Chciałam o coś zapytać, ale dociągnął zasłony, zamykając je i uciszając mnie skutecznie. Ciężkie kotary nie przepuszczały światła, odcinały też najbardziej dokuczliwe przeciągi. Rozluźniłam się na sprężystym materacu, otuliłam paroma warstwami pościeli i prędko zrobiło mi się ciepło. Błyskawicznie zasnęłam.
Obudził mnie szelest odwracanych kartek. Usiadłam wyprostowana, próbując się domyślić, dlaczego ktoś zamknął mnie w dużej wyściełanej materiałem skrzyni. Po chwili przypomniałam sobie.
Francja. Matthew. Jego dom.
– Matthew? – zawołałam cicho.
Odsunął kotary i spojrzał na mnie z uśmiechem. Za jego plecami paliły się świece – dziesiątki świec. Niektóre znajdowały się w lichtarzach rozstawionych po całym pokoju, inne osadzone były w ozdobnych kandelabrach stojących na podłodze i na stołach.
– Jak przystało komuś, kto nie potrafi drzemać, spałaś całkiem głęboko – powiedział z uznaniem.
W jego oczach wyprawa do Francji już okazała się sukcesem.
– Która godzina?
– Zaopatrzę cię chyba w zegarek, jeśli nie przestaniesz mnie o to pytać. – Matthew spojrzał na starego cartiera na ręku. – Dochodzi druga po południu. Zaraz zjawi się tu Marthe z herbatą. Chcesz wziąć prysznic i się przebrać?
Na myśl o gorącym prysznicu energicznie odrzuciłam nakrycia.
– Tak, oczywiście!
Matthew uchylił się przed moimi latającymi w powietrzu kończynami i pomógł mi stanąć na posadzce, która była dalej, niż myślałam. Zimne kamienne płyty szczypały mnie w gołe stopy.
– Twoja torba jest w łazience, a komputer postawiłem w moim gabinecie. Są też świeże ręczniki. Nie musisz się spieszyć – dodał, przyglądając się, jak biegnę na palcach do łazienki.
– Tu jest jak w pałacu! – wykrzyknęłam.
Między dwoma oknami ujrzałam ogromną, białą wannę, a na długiej drewnianej ławie leżała moja odrapana torba z nadrukiem Yale. W rogu w głębi był zainstalowany prysznic.
Odkręciłam kran, spodziewając się, że będę długo czekać na strumień ciepłej wody. Jakimś cudem stanęłam natychmiast w kłębach pary i miodowo-brzoskwiniowy zapach mydła pomógł mi pozbyć się napięcia ostatnich dwudziestu czterech godzin.
Odprężyłam się, wciągnęłam dżinsy i golf, a także parę skarpetek. Nie było kontaktu do suszarki do włosów, toteż zabrałam się do energicznego wycierania włosów ręcznikiem. Przeczesałam je grzebieniem i związałam z tyłu w koński ogon.
– Marthe przyniosła herbatę – powiedział Matthew, gdy wróciłam do sypialni. Zobaczyłam na stole imbryk i filiżankę. – Nalać ci?
Westchnęłam rozkosznie, pociągając łyk napoju.
– Kiedy będę mogła zobaczyć manuskrypt Aurora ?
– Jak będę miał pewność, że się nie zgubisz w drodze do biblioteki. Jesteś gotowa do wielkiej wyprawy?
– Tak, oczywiście. – Nasunęłam mokasyny na skarpetki i pobiegłam z powrotem do łazienki po sweter. W trakcie tej bieganiny Matthew czekał cierpliwie u wejścia na schody.
– Zabierzemy na dół imbryk? – spytałam, zatrzymując się z poślizgiem.
– Nie, Marthe by się wściekła, gdybym pozwolił gościowi dotknąć jakiegoś naczynia. Wstrzymaj się z pomaganiem jej choć dwadzieścia cztery godziny.
Matthew ześliznął się na dół, tak jakby był w stanie poruszać się po nieforemnych wygładzonych stopniach z zamkniętymi oczami. Wlokłam się powoli za nim, wodząc czubkami palców po kamiennej ścianie.
Gdy dotarliśmy do gabinetu, wskazał mi mój komputer, podłączony już wcześniej i ustawiony na stole przy oknie. Była tu Marthe. Pokój wypełniało ciepło i zapach dymu z drewna trzaskającego w kominku. Chwyciłam wampira za rękę.
– Biblioteka – rzuciłam. – Wyprawa musi się rozpocząć od niej.
