Dziś gdy wiem już dużo więcej, zdaję sobie sprawę, jak niewiele wówczas rozumiałem. Wyciągałem wnioski, nie mając pełnego obrazu sytuacji; opierałem swoją opinię na luźnych faktach, które sam zaobserwowałem, a które stanowiły tylko mały wycinek prawdy. Gdybym miał trochę więcej danych, może wytworzyłbym sobie zupełnie inny obraz sytuacji i nie popadałbym w aż tak skrajną rozpacz. Na przykład nie miałem najmniejszego pojęcia, jaką rolę w życiu Sachsa zaczęła odgrywać Maria Turner. Począwszy od października, widywali się regularnie w każdy czwartek, spędzając z sobą czas od dziesiątej rano do piątej po południu. Dowiedziałem się o ich spotkaniach dwa lata po fakcie. Z tego, co mi mówili (w osobnych rozmowach, w odstępie co najmniej dwóch miesięcy), nigdy nie doszło między nimi do zbliżenia. Znając zwyczaje Marii i biorąc pod uwagę, że wersja Sachsa pokrywała się z jej wersją, nie mam powodu w to wątpić.
Kiedy się teraz nad tym zastanawiam, wydaje mi się całkiem logiczne, że Sachs kontynuował znajomość z Marią. Maria była dla niego uosobieniem tamtej tragedii, centralną postacią dramatu, który się rozegrał, zanim doszło do upadku, toteż ze wszystkich osób w otoczeniu Sachsa ona najbardziej się liczyła. Jak już wspomniałem, Ben odczuwał silną potrzebę rozpamiętywania tego, co się wydarzyło na przyjęciu. A jak najłatwiej mógł to osiągnąć? Oczywiście poprzez stały kontakt z Marią. Zdawał sobie sprawę, że dzięki przyjaźni z nią wciąż będzie mieć przed oczami symbol przemiany, jaka się w nim dokonała. Rany nie zdążą się zagoić, bo w każdy czwartek na nowo będzie przeżywał tę samą udrękę, tę samą huśtawkę nastrojów, przez którą omal nie zginął. Raz po raz odtwarzając sytuację poprzedzającą upadek, kiedyś wreszcie – dzięki doświadczeniu i uporowi – zdoła nad nią zapanować. Podejrzewam, że właśnie tak to się zaczęło. Wyzwaniem dla Sachsa bynajmniej nie było uwiedzenie Marii czy zaciągnięcie jej do łóżka, lecz wystawienie samego siebie na pokusę i sprawdzenie, czy potrafi się jej oprzeć. Szukał lekarstwa, sposobu na odzyskanie własnej godności i tylko najbardziej drastyczna kuracja wchodziła w grę. Żeby się przekonać, ile jest wart, ciągle od nowa musiał ryzykować.
Ale to nie wszystko. Pierwsze spotkania z Marią były nie tylko sprawdzianem charakteru, ale również krokiem ku autentycznej przyjaźni. Sachsa wzruszyły codzienne wizyty Marii w szpitalu i podejrzewam, że już wtedy, tydzień czy dwa po wypadku, uświadomił sobie, jak bardzo ta historia nią również wstrząsnęła. Myślę, że na tym opierała się ich początkowa więź. Oboje przeżyli koszmar i żadne z nich nie wierzyło w przypadkowość tego, co się stało. Maria dobrze wiedziała, jaką rolę odegrała tamtego wieczoru: nęciła Bena, zachowywała się kokieteryjnie. Uczciwość nie pozwalała jej się tego wyprzeć, szukać wymówek czy usprawiedliwień. Na swój sposób też się zadręczała tym, co się stało, więc kiedy Sachs zadzwonił w październiku, żeby podziękować jej za częste wizyty w szpitalu, Maria postanowiła wykorzystać szansę i przynajmniej częściowo naprawić krzywdę, którą mu wyrządziła. To nie są moje spekulacje czy domysły. Kiedy rozmawialiśmy w zeszłym roku, niczego przede mną nie ukrywała. Historię ich przyjaźni znam bezpośrednio z jej relacji.
