Paul Auster - W Kraju Rzeczy Ostatnich

Здесь есть возможность читать онлайн «Paul Auster - W Kraju Rzeczy Ostatnich» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

W Kraju Rzeczy Ostatnich: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «W Kraju Rzeczy Ostatnich»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Relacja Anny Blume z odrealnionego miasta-państwa gdzieś z początków przyszłego tysiąclecia wprowadza nas w koszmar fizycznego i duchowego upodlenia, beznadziejności. "Luksusem" jest możliwość zaplanowania własnej śmierci. Elektrowniami miasta są krematoria zwłok ludzi zmarłych z głodu i wycieńczenia; surowcem energetycznym tej skazanej na zagładę społeczności są także ludzkie ekskrementy; zbierający je "fekaliści" mają status urzędników państwowych. Annie udaje się utrzymać przy życiu i zachować godność dzięki wierze w wartość i moc słowa.

W Kraju Rzeczy Ostatnich — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «W Kraju Rzeczy Ostatnich», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Chodź i sama zobacz.

Przywlokła się, podpierając się krzesłem, bo już tylko w ten sposób mogła się poruszać. Kiedy dotarła do kąta, w którym leżał Ferdynand, dokonując skomplikowanych ewolucji usiadła na krześle, trochę odpoczęła i dopiero potem spojrzała na trupa. Przez parę chwil patrzyła na niego w milczeniu, obojętnie, bez widocznej reakcji. A potem, nie zapowiedziawszy tego najlżejszym gestem ani dźwiękiem, rozpłakała się – jakby bezwiednie: łzy polały jej się z oczu i spłynęły po policzkach. Tak właśnie płaczą czasem małe dzieci, nie szlochając, nie tracąc tchu – ot, woda płynie równymi strużkami z dwóch identycznych kurków.

– Ferdynand chyba już nigdy się nie zbudzi – rzekła w końcu, nie odrywając wzroku od trupa, jakby nie była w stanie spojrzeć nigdzie indziej, jakby jej oczy miały już na zawsze pozostać doń przykute.

– Jak to się mogło stać?

– Bóg jeden wie, moja droga. Nawet nie próbuję się domyślać.

– Musiał umrzeć we śnie.

– Tak, to całkiem prawdopodobne. Musiał umrzeć we śnie.

– Jak się czujesz, Izabelo?

– Sama nie wiem. Musi minąć trochę czasu, nim się w tym rozeznam. Ale w tej chwili jestem chyba bardzo szczęśliwa. Zdaję sobie sprawę, jak to okropnie brzmi, ale jestem chyba bardzo szczęśliwa.

– Wcale nie okropnie. Masz prawo do odrobiny spokoju, tak jak każdy.

– Nie, kochanie, to okropne, co powiedziałam. Ale nic nie poradzę. Mam nadzieję, że Bóg mi wybaczy. Mam nadzieję, że będzie miłosierny i nie skarżę mnie za to, co czuję.

Przez resztę poranka zajmowała się trupem. Nie chciała mojej pomocy, więc przez kilka godzin siedziałam bezczynnie w swoim kącie i patrzyłam, co robi. Oczywiście nie było sensu ubierać Ferdynanda, ale się uparła. Chciała, żeby wyglądał jak człowiek, którym był przed laty, zanim zniszczyła go złość i żal nad sobą.

Umyła go wodą z mydłem, ogoliła, obcięła mu paznokcie i ubrała go w granatowy garnitur, który dawniej wkładał na specjalne okazje. Od kilku lat trzymała to ubranie pod luźną deską w podłodze, bojąc się, że jeśli Ferdynand wykryje schowek, każe jej sprzedać swój jedyny odświętny strój. Garnitur zrobił się tymczasem za duży, a w pasku musiała przebić nową dziurkę, żeby spodnie nie opadały. Pracowała niewiarygodnie wolno, mozoląc się nad każdym szczegółem z nieznośną precyzją, ani na chwilę nie przerywając, nigdy nie przyspieszając, aż w końcu zaczęło mi to działać na nerwy. Chciałam załatwić sprawę jak najszybciej, lecz Izabela nie zwracała na mnie uwagi. Była całkowicie pochłonięta swoim zadaniem, a o mnie wręcz chyba zapomniała. Przez cały czas przemawiała do Ferdynanda, łajać go półgłosem, trajkocząc bez przerwy, jakby wciąż ją słyszał, jakby chłonął każde słowo. Kiedy tak leżał z twarzą zastygłą w przedśmiertnym grymasie, nie miał chyba zresztą wielkiego wyboru: musiał dopuścić ją do głosu. Była to przecież jej ostatnia szansa, a on tym akurat razem nijak nie mógł się sprzeciwić.

