Powiadomił ją, że wyjadą z New Jersey. Poprosił ją, by poszła za dom i spaliła na rożnie opracowane z grubsza pierwsze cztery rozdziały „Jego gry”. Uwolnił się od obłędnej obsesji. Postanowił wyjechać.
Jinx nie posiadała się z radości. Teraz naprawdę mogła poświęcić się utrzymywaniu go pray życiu (tak jakby kiedykolwiek wcześniej opuściła go, by umierał w osamotnieniu). Myśl o związaniu się ze mną i tak nigdy nie przybrała konkretnych kształtów. Ja, jak mi wypomniała, pragnąłem jej „tylko dla seksu”, on natomiast chciał od niej – z desperacją umierającego człowieka, samego i bezradnego na wyspie strachu – „wszystkiego”. Napisała: „wszystkiego”, jakby to właśnie stanowiło remedium na jego chorobę.
A więc opuścili New Jersey i przenieśli się do Berkshires, gdzie miał pisać swą książkę o diasporyzmie, która stanowiłaby spadek pozostawiony przez niego Żydom.
Ponieważ dyslektyczka Wanda nigdy nie przeczytała choćby strony jakiejś mojej czy też jakiejkolwiek powieści, to dopiero gdy osiedlili się w zachodnim Massachusetts, dowiedziała się, że ów region stanowił tło akcji niektórych moich utworów. Choć nie potrafiła jeszcze pojąć, że Pipik, podkradłszy mi wcześniej tożsamość, nadal kroczył złodziejską drogą, usiłując przedstawić mnie jako komedianta, to w każdym razie dotarło do niej, że mój dom znajdował się zaledwie o godzinę drogi stamtąd na południe – wśród północno-zachodnich wzgórz Connecticut. Świadomość faktu, iż mogę znajdować się tak blisko, na nowo obudziła jej obawy oraz, oczywiście, tlące się jeszcze fantazje o wyrwaniu się od niego, zainspirowane minioną, przelotną przygodą z moim udziałem. (Nie powinienem był nigdy myśleć o niej jako o osobie, której nie sposób się oprzeć. Nie byłem na tyle przenikliwy, żeby to przewidzieć.)
– Och, kochany – błagała – zapomnij o nim, proszę cię. Spal resztę „Jego gry” i zapomnij o jego istnieniu! Nie po to wyjechaliśmy z okolicy, w której się urodził, żeby osiedlić się w miejscu, gdzie mieszka teraz! Nie możesz tak za nim podążać! Nasz czas jest na to zbyt cenny! Po co kręcić się za człowiekiem, który doprowadza cię do szału!? Znowu tylko zatruwasz sobie myśli! Tutaj znów będziesz wariować!
– Jego bliskość zapewnia mi właśnie zdrowie psychiczne – wyjaśnił jej, uciekając się do absurdu, jak zwykle w tej kwestii. – Jego bliskość mnie wzmacnia. Jego bliskość to antidotum… za sprawą którego zamierzam uporać się z tym wszystkim. Jego bliskość to akurat ten lek.
– Uciekajmy od niego tak daleko, jak się da! – zaklinał – Przeciwnie, trzymajmy się go tak blisko, jak się da – ripostował.
– Kusisz los! – krzyczała.
– Bynajmniej – odpowiadał. – Spotkaj się z nim, jeżeli chcesz.
– Nie miałam na myśli siebie… tylko ciebie. Najpierw powiedziałeś, że masz przez niego raka, a teraz, że on jest lekarstwem! Ani jedno, ani drugie! Zapomnij o nim! I przebacz mu!
– Ależ już mu wybaczyłem. Wybaczyłem mu to, kim jest, przebaczyłem także sobie… Wybaczyłem nawet tobie. Powtarzam: spotkaj się z nim, jeśli sobie tego życzysz. Zobacz się z nim znowu, uwiedź go jeszcze raz…
– Nie chcę! Ty jesteś moim mężczyzną, moim jedynym! Inaczej nie byłabym tu z tobą!
– Czy powiedziałaś?… Czy ja się nie przesłyszałem? Powiedziałaś naprawdę: Jesteś moim Mansonem?
– Moim mężczyzną! Mężczyzną! MĘŻ-CZYZ-NĄ!
– Nie. Powiedziałaś „Manson”. Dlaczego powiedziałaś „Manson”?
– Nie powiedziałam Manson.
– Stwierdziłaś, że jestem twoim Charlesem Mansonem i chcę dowiedzieć się dlaczego.
– Nie powiedziałam!…
– Nie powiedziałaś czego? Nie powiedziałaś Charles czy Manson? Jeśli nie powiedziałaś Charles, lecz tylko Manson, to o co ci chodziło? Pomyliłaś mnie z jakimś obcym gościem, chciałaś dać mi do zrozumienia, że znaczę dla ciebie tyle, ile jakiś tam facet, czy też powiedziałaś to celowo? Dałaś mi do zrozumienia, że żyjesz jak jedna z tych opętanych dziewczyn, które czciły wytatuowanego, mansonowego kutasa? Czy ja naprawdę terroryzuję cię jak Charles Manson? Czyżbym cię zniewolą i zastraszył, zmusił do posłuszeństwa i pokory?… Czy to dlatego pozostajesz lojalna wobec człowieka, który już jedną nogą jest w grobie?
