Troje wampirów nadal przywoływało wspomnienia. Jednak żadne z nich nie wspomniało o przeszłości Ysabeau. Gdy tylko pojawiało się coś, co dotykało jej osoby albo ojca lub siostry Matthew, rozmowa zbaczała z wdziękiem ku innym sprawom. Zauważyłam to i zaczęłam się zastanawiać nad powodami tego zjawiska, ale o nic nie pytałam. Byłam zadowolona, że wieczór przebiega zgodnie z ich życzeniami i dziwnie podniesiona na duchu, że znowu należę do rodziny – choćby nawet była to rodzina wampirów.
Po kolacji wróciliśmy do salonu, gdzie palił się większy i bardziej okazały ogień niż przedtem. Kominy zamku nagrzewały się z każdym polanem rzuconym do paleniska. Płomienie buchały większym żarem, dzięki czemu w komnacie było niemal ciepło. Matthew dopilnował, żeby Ysabeau poczuła się przyjemnie, podając jej następny kieliszek wina, a potem zaczął się bawić stojącym obok odtwarzaczem stereo. Mnie natomiast Marthe zaparzyła herbatę i wcisnęła mi spodek z filiżanką.
– Pij – powiedziała, spoglądając na mnie uważnie. Także Ysabeau przypatrywała mi się, gdy zaczęłam pociągać łyki pachnącego napoju, a potem posłała Marthe długie spojrzenie. – Będziesz lepiej spać.
– Sama przygotowałaś tę mieszankę? – Herbata miała smak ziół i kwiatów. Nie lubiłam napojów ziołowych, ale ten był orzeźwiający i lekko gorzkawy.
– Tak – odpowiedziała, odwracając głowę w kierunku wpatrującej się w nią Ysabeau. – Przyrządzam ją od dawna. Nauczyła mnie tego moja matka. Mogę nauczyć i ciebie.
Pokój wypełnił się dźwiękami tanecznej muzyki, żywej i rytmicznej. Matthew odsunął nieco krzesła przy kominku, odsłaniając trochę miejsca na podłodze.
– Vóles danęar ambieu? – zapytał matkę, wyciągając obie ręce.
Ysabeau rozjaśniła się w promiennym uśmiechu, który zamienił ostre, zimne rysy jej twarzy w coś nieopisanie pięknego.
– Óc - odparła, podając mu swoje małe dłonie. Stanęli oboje przed ogniem, czekając na początek następnej piosenki.
Gdy Matthew i jego matka zaczęli tańczyć, w porównaniu z nimi Astaire i Rogers musieliby wyglądać niezdarnie. Ich ciała zbliżały się i oddalały, zataczały oddzielnie koła, a potem pochylały i obracały. Jego najlżejsze dotknięcie sprawiało, że Ysabeau zaczynała wirować, a jej najmniejsze zafalowanie lub zawahanie wywoływało u niego odpowiednią reakcję.
Dokładnie w chwili, gdy muzyka dobiegła końca, Ysabeau przysiadła we wdzięcznym dworskim ukłonie, a Matthew pochylił się przed nią.
– Co to było? – zapytałam.
– Zaczęło się jak tarantella – wyjaśnił Matthew, odprowadzając matkę na miejsce – ale mamon nigdy nie zadowala się jednym tańcem. W środku były więc elementy volty, a zakończyliśmy menuetem, prawda? – Ysabeau skinęła potakująco głową i wyciągnęła rękę, żeby poklepać go po policzku.
– Zawsze byłeś dobrym tancerzem – powiedziała z dumą.
– Ach, ale nie dorównuję tobie… a z pewnością ojcu – odparł Matthew, sadowiąc ją na krześle. Oczy Ysabeau pociemniały, a przez jej twarz przeleciał cień przejmującego smutku. Matthew uniósł jej dłoń do ust i musnął ją wargami. Ysabeau zdobyła się w odpowiedzi na niewyraźny uśmiech.
– Teraz twoja kolej – powiedział Matthew, podchodząc do mnie.
– Och, Matthew, nie lubię tańczyć – zaprotestowałam, unosząc ręce w obronnym geście.
– Trudno mi w to uwierzyć – odparł, a potem ujął lewą ręką moją prawą dłoń i przyciągnął mnie do siebie. – Potrafisz wyginać się w nieprawdopodobne pozy, śmigasz po wodzie w łódce wąskiej jak piórko i galopujesz na koniu jak wiatr. Taniec powinien być twoją drugą naturą.
Zabrzmiał następny utwór, przypominał melodie, które mogły być popularne w paryskich salach dansingowych w latach dwudziestych. Pokój wypełniły dźwięki trąbki i bębna.
