Ktokolwiek by ujrzał, jak wdzięcznie jej postać w tańcu się porusza, rzekłby zaiste, że w całym świecie nie ma sobie równej, nasza radosna królowa. Odejdźcie, odejdźcie, zazdrośnice, pozwólcie, pozwólcie nam, tańczyć, tańczyć razem.
– „Odejdźcie, odejdźcie, zazdrośnice” – powtórzył Matthew, gdy ucichły ostatnie echa głosu jego matki, „pozwólcie nam tańczyć razem”.
Roześmiałam się znowu.
– Będę tańczyć z tobą. Ale dopóki się nie dowiem, na czym polega to latanie w powietrzu, nie będę szukała innych partnerów.
– Ściśle mówiąc, to nie latałaś, ale szybowałaś – poprawił mnie Matthew.
– Szybowanie czy latanie… bez względu na nazwę najlepiej byłoby unikać go przy obcych.
– Zgadzam się z tobą – przyznał Matthew.
Marthe przeniosła się z kanapy na krzesło obok Ysabeau. Matthew i ja siedliśmy dalej razem, trzymając się ciągle za ręce.
– Czy to zdarzyło się jej po raz pierwszy? – spytała go ze szczerym zaintrygowaniem Ysabeau.
– Diana nie korzysta z magii, maman , z wyjątkiem drobiazgów – odparł Matthew.
– Ona jest pełna mocy, Matthew. W jej żyłach odzywa się czarnoksięska krew. Mogłaby z niej korzystać również w wielkich sprawach.
Matthew zmarszczył brwi.
– Do niej należy decyzja, czy ma jej używać, czy nie.
– Dość tej dziecinady – powiedziała Ysabeau, odwracając się do mnie. – Czas, żebyś wydoroślała, Diano, i wzięła na siebie odpowiedzialność za to, kim jesteś.
Matthew burknął coś cicho.
– Nie warcz na mnie, Matthew de Clermont! Mówię to, co trzeba powiedzieć.
– Mówisz jej, co ma robić. To nie twoja sprawa.
– Ani twoja, mój synu! – odcięła się Ysabeau.
– Przepraszam! – Usłyszawszy mój ostry głos, oboje, matka i syn, wytrzeszczyli na mnie oczy. – Decyzja, czy i w jaki sposób mam korzystać z moich magicznych talentów, należy do mnie. Ale – zwróciłam się do Ysabeau – tego nie można już dłużej ignorować. Wydaje się, że to się ze mnie wydostaje. Muszę się przynajmniej nauczyć, jak panować nad mocą, którą mam w sobie.
Ysabeau i Matthew wpatrywali się we mnie bez słowa. W końcu Ysabeau kiwnęła głową. Matthew poszedł za jej przykładem.
Siedzieliśmy przy ogniu, dopóki drwa się nie wypaliły. Matthew tańczył z Marthe i oboje od czasu do czasu podchwytywali głosem melodię pieśni, gdy muzyka przypominała im jakiś inny wieczór, przy innym ogniu. Ja już nie tańczyłam, a Matthew nie nalegał, żeby mnie do tego zachęcić.
W końcu podniósł się na nogi.
– Zabieram jedyną osobę wśród nas, która potrzebuje snu, żeby położyć ją do łóżka.
Wstałam także i wygładziłam spodnie na udach.
– Dobranoc, Ysabeau. Dobranoc, Marthe. Dziękuję wam za przemiłą kolację i zadziwiająco piękny wieczór.
Marthe odpowiedziała mi uśmiechem. Ysabeau robiła co mogła, ale skrzywiła się tylko z przymusem.
Matthew pozwolił mi iść przodem. Gdy dotarliśmy na górę, położył delikatnie rękę na moim krzyżu.
– Być może trochę jeszcze poczytam – powiedziałam, odwracając się do niego, gdy znaleźliśmy się w jego gabinecie.
Stał bezpośrednio za mną, tak blisko, że słyszałam słaby i nierówny odgłos jego oddechu. Ujął w obie dłonie moją twarz.
– Jaki urok rzuciłaś na mnie? – spytał, przyglądając mi się badawczo. – To nie tylko sprawka twoich oczu, chociaż z ich powodu nie jestem w stanie normalnie myśleć… ani to, że wydzielasz zapach miodu. – Ukrył twarz w mojej szyi, pieszcząc palcami jednej ręki moje włosy i opuszczając drugą po moich plecach, żeby przyciągnąć do siebie moje biodra.
Moje ciało przylgnęło do niego, tak jakby chciało się do niego dopasować.
– To twoja odwaga – szepnął, dotykając mnie niemal ustami – i to, że poruszasz się nie myśląc, i te lśnienia, którymi promieniujesz w chwilach skupienia… lub może unoszenie się w powietrzu.
