Gdy Matthew wrócił, było już po północy. Był jeszcze bardziej gniewny niż przed wyjściem, ale wyglądał nieskazitelnie i nienagannie, jak zawsze. Przeczesał palcami włosy i poszedł prosto do pokoju Diany. Nie zamienił z synem ani słowa.
Marcus wolał nie zadawać mu żadnych pytań o szczegóły wyprawy. Gdy Matthew wyłonił się z pokoju czarownicy, spytał tylko:
– Omówisz z Dianą wyniki jest testów DNA?
– Nie – odparł krótko Matthew, nie okazując najmniejszych wyrzutów sumienia z powodu ukrywania przed nią tak ważnej informacji. – Nie będę jej też mówił, co mogliby jej zrobić czarodzieje z Kongregacji. Przeszła wystarczająco wiele.
– Diana Bishop nie jest aż tak delikatna, jak ci się wydaje. Nie masz prawa trzymać tej informacji w tajemnicy, jeżeli nadal zamierzasz się z nią spotykać. – Marcus był świadom tego, że życie wampira mierzone jest nie w godzinach czy latach, ale w wyjawianych i zachowywanych sekretach. Wampiry strzegły swoich osobistych stosunków, przyjmowanych nazwisk i szczegółów wielu żywotów, jakie prowadziły. Mimo wszystko jego ojciec miał więcej tajemnic niż większość wampirów. I odczuwał coraz większą skłonność do ukrywania swoich spraw przed własną rodziną.
– Nie wtrącaj się do tego, Marcusie – rzucił mu ojciec. – To nie twój interes.
Marcus zaklął po nosem.
– Te twoje piekielne sekrety sprowadzą nieszczęście na rodzinę.
Zanim Marcus zdołał dokończyć, Matthew już trzymał go za kark.
– Moje sekrety zapewniały rodzinie bezpieczeństwo przez wiele stuleci, mój synu. Gdzie byś był dzisiaj, gdyby nie moje sekrety?
– Pożywieniem dla robaków w jakimś bezimiennym grobie w Yorktown, jak przypuszczam – wykrztusił Marcus przez zaciśnięte gardło.
Przez wiele lat Marcus próbował bez większego powodzenia odkryć niektóre z tajemnic ojca. Na przykład nigdy nie dowiedział się, kto doniósł jego ojcu, że Marcus wywołuje zamęt w Nowym Orleanie, gdy Jefferson zakupił Luizjanę. Stworzył tam z najmłodszych, najmniej odpowiedzialnych obywateli miasta coś w rodzaju wampirzej rodziny, która była równie zawadiacka i czarująca jak on sam. Ród Marcusa, do którego należała zatrważająca liczba hazardzistów i łazików, ryzykował odkrycie przez ludzi za każdym razem, gdy jego członkowie wychodzili po zmroku. Marcus pamiętał, że czarodzieje z Nowego Orleanu mówili otwarcie, że chcą się ich pozbyć z miasta.
Potem zjawił się niezaproszony i niezapowiedziany Matthew ze wspaniałą nieczystą rasowo wampirzycą, Juliettą Durand. Matthew i Julietta wszczęli kampanię, żeby zaprowadzić porządek w rodzinie Marcusa. W ciągu kilku dni zawarli nieświęte przymierze z wymuskaną młodą francuską wampirzycą z dzielnicy ogrodów, która miała niewiarygodnie złote włosy i była wyjątkowo bezwzględna. Wtedy zaczęły się prawdziwe kłopoty.
Pod koniec drugiego tygodnia nowa rodzina Marcusa znacznie i tajemniczo się zmniejszyła. Gdy liczba nieżywych i zaginionych wzrosła, Marcus poddał się i mruknął coś o tym, że Nowy Orlean jest niebezpieczny. Juliette, którą Marcus znienawidził już po kilku dniach znajomości, uśmiechała się tajemniczo i szeptała zachęcająco do ucha jego ojca. Wydawała się najbardziej intryganckim stworzeniem, jaki Marcus kiedykolwiek poznał. Był zachwycony, kiedy ona i jego ojciec się rozeszli.
Pod naciskiem pozostałych dzieci Marcus zapewnił gorąco, że będzie się dobrze prowadził, jeśli tylko Matthew i Juliette wyjadą.
Matthew przystał na jego propozycję, ale przedtem ustalił w najdrobniejszych szczegółach, czego będzie oczekiwał od członków rodziny Clermont.
– Jeżeli postanowiłeś zrobić ze mnie dziadka – poinstruował Marcusa ojciec w trakcie nader nieprzyjemnej rozmowy w obecności kilku najstarszych i najpotężniejszych wampirów z miasta – dołóż do tego więcej starań. – Na wspomnienie tego spotkania Marcus wciąż jeszcze bladł ze strachu.
