– Posłuchaj mnie – poprosił spokojnie Matthew. – Proszę.
Jego zachowanie może nie było sensowne, ale też nie próbował rozmyślnie wprawić mnie w przerażenie. Matthew musiał mieć jakiś powód, żeby mi się zwierzać. Przycisnęłam do piersi teczkę z wycinkami i usiadłam na taborecie.
– Te śmiertelne wypadki – zaczął, biorąc ode mnie teczkę delikatnym ruchem dłoni – to skutek nieudanych prób przekształcenia ludzi w wampiry. To, co kiedyś było naszą drugą naturą, teraz stało się trudne. Nasza krew jest coraz bardziej niezdolna do zmiany śmierci w nowe życie.
Kłopoty z reprodukcją mogły doprowadzić do wyginięcia każdego gatunku. Jednak sądząc po zdjęciach, które właśnie obejrzałam, świat nie potrzebował nowych wampirów.
– Przychodzi to łatwiej starszym wampirom, takim jak ja, które w młodości żywiły się głównie ludzką krwią – ciągnął Matthew. – Jednak w miarę, jak się starzejemy, odczuwamy coraz mniej przymusu do tworzenia nowych wampirów. Ale młodsze wampiry to całkiem inna historia. One chcą zakładać rodziny, żeby wydobyć się z osamotnienia, w jakim pędzą swoje nowe życie. Ale niektóre z nich odkrywają, że ich krew nie jest wystarczająco potężna, gdy znajdą istotę ludzką, z którą chciałyby stworzyć parę albo mieć dzieci.
– Powiedziałeś, że wyginięcie grozi nam wszystkim – przypomniałam mu obojętnym tonem, wciąż jeszcze podenerwowana.
– Dzisiejsi czarodzieje nie są już tak potężni jak ich przodkowie – zauważyła rzeczowo Miriam. – A czarownice nie rodzą już tak dużo dzieci jak w przeszłości.
– To niczego nie dowodzi, ale brzmi jak subiektywne stwierdzenie – odparłam.
– Chcesz zobaczyć dowody? – Miriam wyjęła dwie następne teczki i popchnęła je po lśniącym blacie, tak że wpadły prosto w moje ręce. – Znajdziesz je tutaj… chociaż wątpię, czy wiele z tego zrozumiesz.
Na jednej z nich widniał wyraźny napis „Benvenguda” w fioletowej obwódce. Na innej znajdowała się etykieta z czerwonymi krawędziami, a w niej nazwisko „Good, Beatrice”. Teczki zawierały wyłącznie wykresy. Te umieszczone na wierzchu były okrągłe i jaskrawo pokolorowane. Pod spodem znajdowały się czarne i szare wykresy w postaci pasków naniesionych na biały papier.
– To nie jest fair – zaprotestował Marcus. – Nie odcyfruje tego żaden historyk.
– To są sekwencje DNA – powiedziałam, wskazując na biało-czarne obrazki. – Ale co przedstawiają kolorowe wykresy?
Matthew oparł się łokciami na stole, tuż koło mnie.
– To także są wyniki testów genetycznych – wyjaśnił, przyciągając do siebie kartkę z okrągłymi rysunkami. – One mówią o mitochondrialnym DNA tej kobiety, odziedziczyła je po swojej matce i matce jej matki, i wszystkich żeńskich przodkach. Podają nam historię jej rodowodu w linii żeńskiej.
– A jak wygląda sprawa genetycznego dziedziczenia po ojcu?
Matthew sięgnął po czarno-białe wykresy DNA.
– Tu jest wkład ojca Benvengudy, zwykłego człowieka, do jej jądrowego DNA, czyli genomu, wraz z tym, co wniosła jej matka, która była czarownicą. – Wrócił do kolorowych kół. – Ale sekwencje DNA z mitochondriów, pochodzące spoza jądra komórkowego, rejestrują tylko jej matczyne dziedzictwo.
– Dlaczego badacie zarówno jej genomy, jak i mitochondrialne DNA? – Słyszałam o genomie, ale mitochondrialne DNA było dla mnie czymś zupełnie nowym.
– Twoje DNA jądra komórkowego informuje o tobie, jako o unikalnej jednostce, i o tym, w jaki sposób genetyczne dziedzictwo twojej matki i ojca połączyło się, żeby ciebie stworzyć. Jest to mieszanina genów twojego ojca i twojej matki, która dała ci niebieskie oczy, jasne włosy i piegi. DNA mitochondrialne pomaga nam zrozumieć historię całego gatunku.