Przeciągnęła ten obrządek prawie do południa. Czesała Ferdynanda, szczotkowała mu marynarkę, stroiła go i przyozdabiała jak lalkę. Kiedy wreszcie skończyła, musiałyśmy postanowić, co z nim zrobimy. Zaproponowałam, żeby znieść go po schodach i zostawić na ulicy, lecz Izabela uznała, że to zbyt bezlitosny sposób: najmniej, co możemy zrobić, to załadować go na mój wózek i zawieźć do Transformatorni. Zaprotestowałam, i to z kilku powodów. Przede wszystkim Ferdynand był za duży, wiec jazda tak obciążonym wózkiem przez pół Miasta mogłaby się źle skończyć. Wyobraziłam sobie, że wózek się przewraca, Ferdynand z niego wypada, a Sępy porywają trupa razem z wózkiem. Co ważniejsze, Izabela była za słaba, żeby ruszyć na tak daleką wyprawę. Bałam się, że sobie poważnie zaszkodzi. Po całym dniu na nogach z tej odrobiny zdrowia, którą jeszcze zachowała, nic by nie zostało, więc twardo zaoponowałam, nieczuła na jej łzy i błagania.

W końcu znalazłyśmy w miarę zadowalające wyjście. Wydawało nam się całkiem rozsądne, ale dziś widzę, że było to zupełne dziwactwo. Po długich wahaniach i rozterkach postanowiłyśmy zaciągnąć Ferdynanda na dach i zrzucić, żeby wzięto go za Skoczka. Przynajmniej sąsiedzi pomyślą, że zostało mu jeszcze trochę fantazji, orzekła Izabela. Zobaczą, jak spada, i powiedzą, że oto ktoś odważył się pokierować własnym losem. Widziałam, jak podoba jej się ta myśl. Umówmy się, że wyrzucamy go za burtę, zaproponowałam, tak jak wtedy, kiedy marynarz umiera na morzu i kompani ciskają go w toń. Izabela była zachwycona. Dobrze, wyjdziemy na dach jak na pokład statku. Powietrze będzie wodą, a ziemia – dnem oceanu. Sprawimy Ferdynandowi marynarski pochówek, oddamy go morzu na wieki. Plan ten wydał nam się tak słuszny, że ustały wszelkie dyskusje: Ferdynand spocznie w Alei Kapitana Hooka i prędzej czy później upomną się o niego rekiny.

Okazało się to, niestety, wcale nie takie proste. Mieszkałyśmy co prawda na ostatnim piętrze, nie było jednak schodów na dach, tylko wąska stalowa drabinka prowadząca do klapy w suficie otwieranej pchnięciem od dołu. Drabinka miała raptem kilkanaście szczebli i nie więcej niż dwa i pół metra wysokości, ale i tak musiałam wtaszczyć Ferdynanda na górę jedną ręką, drugą trzymając się drabinki. Izabela niewiele mogła mi pomóc, więc całe zadanie spoczywało na moich barkach. Próbowałam pchać trupa od dołu, próbowałam ciągnąć od góry, ale nie miałam dość sił. Był za ciężki, za duży, nieporęczny, a na domiar złego w skwarnej duchocie pot zalewał mi oczy. W końcu uznałam, że nie mamy szans, i zaczęłam się zastanawiać, czy nie wyjdzie mniej więcej na to samo, jeśli zawleczemy Ferdynanda z powrotem do mieszkania i wypchniemy przez okno. Owszem, efekt nie byłby aż tak dramatyczny, lecz w tych okolicznościach wydawało się to nie najgorszą namiastką. Miałam już dać za wygraną, gdy wtem Izabela wpadła na pomysł, żeby owinąć Ferdynanda jednym prześcieradłem, a drugie przywiązać jak linę i w ten sposób wciągnąć trupa na dach. To także nie było całkiem proste, ale nie musiałam przynajmniej się wspinać, równocześnie taszcząc ciężar. Weszłam na dach i wciągnęłam Ferdynanda szczebel po szczeblu. Izabela stała na dole i kierowała ruchem tobołu, żeby po drodze nie uwiązł. Kiedy wreszcie z tym się uporałyśmy, położyłam się na brzuchu, sięgnęłam ręką z powrotem w ciemność i pomogłam Izabeli się wspiąć. Nie będę ci tu opowiadać o wszystkich potknięciach, omsknięciach, ledwie uniknionych katastrofach. Zanim Izabela przedostała się w końcu przez otwór w dachu i przyczołgała do mnie, byłyśmy obie tak wyczerpane, że padłyśmy na gorącą papę i przez parę minut nie mogłyśmy nie tylko wstać, ale nawet się ruszyć. Pamiętam, jak leżałam na wznak, patrząc w niebo i myśląc, że lada chwila wyfrunę z własnego ciała; pamiętam, z jakim trudem oddychałam, czując, że jaskrawe, obłędnie pałające słońce ściera mnie na proch.