– Sam to robisz… Wpędzasz się sam do grobu!
– To przecież ty… nazwałaś mnie swoim Charlesem Mansonem! Wtedy wrzasnęła:
– Bo jesteś nim! Byłeś nim wczoraj! Wszystkie te straszne, potworne historie!… Jesteś jeszcze gorszy!
– Rozumiem – odparł tym moim, ciepłym głosem, głosem, który jeszcze przed paroma minutami obudził w niej tyle nadziei. – Ciągle pamiętasz tamto zdarzenie z widelcem… Wcale mi nie wybaczyłaś.
Prosisz, żebym wybaczył mu jego diaboliczną nienawiść do mnie, a ja cię słucha m… Tylko że ty nie potrafisz znaleźć w sercu przebaczenia za głupie zadraśnięcie… Opowiadam ci potworne, potworne, straszne historie, a ty mi wierzysz…
– Nie uwierzyłam ci! Ani trochę!
– No więc mi nie wierzysz. Nigdy mi nie wierzysz. Nie uda mi się nawet z tobą. Mówię ci prawdę, a ty nie wierzysz mi, kłamię i wierzysz…
– Och, co się z tobą dzieje… Powiedz, że to nie ty!
– Hm… Nie ja? No to kto? Mam zgadywać? Czy możesz choć przez krótką chwilę pomyśleć o kimś innym niż on? Czy to patrzenie na mnie i myślenie o nim sprawia, że twoje życie stało się takie okropne? Czy wyobrażanie sobie jego w łóżku pozwala ci, bez wymiotowania, zaspokoić moje paskudne żądze… Wyobrażasz sobie, że jesteś w Jerozolimie i zaspokajasz jego? O co chodzi? O to, że on jest prawdziwy, a ja gram? O to, że on jest zdrowy, a ja chory? O to, że ja umrę i zniknę, a on będzie żył na wieki dzięki tym jego wspaniałym książkom?
Później tego samego poranka, gdy on zasnął, zmęczony swoimi tyradami, zrobiła to, co jej polecił – na grillu w ogródku spaliła rękopis „Jego gry”. Zdawała sobie sprawę, że nawet jak on się obudzi, to będzie zbyt wyczerpany, żeby dowlec się do okna i, zmieniwszy zdanie, starać się powstrzymać ją krzykiem. Nim wrzuciła zawartość teczki w płomienie, rzuciła szybko okiem na kartki. Żadna nie była zapisana.
Również czyste okazały się taśmy, na których ponoć rejestrował dzieło o diasporyzmie podczas tych godzin, gdy ona pracowała w szpitalu. W sześć tygodni po śmierci Pipika, chociaż nadal bała się, że usłyszy jego głos, że znów ogarnie ją ten paroksyzm rozpaczy, jaki poznała po pogrzebie – usiadła z magnetofonem w kuchni i wówczas przekonała się, iż na taśmach nie ma nic. Sama w tym odludnym górskim domku, szukając na próżno zapisu jego głosu na kolejnych taśmach, spędziła całą noc aż do rana na tej syzyfowej robocie. Przesłuchiwała kasetę za kasetą, lecz z głośnika nie dobiegł żaden dźwięk. Wtedy wspomniała te puste kartki, spalone owego strasznego dnia w New Jersey i zrozumiała – jako że ludzie zwykle w pełni pojmują cierpienia swych bliskich dopiero po ich utracie – że to ja zagrodziłem mu drogę do wszystkiego. Zrozumiała, że on nie kłamał. Ja stanowiłem przeszkodę w spełnieniu jego altruistycznych marzeń, zatamowałem potok jego twórczych pomysłów. U kresu jego żywota, na przekór wewnętrznemu nakazowi uchronienia Żydów przed zagładą, myśl o mojej nieprzejednanej wrogości powstrzymała go od realizacji wielkiej misji. I teraz wisząca nade mną groźba jego mansonowskiej zemsty miała (o ile właściwie odebrałem to listowne przesłanie) sparaliżować mnie.
Odpisałem:
„Droga Jinx, Szczerze współczuję. Nie mam pojęcia, jak przetrwałaś cała i zdrowa podobny koszmar. Twój wigor, twoja cierpliwość, wyrozumiałość, tolerancja, lojalność, odwaga, siła, dobroć, twoje godne podziwu oddanie dla niego, zmagającego się rozpaczliwie ze zbliżającą się śmiercią i tymi wszystkimi demonami, które prześladowały go u schyłku jego dni… Wszystko to zdumiewa mnie nie mniej niż opis twoich starań. Pewnie czujesz się tak, jakbyś obudziła się z makabrycznego snu, mimo że nadal rozpaczasz z powodu zgonu swego przyjaciela.
Читать дальше