– Oznacza to, że pochodzenie i ewolucja gatunku są zapisane w każdym z nas – powiedziałam powoli. – One są w naszej krwi i w każdej komórce naszego ciała.
Matthew skinął potakująco głową.
– Ale każda opowieść o pochodzeniu mówi o czym innym, nie o początkach, ale o końcu.
– Wracamy do Darwina – stwierdziłam, marszcząc brwi. – Książka O powstawaniu gatunków nie była poświęcona w całości temu, skąd się biorą różne gatunki. Mówiła również o naturalnym doborze i wymieraniu.
– Niektórzy powiedzieliby, że była głównie o wymieraniu – zgodził się Matthew, przechodząc na drugą stronę laboratoryjnego stołu.
Popatrzyłam na kolorowe wykresy Benvengudy.
– Kim ona była?
– Bardzo potężną wiedźmą – wyjaśniła Miriam – żyła w Bretanii w VII wieku. Była istnym cudem w epoce, która wydała wiele cudowności. Beatrice Good jest jedną z ostatnich bezpośrednich przedstawicielek jej rodu.
– Czy rodzina Beatrice Good pochodziła z Salem? – spytałam szeptem, dotykając jej folderu. Byli tam Goodowie, którzy żyli obok Bishopów i Proctorów.
– W rodowodzie Beatrice są Sarah i Dorothy Good z Salem – powiedział Matthew, potwierdzając mój domysł. Otworzył folder Beatrice Good i położył wyniki jej mitochondrialnych testów obok wyników Benvengudy.
– Ależ one się różnią – zauważyłam. Można to było dojrzeć w kolorach i w sposobie ich ułożenia.
– Nie tak znowu bardzo – skorygował moje słowa Matthew. – Jądrowe DNA Beatrice zawiera mniej elementów, które są popularne u czarownic. Wskazuje to, że walcząc o przeżycie, jej przodkowie w miarę upływu wieków coraz mniej polegali na magii i czarnoksięstwie. Zmieniające się potrzeby zaczęły wymuszać w jej DNA mutacje, które odsunęły magię na bok. – Jego informacja odznaczała się w pełni naukową precyzją, ale miała też poważne znaczenie dla moich spraw osobistych.
– Czy to, że przodkowie Beatrice odsunęli magię na bok, zniszczy w końcu jej rodzinę?
– To nie jest do końca wina czarownic. Można obwiniać o to także przyrodę. – W oczach Matthew dostrzegłam smutek. – Wydaje się, że w tej walce o przeżycie czarownice, podobnie jak wampiry, odczuwały naciski ze strony świata, który jest coraz bardziej ludzki. Także demony. Wykazują one mniej geniuszu, który odróżniał je zawsze od populacji ludzkiej, a za to więcej szaleństwa.
– A czy ludzie nie wymierają? – spytałam.
– Tak i nie – odparł Matthew. – Uważamy, że ludzie, przynajmniej do tej pory, potrafili się lepiej adaptować. Ich systemy immunologiczne lepiej reagują na zmiany, a oni sami silniej odczuwają potrzebę rozmnażania się niż wampiry i czarownice. Świat był niegdyś podzielony bardziej równomiernie między ludzi i inne stworzenia. Teraz ludzi jest znacznie więcej, a istoty o nadnaturalnych zdolnościach stanowią tylko dziesięć procent światowej populacji.
– Świat był zupełnie inny, gdy było na nim tyle samo stworzeń co ludzi. – Miriam wydawała się żałować, że genetyczne wyniki nie układają się już na naszą korzyść. – Ale wrażliwe systemy immunologiczne ludzi w końcu także się załamią.
– Jak bardzo różnimy się od ludzi?
– Znacznie, przynajmniej na poziomie genetycznym. Wydajemy się podobni, ale tylko zewnętrznie, ponieważ mamy odmienną strukturę chromosomów. – Matthew naszkicował diagram na okładce folderu Beatrice Good. – Ludzie mają w jądrze każdej komórki dwadzieścia trzy pary chromosomów, wszystkie ułożone w długie sekwencje kodów. Wampiry i czarodzieje mają dwadzieścia cztery pary.
– Więcej niż ludzie, winogrona pinot noir czy świnie – zauważył Marcus, puszczając oko.
– A co z demonami?
– One mają tyle samo par chromosomów co ludzie, ale mają też dodatkowy pojedynczy chromosom – odparł Matthew. – O ile nam wiadomo, właśnie ten dodatkowy chromosom zamienia je w demony, istoty o nieprzewidywalnych zachowaniach.
Читать дальше