Nasz dom wcale nie był wieżowcem, lecz od przyjazdu do Miasta ani razu nie weszłam tak wysoko. Zerwał się lekki wiaterek, powietrze drgnęło, a kiedy wreszcie wstałam i spojrzałam w dół, na cały ten pogmatwany świat, ze zdumieniem zobaczyłam w oddali ocean, który na widnokręgu połyskiwał szaro niebieską smużką. Dziwnie się poczułam, oglądając go z takiej perspektywy, i nawet nic umiem ci opowiedzieć, jak na mnie podziałał ten widok. Po raz pierwszy od przyjazdu zyskałam niezbity dowód, że Miasto gdzieś jednak się kończy, że coś przecież istnieje poza jego granicami, że są jeszcze inne światy oprócz tego jednego. Było to jak objawienie, jak strumień tlenu prosto w płuca, i na samą tę myśl o mało nie zakręciło mi się w głowie. Widziałam rzędy dachów. Widziałam dym wznoszący się z krematoriów i energowni. Z pobliskiej ulicy dobiegł mnie odgłos wybuchu. Widziałam ludzi idących w dole, tak małych, że już nie wydawali się ludzcy. Czułam wiatr na policzkach i wszechobecny odór. Wszystko to było mi obce i gdy tak stałam na dachu obok Izabeli, wciąż jeszcze zanadto zmęczona, żeby cokolwiek powiedzieć, nagle poczułam, że nie żyję, że jestem martwa jak Ferdynand w tym swoim granatowym garniturze, równie martwa jak ludzie, których ciała ulatywały z dymem na obrzeżach Miasta. Ogarnął mnie spokój, jakiego od dawna nie zaznałam, uczucie bliskie szczęścia, lecz było to szczęście nienamacalne, jak gdyby stan ten nie miał w gruncie rzeczy ze mną nic wspólnego. A potem ni stąd, ni zowąd wybuchłam płaczem, na serio się rozpłakałam, raz po raz wyrywał mi się szloch z głębi piersi, z trudem łapałam oddech, całe powietrze uszło mi z płuc – ryczałam, jak nie zdarzyło mi się od wczesnego dzieciństwa. Izabela objęła mnie oburącz, a ja wtuliłam twarz w jej ramię i trwałam tak przez długi czas, wypłakując cały swój ból, i to bez najmniejszego powodu. Nie mam pojęcia, skąd brały się te łzy, ale potem przez dobre kilka miesięcy czułam, że nie jestem sobą. Niby dalej żyłam, oddychałam, chodziłam z miejsca na miejsce, ale nie mogłam uciec przed myślą, że jestem martwa i nic mnie już nigdy nie wskrzesi. Po pewnym czasie znów zajęłyśmy się, Ferdynandem. Było już późne popołudnie i od żaru zaczęła topnieć smoła, a papa zrobiła się miękka i lepka. Granatowy garnitur mocno ucierpiał podczas wspinaczki, więc kiedy rozpakowałyśmy tobół, Izabela odprawiła nad trupem kolejny seans kosmetyczny. Gdy wreszcie przyszła pora zanieść go na skraj dachu, uparła się, że przed rzekomym skokiem powinien stać, a nie leżeć, bo w przeciwnym razie pryśnie cała iluzja. Musimy przecież stworzyć wrażenie, że Ferdynand rzuca się w otchłań na modłę Skoczków, którzy nie czołgają się po dachach, lecz kroczą śmiało, z podniesioną głową. Była w tym niezaprzeczalna logika, spędziłyśmy wiec kilka minut borykając się z bezwładnym ciałem, popychając je i szarpiąc, aż wreszcie chwiejnie stanęło na nogach: istna makabreska, możesz mi wierzyć. Trup Ferdynanda kolebał się między nami jak olbrzymia nakręcana zabawka, wiatr rozwiewał mu włosy, spodnie opadały, no i wciąż miał tę zaskoczoną, przerażoną minę. Kiedy taszczyłyśmy go w stronę narożnika, nogi raz po raz uginały mu się w kolanach i wlokły po dachu, więc nim dotarłyśmy do celu, zgubił oba buty. Ponieważ bałyśmy się zanadto zbliżyć do skraju przepaści, nie wiedziałyśmy nawet, czy ktoś jest na ulicy, czy w ogóle mamy świadków. O jakiś metr od brzegu stanęłyśmy, bojąc się postąpić choć o krok dalej, policzyłyśmy chórem do trzech, z całej mocy pchnęłyśmy trupa, a same padłyśmy na wznak, żeby zwłoki siłą bezwładu nie pociągnęły nas za sobą. Ferdynand uderzył brzuchem o krawędź, trochę się od niej odbił i runął w dół. Pamiętam, że nasłuchiwałam odgłosu ciała spadającego na chodnik, ale słyszałam tylko własny puls, bicie własnego serca we własnej głowie. Nigdy więcej nie zobaczyłyśmy Ferdynanda. Resztę dnia spędziłyśmy w domu, a zanim rano ruszyłam w obchód z wózkiem, trup znikł – wraz ze wszystkim, co miał na sobie.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «W Kraju Rzeczy Ostatnich»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «W Kraju Rzeczy Ostatnich» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Paul Auster - Invisible
Paul Auster
Paul Auster - Lewiatan
Paul Auster
Paul Auster - Mr. Vértigo
Paul Auster
Paul Auster - Sunset Park
Paul Auster
Paul Auster - Timbuktu
Paul Auster
Paul Auster - Leviatán
Paul Auster
Paul Auster - City of Glass
Paul Auster
Paul Auster - Brooklyn Follies
Paul Auster
Отзывы о книге «W Kraju Rzeczy Ostatnich»

Обсуждение, отзывы о книге «W Kraju Rzeczy Ostatnich» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x