Pozostało tajemnicą, skąd i od kogo Matthew i Juliette otrzymali upoważnienie do działania w taki sposób. Być może w zdobyciu wsparcia innych wampirów pomogły im siła jego ojca, spryt Juliette i świetność nazwiska Clermont. Ale musiało kryć się w tym coś więcej. Wszystkie istoty w Nowym Orleanie, nawet czarodzieje, odnosiły się do ojca Marcusa jak do monarchy.
Marcus zastanawiał się, czy jego ojciec był może przed wielu laty członkiem Kongregacji. To by wiele wyjaśniało.
Ze wspomnień wyrwał go głos ojca.
– Wiesz, Marcusie, być może Diana jest dzielną kobietą, ale nie musi wiedzieć wszystkiego. – Matthew puścił Marcusa i odszedł na bok.
– W takim razie, co ona wie o naszej rodzinie? O twoich innych dzieciach? Czy wie o twoim ojcu? – Ostatniego pytania Marcus nie wypowiedział głośno.
Tak czy owak Matthew wiedział, o czym myśli jego syn.
– Nie opowiadam historii innych wampirów.
– Robisz błąd – rzekł Marcus. – Diana nie będzie ci wdzięczna za ukrywanie przed nią różnych rzeczy.
– Hamish też tak mówi. Gdy dojrzeje do tego, powiem jej wszystko, ale nie wcześniej – odparł stanowczym głosem ojciec. – W tej chwili moim największym zmartwieniem jest wywiezienie Diany z Oksfordu.
– Zawieziesz ją do Szkocji? Z pewnością nikt jej tam nie dosięgnie. – Marcus pomyślał od razu o posiadłości Hamisha. – Przed wyjazdem zostawisz ją w Woodstock?
– Przed wyjazdem dokąd? – spytał z zakłopotaniem Matthew.
– Kazałeś mi przynieść paszport. – Teraz w zakłopotanie popadł Marcus. Tak właśnie postępował ojciec, gdy się porządnie zezłościł. Wyjeżdżał samotnie i nie wracał, dopóki nie odzyskał panowania nad sobą.
– Nie zamierzam opuścić Diany – oświadczył lodowatym tonem Matthew. – Zabieram ją do Sept-Tours.
– Chyba nie umieścisz jej pod jednym dachem z Ysabeau! – Zszokowany głos Marcusa zabrzmiał w każdym kącie małego pokoju.
– To jest także mój dom – odparł Matthew, zaciskając stanowczo usta.
– Twoja matka rozgłasza otwarcie, ilu czarodziejów zabiła. I oskarża wszystkich pozostałych, jacy tylko stają jej na drodze, o to, co się stało z Louise i twoim ojcem.
Matthew zmarszczył czoło i Marcus w końcu zrozumiał. Fotografia rodziców Diany przypomniała ojcu o śmierci Philippe'a i szaleńczej walce, jaką Ysabeau prowadziła w następnych latach.
Matthew przycisnął dłonie do skroni, tak jakby próbował rozpaczliwie wymyślić jakiś lepszy plan i wcisnąć go do swojej głowy.
– Diana nie ma nic wspólnego z żadną z tych tragedii. Ysabeau to zrozumie.
– Nie zrozumie, wiesz o tym dobrze – upierał się Marcus. Kochał babkę i nie chciał, żeby doznała jakiejś przykrości. A gdyby jej ulubieniec Matthew przywiózł do domu czarownicę, mogło ją to urazić. Nawet bardzo.
– Nigdzie nie jest tak bezpiecznie, jak w Sept-Tours. Czarodzieje dobrze się zastanowią, zanim zdecydują się narazić Ysabeau, zwłaszcza w jej własnym domu.
– Na litość boską, zadbaj przynajmniej, żeby nie zostały same pod jednym dachem.
– Postaram się tego nie robić – obiecał Matthew. – Chciałbym, żebyś wyjechał na parę dni razem z Miriam do kordegardy Old Lodge. To powinno wszystkich przekonać, że jest tam również Diana. Po jakimś czasie odkryją prawdę, ale dzięki temu zyskamy kilka dni. Moje klucze są u portiera. Możecie wrócić kilka godzin po naszym wyjeździe. Zabierz kołdrę z jej łóżka, będzie na niej jej zapach. Pojedźcie do Woodstock i czekajcie tam, aż zadzwonię.
– Jesteś w stanie zapewnić jednocześnie bezpieczeństwo sobie i tej czarownicy? – spytał spokojnie Marcus.
Читать дальше