Pochyliłam szyję, odsłaniając więcej miejsca na jego dotyk. Matthew powoli odwrócił moją twarz ku sobie, przesuwając kciuk po moich wargach, tak jakby szukał ich ciepła.
– Wiesz o tym, że marszczysz usta w czasie snu? Wyglądasz wtedy tak, jakbyś była niezadowolona ze swoich snów, ale ja wolę myśleć, że tęsknisz za pocałunkiem. – Z każdym wypowiadanym słowem wyglądał bardziej na Francuza.
Mając świadomość tego, że na dole jest niechętna mi Ysabeau, która ma doskonały, właściwy wampirom słuch, próbowałam oderwać się od niego. Ale robiłam to bez przekonania i Matthew przycisnął mnie jeszcze mocniej.
– Matthew, twoja matka…
Nie pozwolił mi dokończyć zdania. Z cichym, pełnym przekonania westchnieniem przycisnął usta do moich warg i pocałował mnie, łagodnie, ale mocno, aż poczułam mrowienie już nie tylko w rękach, ale także w całym ciele. Oddałam mu pocałunek, mając wrażenie, że na przemian szybuję i opadam, a w końcu straciłam wyraźne poczucie, gdzie kończy się moje ciało i zaczyna jego. Jego usta wędrowały po moich policzkach i powiekach. Kiedy musnęły moje ucho, straciłam oddech na chwilę. Matthew uśmiechnął się i jeszcze raz przycisnął usta do moich warg.
– Masz usta czerwone jak maki, a twoje włosy są takie żywe – powiedział, gdy dokończył już całowanie mnie z żarem, który pozbawił mnie oddechu.
– Co masz na myśli, mówiąc o moich włosach? Zupełnie nie pojmuję, dlaczego ktoś, kto ma takie włosy jak ty, miałby być pod ich wrażeniem? – zapytałam, chwytając garść moich włosów, i pociągnęłam za nie. – Włosy Ysabeau są takie aksamitne tak jak Marthe. A moje to istne poplątanie, znajdziesz w nich wszystkie kolory tęczy, a do tego są takie niesforne.
– Dlatego tak mi się podobają – odparł Matthew, uwalniając łagodnie ich kosmyki. – Są niedoskonałe, dokładnie tak jak życie. To nie są włosy wampira, błyszczące i bez skazy. Podoba mi się w tobie to, że nie jesteś wampirem, Diano.
– A mnie podoba się to, że ty jesteś wampirem.
Na chwilę w jego oczach zagościł cień, ale ulotnił się prędko.
– Podoba mi się twoja siła – mruknęłam, całując go równie żarliwie, jak on całował mnie. – Podoba mi się twoja inteligencja. Czasami nawet i to, że jesteś tak apodyktyczny. Ale najbardziej – dodałam, pocierając delikatnie czubkiem nosa o jego nos – lubię twój zapach.
– Naprawdę?
– Tak. – Zagłębiłam nos w dołku między jego obojczykami, który, jak się prędko o tym przekonałam, był najbardziej pikantną, najsłodszą częścią jego ciała.
– Robi się późno. Powinnaś odpocząć – zauważył, uwalniając mnie niechętnie.
– Chodź ze mną do łóżka.
Zaskoczony moim zaproszeniem otworzył szeroko oczy. Poczułam, że krew napływa do mojej twarzy.
Matthew położył moją dłoń na swoim sercu. Poczułam jedno potężne uderzenie.
– Pójdę z tobą na górę, ale nie zostanę. Mamy czas, Diano. Znasz mnie dopiero od kilku tygodni. Nie ma powodu, żeby się spieszyć.
Słowa godne wampira.
Zauważył cień zawodu na mojej twarzy i przyciągnął mnie do siebie na kolejny długi pocałunek.
– To jest obietnica tego, co przyjdzie – powiedział, gdy oderwał już swoje usta od moich. – W odpowiednim czasie.
Ten czas już nadszedł. Ale moje wargi były na zmianę chłodne i rozpalone, toteż przez krótką chwilę zastanawiałam się, czy rzeczywiście jestem gotowa tak, jak myślałam.
Komnata na górze była jasno oświetlona świecami i ogrzana ogniem w kominku. Było dla mnie tajemnicą, w jaki sposób Marthe zdołała się tam dostać, zmienić kilka tuzinów świec i zapalić je tak, żeby paliły się jeszcze w porze udawania się na spoczynek. W pokoju nie było ani jednego gniazdka instalacji elektrycznej, toteż byłam jej podwójnie wdzięczna za te wysiłki.
Читать дальше