Fanny wyraźnie poczuła ulgę, kiedy się dowiedziała, że jej podejrzenia są bezpodstawne, lecz w sumie wyjaśnienia Marii nie pomogły w rozwikłaniu zagadki. Najważniejsze pytania pozostały bez odpowiedzi: dlaczego Sachs przeszedł przez barierkę? Zawsze cierpiał na lęk wysokości, więc nie powinien był czegoś takiego zrobić. Poza tym jeżeli przed wypadkiem między nim a Fanny się dobrze układało, to dlaczego nagle obrócił się przeciwko niej? Dlaczego wzdrygał się, kiedy wchodziła do jego pokoju w szpitalu? Coś się wydarzyło podczas tego wypadku, coś, co oprócz obrażeń fizycznych wywołało u Bena jakiś inny uraz; było jasne, że dopóki nie odzyska mowy, czy też dopóki nie zechce mówić, Fanny nie dowie się, w czym rzecz.
Minął prawie miesiąc, zanim usłyszałem wersję Sachsa. Od jakiegoś czasu przebywał w domu; wciąż dochodził do siebie po wypadku, chociaż nie musiał już całymi dniami leżeć w łóżku. Odwiedziłem go w upalne popołudnie na początku sierpnia, kiedy Fanny była w pracy. Pamiętam, że siedzieliśmy w salonie, pijąc piwo i oglądając – przy wyłączonym dźwięku – mecz baseballowy. Ilekroć wracam teraz pamięcią do tamtego dnia, widzę mały, migoczący ekran i graczy biegających w ciszy po boisku; stanowili absurdalne tło do pełnych boleści zwierzeń mego przyjaciela.
W pierwszej chwili – jak mi powiedział – ledwo kojarzył, kim jest Maria Tumer. To znaczy miał świadomość, że nie jest to osoba całkiem mu obca, ale nie potrafił sobie przypomnieć, w jakich okolicznościach ostatnio się widzieli. Podszedł więc do niej i szczerze wyznał, że nigdy nie zapomina twarzy, lecz do jej twarzy nie umie dopasować nazwiska. Maria, jak zwykle nieprzenikniona, uśmiechając się tajemniczo powiedziała, że prędzej czy później na pewno sobie przypomni. I dla ułatwienia dodała, że była kiedyś u niego w domu, nic więcej jednak nie chciała zdradzić. Sachs w mig pojął, że kobieta przekomarza się z nim, ale nawet mu się to spodobało. Zaintrygowany jej przekornym, ironicznym uśmiechem, nie miał nic przeciwko niewinnej grze w kotka i myszkę. Szybko się zorientował, że ma do czynienia z osobą wyjątkowo błyskotliwą, a to stanowiło dodatkową zachętę.
Twierdził, że gdyby mu się przyznała, jak się nazywa, przypuszczalnie zachowałby się zupełnie inaczej. Bądź co bądź wiedział, że zanim poznałem Iris, spotykałem się z Marią Turner, i że Fanny nadal utrzymywała z nią kontakt, bo co jakiś czas opowiadała mu o jej twórczości. Ale tamtego wieczoru przed siedmiu laty, kiedy Maria była u nich na kolacji, coś się Benowi poprzestawiało w głowie i nikt nigdy nie wyprowadził go z błędu. Otóż na przyjęcie zostały zaproszone cztery młode artystki, a ponieważ Benowi przedstawiono wszystkie cztery naraz, popełnił dość typową pomyłkę, niewłaściwie dopasowując nazwiska do twarzy. W jego mniemaniu Maria Turner była niską szatynką o długich włosach i ilekroć o niej wspominałem, właśnie taki obraz jawił mu się przed oczami.
W każdym razie przeszli z drinkami do kuchni, gdzie było trochę luźniej niż w salonie, i usiedli na kaloryferze przy otwartym oknie, rozkoszując się lekkim wiaterkiem, który muskał ich po plecach. Wbrew temu, co Maria mówiła o trzeźwości Sachsa, miał mocno w czubie. Kręciło mu się w głowie i chociaż powtarzał sobie, że powinien przystopować, w ciągu następnej godziny wypił co najmniej trzy szklanki bourbona. Rozmowa, którą prowadzili, typowa dla osób flirtujących na przyjęciu, obfitowała w żartobliwe aluzje, dowcipne powiedzonka, sprytne niedomówienia. Cała ta słowna żonglerka polegała na tym, aby mówiąc w sposób jak najbardziej elegancki i okrężny, nie zdradzić nic o sobie, a jednocześnie rozśmieszyć partnera. Oboje byli w tym dobrzy; długo ciągnęli zabawę – Sachsowi nie przeszkodziły trzy szklanki bourbona, Marii dwa kieliszki wina.
