Gdy wróciłam, Matthew rozmawiał przez telefon, wydając instrukcje osobom, które działały w jego świecie i wymagały jego kierownictwa. Popatrzył na mnie z uznaniem.
– Będzie ci w nich wygodniej – powiedział, a potem podniósł się i sięgnął po buty. – Nie ma tutaj suki. Będziesz musiała iść do stajni w swoich mokasynach.
– Nie, wolę włożyć je od razu – zdecydowałam, wyciągając po nie rękę.
– W takim razie usiądź. – Pokręcił głową, dziwiąc się mojej niecierpliwości. – Nie uda ci się wciągnąć ich za pierwszym razem bez pomocy. – Uniósł krzesło razem ze mną i odwrócił je tak, żeby mieć więcej miejsca do manewrowania. Przytrzymał prawy but, a ja wsunęłam w niego nogę do kostki. Miał słuszność. Choćbym ciągnęła nie wiadomo jak długo, nie zdołałabym przesunąć stopy przez sztywne załamanie w kostce. Matthew stanął nad butem, ujął go za obcas i czubek i zaczął kręcić nim ostrożnie, podczas gdy ja ciągnęłam za cholewkę. Po kilku minutach tych wysiłków moja stopa znalazła się wreszcie na miejscu. Matthew mocnym ruchem dopchnął podeszwę i but dopasował się do mojej nogi.
Włożywszy oba buty, wyciągnęłam nogi i przyjrzałam się im z podziwem. Matthew pociągał i poklepywał tu i tam, przesunął też zimne palce pod górnymi krawędziami cholewek, żeby się upewnić, czy nie tamują krążenia krwi. Podniosłam się z uczuciem, że mam niezwykle długie nogi, po czym zrobiłam kilka sztywnych kroków i mały obrót.
– Dziękuję. – Zarzuciłam mu ręce na szyję, unosząc się na czubkach moich nowych butów. – Jestem nimi zachwycona.
Matthew zaniósł do stajni kamizelkę i kask, niemal tak samo jak nosił mój komputer i matę do jogi w Oksfordzie. Drzwi stajni były szeroko otwarte i dochodziły z niej odgłosy świadczące o tym, że coś się tu dzieje.
– Georges? – zawołał Matthew.
Zza rogu wyłonił się niski, żylasty mężczyzna w nieokreślonym wieku. Nie był wampirem. Niósł siodło i zgrzebło. Gdy mijaliśmy boks Baltazara, ogier uderzył gniewnie kopytem o ziemię i potrząsnął łbem. „Coś mi obiecałaś”, zdawał się mówić. Miałam w kieszeni małe jabłko, które dała mi Marthe.
– Masz tu, malutki – powiedziałam, wyciągając je na otwartej dłoni.
Matthew przyglądał się czujnie, jak Baltazar wyciąga szyję i sięga delikatnie wargami, żeby zabrać jabłko z mojej ręki. Gdy już miał je w pysku, spojrzał triumfująco na swojego właściciela.
– Tak, widzę, że udajesz grzeczne książątko – powiedział chłodno Matthew – ale to nie oznacza, że przy najbliższej okazji nie będziesz się zachowywał jak szatan. – Baltazar uderzył niecierpliwie kopytami o ziemię.
Minęliśmy pomieszczenie gospodarcze. Oprócz zwykłych siodeł, uzd i cugli znajdowały się tam także drewniane konstrukcje, które przypominały coś w rodzaju małego fotela z dziwnymi podstawkami z jednej strony.
– Co to jest?
– Damskie siodła – wyjaśnił Matthew, a potem zsunął pantofle i wciągnął na nogi parę porządnie podniszczonych butów z cholewami. Jego stopy wśliznęły się z łatwością do środka już po zwykłym dociśnięciu obcasów do ziemi i pociągnięciu za cholewy. – Ysabeau woli je od męskich.
Stojące już na majdanie Dahr i Rakasa odwróciły głowy, zdając się przysłuchiwać z ciekawością szczegółowej dyskusji, którą Georges i Matthew wszczęli na temat terenowych przeszkód, jakie mogliśmy napotkać. Wyciągnęłam dłoń do Dahra, żałując, że nie mam już jabłek w kieszeni. Wałach wydawał się zawiedziony, kiedy poczuł słodki zapach.
– Następnym razem – obiecałam mu. Schyliwszy się pod jego szyją, podeszłam do Rakasy.
– Witaj, ślicznotko.
Rakasa uniosła prawą przednią nogę i wyciągnęła głowę w moim kierunku. Przeciągnęłam dłońmi po jej szyi i łopatkach, żeby przyzwyczaiła się do mojego zapachu i dotyku, i pociągnęłam za siodło, sprawdzając, czy popręg jest dociągnięty, a kocyk pod siodłem ułożony gładko. Obejrzała się za mną, obwąchując mnie badawczo, i parsknęła, dotknąwszy nosem kieszeni mojego pulowera, w której było jabłko. Potrząsnęła gniewnie łbem.