– Matthew, obchodź się z nią ostrożnie – ostrzegła go Ysabeau, gdy pociągnął mnie po małym parkiecie.
– Ona się nie rozpadnie, maman . – Matthew rozpoczął taniec pomimo moich najlepszych wysiłków, żeby podstawić mu nogę przy każdej okazji. Ujął mnie prawą ręką w pasie i zaczął prowadzić delikatnie, narzucając mi właściwe kroki.
Żeby go w tym wspomóc, zaczęłam śledzić ruchy moich nóg, ale to tylko pogarszało sprawę. Zesztywniały mi plecy i Matthew objął mnie mocniej.
– Rozluźnij się – szepnął mi do ucha. – Starasz się prowadzić. Twoja rola polega na tym, żeby iść za mną.
– Nie mogę – szepnęłam w odpowiedzi, ściskając jego ramię, jakby było kołem ratunkowym.
Matthew zrobił kolejny obrót.
– Możesz, z całą pewnością. Zamknij oczy, przestań o tym myśleć, a ja zajmę się resztą.
Zamknięta w jego ramionach, z łatwością zastosowałam się do jego poleceń. Gdy przestały mnie atakować ze wszystkich stron wirujące kształty i barwy pomieszczenia, mogłam się odprężyć i przestać martwić tym, że za chwilę się wywrócimy. Stopniowo ruchy naszych ciał w mroku stały się przyjemne. Prędko zdołałam skupić się nie na tym, co robiłam sama, ale na tym, co jego nogi i ręce mi mówiły mi o jego następnych ruchach. Przypominało to szybowanie.
– Matthew. – W głosie Ysabeau pobrzmiewała nuta niepokoju. – Le chatoiement .
– Wiem – mruknął w odpowiedzi. Mięśnie moich ramion spięły się ze strachu. – Zaufaj mi – powiedział mi spokojnie do ucha. – Trzymam cię.
Westchnęłam z zadowoleniem, mając nadal mocno zamknięte oczy. Wirowaliśmy razem w dalszym ciągu. Matthew uwolnił mnie delikatnie, pozwalając mi odsunąć się na odległość koniuszków jego palców, a potem pociągnął mnie znowu do siebie. Znieruchomiałam, przyciskając mocno plecy do jego piersi. Muzyka dobiegła końca.
– Otwórz oczy – poprosił cicho.
Uniosłam powoli powieki. Pozostało mi poczucie szybowania. Taniec okazał się przyjemniejszy, niż tego oczekiwałam – przynajmniej z partnerem, który tańczył przez przeszło tysiąc lat i nigdy nie nadeptywał partnerce na palce u nóg.
Odwróciłam głowę, żeby mu podziękować, ale jego twarz była bliżej, niż się spodziewałam.
– Popatrz w dół – powiedział Matthew.
Pochyliłam głowę i zobaczyłam, że palce moich nóg wiszą kilka centymetrów nad podłogą. Matthew puścił mnie całkowicie. Nie podtrzymywał mnie już.
Unosiłam się o własnych siłach.
Podtrzymywało mnie powietrze.
Wraz z uświadomieniem sobie tego faktu wrócił ciężar. Matthew podtrzymał mnie za oba łokcie, żeby uchronić mnie od rąbnięcia stopami o podłogę.
Ze swojego miejsca przy kominku Marthe zanuciła cichutko jakąś melodię. Ysabeau odwróciła ostro głowę, mrużąc oczy. Matthew uśmiechnął się do mnie zachęcająco, podczas gdy moje myśli skupiły się na niezwykłym uczuciu, jakie czułam w moich stopach dotykających podłogi. Czy ta podpora zawsze wydawała się taka żywa? Miałam wrażenie, jakby tysiąc maleńkich rąk czekało pod podeszwami moich butów, żeby mnie chwycić albo popchnąć w górę.
– I co, dobrze się bawiłaś? – spytał Matthew, gdy ucichły ostatnie dźwięki melodii Marthe. W jego oczach migotały iskierki.
– Tak, dobrze – odpowiedziałam ze śmiechem, zastanowiwszy się nad odpowiedzią.
– Miałem nadzieję, że tak będzie. Ćwiczyłaś to latami. Być może teraz będziesz dla odmiany jeździć na koniu z otwartymi oczami. – Po czym chwycił mnie w objęcia z uszczęśliwioną miną, pełną nadziei na przyszłość.
Ysabeau zaczęła śpiewać tę samą pieśń, którą wcześniej nuciła Marthe.
Читать дальше