Wieczór był upalny, a ponieważ Maria z pewnym wahaniem wybierała się na to przyjęcie (bała się, że się wynudzi), ubrała się w najbardziej kusy, wyzywający strój, jaki znalazła w szafie: obcisłą szkarłatną bluzkę bez rękawów, za to z dekoltem prawie do pępka, czarną mini, która ledwo co zakrywała, na gołych nogach miała sandały na cienkich, wysokich obcasach, na każdym palcu połyskiwał pierścionek, a na obu nadgarstkach – bransolety. Wyglądała wyzywająco, prowokacyjnie, ale była akurat w takim nastroju, że chciała się wyróżniać w tłumie, a strój jej to gwarantował. Jak mi mówił Sachs, kiedy siedzieliśmy przed niemym telewizorem, on sam od pięciu lat zachowywał się bez zarzutu. Przez ten czas ani razu nie spojrzał pożądliwym wzrokiem na żadną kobietę, toteż Fanny powoli znów nabrała do niego zaufania. Utrzymanie małżeństwa wiele go kosztowało, oboje długo i ciężko nad tym pracowali, i Sachs obiecał sobie, że już nigdy nie narazi ich związku na niebezpieczeństwo. A tu nagle, na przyjęciu z okazji Dnia Niepodległości, siedział w kuchni na kaloryferze obok półnagiej kobiety o wspaniałych, kuszących nogach i czuł, jak pod wpływem alkoholu traci nad sobą panowanie. Z każdą chwilą rosła w nim nieposkromiona ochota, aby dotknąć tych nóg, przejechać dłonią po gładkiej skórze. Maria zaś nie dość, że była skąpo ubrana, to przed wyjściem z domu skropiła się drogimi perfumami o niezwykle upajającym zapachu, a Ben miał słabość do perfum. Kiedy tak siedzieli przekomarzając się i flirtując, z całej siły się powstrzymywał przed zrobieniem jakiegoś wielkiego, upokarzającego głupstwa. Na szczęście hamulce psychiczne wzięły górę nad żądzą, lecz to bynajmniej nie przeszkodziło mu snuć wizji, co by było, gdyby zwyciężyła żądza. W wyobraźni widział, jak delikatnie kładzie rękę tuż nad kolanem Marii, po czym przesuwa dłoń po wewnętrznej stronie uda, kierując ją ku jedwabistym partiom ciała, wciąż skrytym pod spódniczką; przez kilka sekund czubkami palców penetruje niedostępne tereny, po czym wciska rękę pod gumkę i nagle jest w raju, wśród gęstych, skręconych włosów łonowych. Wyrafinowane obrazy przepływały w jego myślach; puszczony w ruch projektor wyobraźni nie dawał się zatrzymać. W dodatku Maria sprawiała takie wrażenie, jakby dokładnie wiedziała, co Sachsowi chodzi po głowie. Gdyby zrobiła urażoną minę, może to by odczyniło urok i projektor przestałby działać, Maria jednak była całkiem zadowolona, że jest obiektem tak palącej żądzy. Sądząc po tym, jak odwzajemniała jego spojrzenia, Sachs zaczął nawet podejrzewać, że Maria po cichu rzuca mu wyzwanie, zachęca go, aby posunął się dalej. Znając Marię wiedziałem, że takie a nie inne jej zachowanie mogło wynikać z najróżniejszych powodów. Mogła – wyjaśniłem Sachsowi – szukać natchnienia do czegoś, nad czym właśnie pracowała; mogła bawić się jego kosztem, wiedząc o czymś, o czym on nie miał zielonego pojęcia; albo – dość przewrotnie – mogła chcieć go ukarać za to, że nie pamiętał jej imienia. (Później, kiedy z nią o tym rozmawiałem na osobności, przyznała, że istotnie, chodziło o ukaranie Sachsa.) Ale wtedy w kuchni Sachs nie zastanawiał się nad motywacją Marii. Myślał tylko o jednym: o własnych odczuciach, o tym, że pożąda tej tajemniczej, atrakcyjnej kobiety i że sam siebie za to nienawidzi.
– Naprawdę nie masz powodu się dręczyć – rzekłem. – W końcu jesteś facetem z krwi i kości, a Maria potrafi być niezwykle ponętna, zwłaszcza gdy się o to postara. A skoro do niczego między wami nie doszło, przestań robić sobie wyrzuty.
– Wiesz, Peter, nawet nie o to chodzi, że miałem na nią chrapkę – powiedział wolno mój przyjaciel, starannie dobierając słowa. – Chodzi o to, że próbowałem w niej wzbudzić pożądanie. Psiakrew, obiecałem sobie, że nie będę tego więcej robił, i co? Obiecanki cacanki.
Читать дальше