– Tobie też przyniosę – obiecałam ze śmiechem, kładąc zdecydowanym ruchem lewą dłoń na jej zadzie. – Trzeba cię obejrzeć.
Konie lubią dotykanie ich kopyt mniej więcej tak samo jak czarownice pławienie w wodzie – to znaczy nieszczególnie. Ale, z przyzwyczajenia i z powodu pewnych uprzedzeń, nigdy nie wsiadłam na konia, nie sprawdziwszy przedtem, czy nic nie utkwiło w miękkich częściach ich kopyt.
Kiedy się wyprostowałam, dwaj mężczyźni przyglądali mi się bacznie. Georges powiedział coś, co mogło oznaczać, że dam radę. Matthew kiwnął w zamyśleniu głową, podając mi kamizelkę i kask. Kamizelka była obcisła i sztywna, ale okazało się, że nie jest tak źle, jak się obawiałam. Kask napotkał zgrubienie mojego końskiego ogona, toteż zsunęłam niżej elastyczną opaskę, żeby się dopasował, a potem zapięłam pasek pod brodą. Matthew zdążył znaleźć się na czas tuż za moimi plecami, gdy chwyciłam cugle i włożyłam lewą nogę do strzemienia Rakasy.
– Nie zaczekasz, żeby cię podsadzić? – burknął mi do ucha.
– Sama umiem wsiąść na konia – odparłam z przekonaniem.
– Ale nie musisz. – Matthew ujął mnie złożonymi dłońmi za goleń i uniósł bez wysiłku na siodło. Następnie sprawdził długość strzemion, upewnił się jeszcze raz, czy popręg jest dociągnięty, i w końcu podszedł do swojego konia. Wskoczył na siodło z przećwiczoną pewnością, która sugerowała, że siadywał w końskim siodle przez całe stulecia. Znalazłszy się w nim, wyglądał jak król.
Rakasa zaczęła niecierpliwie tańczyć, toteż ścisnęłam piętami jej boki. Uspokoiła się, ale zdawała się czymś zaintrygowana.
– Spokojnie – szepnęłam do niej. Kiwnęła łbem i wytrzeszczyła oczy przed siebie, strzygąc uszami na prawo i lewo.
– Objedź podwórze, a ja tymczasem sprawdzę moje siodło – powiedział obojętnym tonem Matthew, unosząc lewe kolano na łopatkę Dahra i manipulując przy rzemieniu strzemienia. Zmrużyłam oczy. Jego strzemiona nie wymagały żadnych poprawek. Matthew chciał sprawdzić moje jeździeckie umiejętności.
Objechałam na Rakasie stępa pół obwodu podwórza, żeby zobaczyć, jak się porusza. Andaluzyjska klacz po prostu tańczyła, unosząc delikatnie nogi i stawiając je mocno pięknym, kołyszącym ruchem. Docisnęłam obie pięty do jej boków i taniec Rakasy przeszedł w równie kołyszący gładki trucht. Minęliśmy wampira, który udawał, że poprawia siodło. Georges oparł się o płot, uśmiechając się szeroko.
– Moja śliczna – szepnęłam cicho. Rakasa odwróciła do tyłu lewe ucho i lekko przyspieszyła. Przycisnęłam łydkę do jej boku tuż za strzemieniem i przeszła w galop, wyciągając do przodu przednie kopyta i wyginając szyję. Czy Matthew byłby bardzo zły, gdybyśmy przeskoczyły płot?
Byłam pewna, że bardzo.
Rakasa zawróciła w rogu podwórza i zwolniłam jej bieg do truchtu.
– I co? – spytałam.
Georges kiwnął głową i otworzył bramę majdanu.
– Masz dobrą postawę – stwierdził Matthew, oglądając się na mnie. – I dobrze trzymasz ręce. Powinnaś dać sobie radę. A przy okazji – dodał zwyczajnym tonem, pochylając się ku mnie i zniżając głos – gdybyś przeskoczyła w polu przez jakiś żywopłot, będzie to na dzisiaj koniec jazdy.
Gdy minęliśmy ogrody i wyjechaliśmy za dawną bramę, znaleźliśmy się u wejścia do gęstniejącego lasu. Matthew przeciągnął po nim wzrokiem. Zanurzywszy się na kilka metrów między drzewa, zaczął się odprężać, starając się dostrzec wszelkie obecne tu stworzenia. Stwierdził, że żadne z nich nie należy do gatunku dwunożnych.
Читать дальше