– Kiedy Ben przyszedł do mnie po raz pierwszy, zadawał mi mnóstwo pytań na temat mojej pracy – rzekła. – Chciał być uprzejmy. Wiesz, jak to jest: czujesz się nieswojo, rozmowa się nie klei, więc zaczynasz zadawać pytania. Wkrótce jednak zobaczyłam, że temat go intryguje. Pokazałam więc Benowi kilka swoich rzeczy; jego komentarze wydały mi się inteligentne, bardziej wnikliwe niż większość uwag, które słyszę. Szczególnie podobał mu się pomysł łączenia faktu i fikcji, próba obiektywizacji wewnętrznych stanów. Rozumiał, że moje historyjki są prawdziwe, a jednocześnie przeze mnie wymyślone. Nawet te, które są czystym wymysłem, mają w sobie element prawdy. Więc przez jakiś czas rozmawialiśmy o tym, potem na inne tematy i zanim Ben wyszedł, zaczął mi kiełkować nowy pomysł. Pomyślałam sobie: facet jest taki biedny, taki nieszczęśliwy, może poczułby się lepiej, gdybym go wciągnęła do jakiejś swojej akcji? Nie miałam nic konkretnego na myśli, wiedziałam tylko, że Ben powinien stanowić centralny motyw. Zadzwonił parę dni później i kiedy wyjaśniłam mu, co mi chodzi po głowie, od razu się zapalił. Trochę mnie to nawet zdziwiło. Nie musiałam go przekonywać ani nic. Powiedział: dobra, podoba mi się, więc wzięliśmy się do roboty. Od tej pory przez cztery lub pięć miesięcy spędzaliśmy razem każdy czwartek, pracując nad moim kolejnym projektem.
O ile mi wiadomo, nie powstało żadne wielkie dzieło. W przeciwieństwie do innych pomysłów Marii, ten nie był jasno sprecyzowany i nie rządziły nim sztywne zasady. Zamiast – jak dawniej – wyraźnie określić cel przedsięwzięcia (na przykład siedzenie obcych ludzi albo obdzwanianie osób figurujących w znalezionym notesie), „czwartki z Benem” miały luźny charakter: były serią improwizacji, rejestracją dni spędzonych w swoim towarzystwie. Zawczasu uzgodnili, że nie będą się trzymać żadnych reguł. Warunek był jeden: że w każdy czwartek, punktualnie o dziesiątej rano, Sachs zjawi się w mieszkaniu Marii; reszta zależała od tego, na co akurat mieli ochotę. Przeważnie Maria robiła Benowi zdjęcia (zużywała dwie lub trzy rolki), a potem gadali. Czasem prosiła Bena, żeby przebrał się do zdjęć w jakiś kostium. Innym razem nie robiła zdjęć, natomiast nagrywała ich rozmowy. Okazało się, że kiedy Ben zgolił brodę i przyciął włosy, zrobił to w mieszkaniu Marii, oczywiście za jej namową. Maria zarejestrowała wszystko na kliszy: jak wyglądał przed zabiegiem, jak w trakcie i jak po. Na pierwszym zdjęciu Sachs siedzi przed lustrem, trzymając w prawej ręce nożyczki. Na każdym kolejnym ma coraz krótsze włosy i coraz krótszą brodę. Następnie widzimy, jak rozprowadza pianę po twarzy i goli się. W tym momencie Maria odłożyła aparat, zapewne żeby dokonać drobnej korekty po bokach i z tyłu głowy. Ostatnie zdjęcie przedstawia nowego Sachsa: w krótkiej fryzurze, bez brody, uśmiechającego się do obiektywu jak jeden z tych facetów na plakatach reklamujących usługi fryzjerskie. Podobało mi się z dwóch powodów; po pierwsze, było śmieszne samo w sobie, a po drugie, pokazywało, że Sachs nieźle się przy tym bawił. Dzięki temu zdjęciu zrozumiałem, że nie ma prostych rozwiązań. Zbagatelizowałem problemy Bena, a tymczasem jego życie po wypadku okazało się o wiele bardziej skomplikowane, niż sobie wyobrażałem. Ale nic. Dalej następowały zdjęcia robione na zewnątrz. Przez cały styczeń i luty Maria chodziła za Benem z aparatem fotograficznym. Sachsa intrygowało, jakie to uczucie być stale obserwowanym, i Maria postanowiła zaspokoić jego ciekawość. Tak jak kiedyś przed laty, realizując jeden ze swoich pomysłów, wynajęła detektywa, żeby ją śledził, tak teraz ona wcieliła się w detektywa, a Sachs przyjął rolę osoby śledzonej. Właśnie w tej roli zobaczyłem go w lutym na Manhattanie. Maria też tam była, lecz jej nie dostrzegłem. Ben włóczył się bez celu, co ja uznałem za dowód, że jest nieszczęśliwy, on zaś nie myślał o żadnym nieszczęściu, tylko odgrywał swoją partię, bawił się w podchody. Nie wiem jakim cudem nie zauważyłem Marii. Przypuszczalnie byłem tak skupiony na Sachsie, że nic innego do mnie nie docierało. Moja obecność nie umknęła jednak uwadze Marii i kiedy powiedziała mi o tym zeszłej jesieni, myślałem, że się zapadnę pod ziemię ze wstydu. Na szczęście nie zdołała uchwycić mnie i Bena razem na zdjęciu – wszystko by się wówczas wydało. Ale tamtego dnia pilnowałem się, żeby zanadto nie zbliżać się do Sachsa.
Читать дальше