Było to oddzielne pomieszczenie, które z biegiem lat wypełniło się dawnymi przedmiotami i meblami z różnych epok. Składane włoskie krzesło z czasów Savonaroli przystawione było do sekretarzyka w stylu francuskiego Dyrektoriatu. Szeroki dębowy stół z około 1700 roku wyposażony był w duże schowki, które wyglądały tak, jakby zostały przeniesione żywcem z wiktoriańskiego muzeum. Pomimo tych niezgodności pokój miał jednolity charakter, który nadawały mu kilometry oprawionych w skórę książek na orzechowych regałach oraz olbrzymi dywan z Aubusson w łagodnych odcieniach złota, błękitu i brązu.
Jak w większości dawnych bibliotek, książki były ułożone na półkach według rozmiarów. Były tu grube manuskrypty w skórzanych oprawach, ustawione na półce grzbietami do środka i ozdobnymi klamrami na zewnątrz. Ich tytuły wypisane były atramentem na przednich powierzchniach bloków z welinu. W jednej z szaf stały w równych rzędach miniaturowe inkunabuły i książki wielkości dzisiejszych wydań kieszonkowych, obejmujące historię drukarstwa od połowy XV wieku do czasów obecnych. Znajdowała się tu także pewna liczba rzadkich, nowoczesnych pierwszych wydań, łącznie z serią opowieści o Sherlocku Holmesie Arthura Conan Doyle'a i The Sword in the Stone TM . White'a. Jedna z gablot zawierała wyłącznie wielkie foliały – księgi botaniczne, medyczne i atlasy. Jeśli tu, na dole, mogły być takie rzeczy, to jakie skarby krył gabinet Matthew w wieży?
Okrążyłam pokój, zerkając na tytuły i otwierając oczy ze zdumienia. Gdy stanęłam znowu przy Matthew, mogłam się zdobyć tylko na pokręcenie z niedowierzaniem głową.
– Wyobraź sobie, co ty sama mogłabyś mieć, gdybyś kupowała książki przez całe stulecia – powiedział Matthew, wzruszając ramionami w sposób, który przypomniał mi Ysabeau. – Ciągle przybywa tych rzeczy. Z biegiem lat pozbywaliśmy się też wielu z nich. Musieliśmy. Inaczej to pomieszczenie powinno mieć rozmiary Biblioteki Narodowej.
– Gdzie on jest?
– Widzę, że nie możesz się już doczekać. – Podszedł do jednej z półek i zaczął myszkować wśród stojących na niej tomów. Wyciągnął małą książkę z tłoczeniami na czarnych okładkach i podał mi ją.
Rozejrzałam się za wyłożoną miękkim aksamitem kolebką, żeby ją położyć. Matthew się roześmiał.
– Po prostu ją otwórz, Diano. Nie powinna się rozlecieć.
Poczułam się dziwnie, trzymając w ręku tego rodzaju manuskrypt. Nauczyłam się już traktować je raczej jako rzadkie cenne przedmioty niż materiał do czytania. Starając się nie otwierać okładek zbyt szeroko, żeby nie złamać grzbietu oprawy, zajrzałam do środka. Buchnęły mi w oczy żywe kolory, złoto i srebro.
– Och – westchnęłam. Inne znane mi egzemplarze Aurora Consurgens nie były ani w części tak wspaniałe. – Te iluminacje są prześliczne. Wiesz, kto je wykonał?
– Pewna kobieta, nazywała się Bourgot Le Noir. Była dość znana w Paryżu w połowie XIV wieku. – Matthew wziął ode mnie książkę i otworzył ją całkowicie. – Proszę. Teraz możesz je obejrzeć jak należy.
Pierwsza iluminacja ukazywała królową, która stała na małym wzniesieniu i osłaniała rozłożonym szeroko płaszczem siedem małych stworzeń. Wokół obrazka wiły się po welinie delikatne motywy roślin pnących. Tu i tam pączki zamieniały się w kwiaty, a na gałązkach siedziały ptaki. W popołudniowym świetle zdobna złota suknia królowej lśniła na tle połyskującego cynobrowego tła. Na dole strony widać było mężczyznę w czarnej szacie wspartego na tarczy, na której odmalowano herb w kolorach czarnym i srebrnym. Mężczyzna wpatrywał się w królową z wyrazem zachwytu na twarzy, wznosząc błagalnie ręce.
– Nikt w to nie uwierzy. Nieznany egzemplarz Aurora Consurgens , do tego z iluminacjami wykonanymi przez kobietę? – Pokręciłam ze zdumieniem głową. – Jak ja go opiszę?
Читать дальше