• Пожаловаться

Christiane F: My, Dzieci Z Dworca Zoo

Здесь есть возможность читать онлайн «Christiane F: My, Dzieci Z Dworca Zoo» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию). В некоторых случаях присутствует краткое содержание. категория: Современная проза / на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале. Библиотека «Либ Кат» — LibCat.ru создана для любителей полистать хорошую книжку и предлагает широкий выбор жанров:

любовные романы фантастика и фэнтези приключения детективы и триллеры эротика документальные научные юмористические анекдоты о бизнесе проза детские сказки о религиии новинки православные старинные про компьютеры программирование на английском домоводство поэзия

Выбрав категорию по душе Вы сможете найти действительно стоящие книги и насладиться погружением в мир воображения, прочувствовать переживания героев или узнать для себя что-то новое, совершить внутреннее открытие. Подробная информация для ознакомления по текущему запросу представлена ниже:

Christiane F My, Dzieci Z Dworca Zoo

My, Dzieci Z Dworca Zoo: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «My, Dzieci Z Dworca Zoo»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Ta książka jest dla mnie niesamowita. Wokół słyszymy wciąż: narkomani, nie, narkotyki, nie, to niezdrowe, nie, to szkodliwe, nie, trucizna, nie, narkotyki, nie, złe towarzystwo, nie, nie i nie… A (może nie mnie, ale wielu) to wcale nie odstrasza, wręcz zaciekawia. Ta książka mówi o psychice młodej narkomanki, o skutkach nałogu, o tym, że nie mogła spełnić swych marzeń, o miłości w narkotykach, o tym, kim się staje człowiek, gdy zaczyna brać narkotyki. Książka opowiada o narkomance z Berlina Zachodniego. Przedstawia problem wciąż aktualny, lecz nie mówiąc medycznie o chorobach, tylko o psychice narkomana. I to jest niezwykle ciekawe. Można niezwykle płakać nad tą książką. Ja sama czułam bezsilność, jakbym była w nałogu, czułam ten wstręt. Do czego? Do siebie samej. Bo czułam się, jakbym to JA była tą narkomanką. Nie Christiane. Nie. JA. Niezwykle wciągająca książka.

Christiane F: другие книги автора


Кто написал My, Dzieci Z Dworca Zoo? Узнайте фамилию, как зовут автора книги и список всех его произведений по сериям.

My, Dzieci Z Dworca Zoo — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «My, Dzieci Z Dworca Zoo», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема

Шрифт:

Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

W ten sposób otworzyłam drogę do prawdziwego windowego raju. Do takiego trzydziestodwupiętrowca z niesamowicie sprytnymi windami. Dopiero tam zobaczyliśmy, co tak naprawdę można robić z windą. Szczególnie lubiliśmy zabawę w „hopki”. Jeśli w czasie jazdy wszyscy naraz podskoczyliśmy do góry, winda stawała. Drzwi wewnętrzne się otwierały. Albo nawet od początku zostawały otwarte. W każdym razie taka zabawa w czasie jazdy była niesamowicie emocjonująca.

Wreszcie sensacyjny trick. Kiedy wyłącznik hamulca bezpieczeństwa nacisnęło się nie na dół, ale w bok, drzwi wewnętrzne były otwarte nawet w czasie jazdy. Dopiero wtedy było widać, jak szybko te windy jeżdżą. Beton i drzwi mijały nas na przemian jak szalone.

Prawdziwą próbą odwagi było nacisnąć guzik alarmu. Zaczynał wtedy dzwonić dzwonek, a z głośnika odzywał się głos dozorcy. Wtedy trzeba się było zmywać. W takim trzydziestodwupiętrowym bloku człowiek ma duże szansę uciec dozorcy. Bez przerwy na nas czatował, ale rzadko kiedy udawało mu się nas dorwać.

Najbardziej emocjonującą zabawą w czasie deszczu była zabawa w piwnicach. Tego też nie wolno nam było robić pod żadnym pozorem. Jakoś tam odkryliśmy drogę do piwnic w bloku. Każdy lokator miał tam swój boks z drucianej siatki. Siatka nie dochodziła do sufitu. Górą można więc było przeleźć. Zaczęliśmy bawić się tam w chowanego. Nazywało się to „chowany na całego”. Czyli, że można było wszędzie włazić, żeby się schować. Mieliśmy przy tym niesamowitego cykora. Niesamowicie było już przez samo siedzenie wśród nieznanych przedmiotów w niezbyt jasnym świetle. Do tego strach, że ktoś może przyjść. Czuliśmy przecież, że robimy coś najbardziej zabronionego ze wszystkich rzeczy.

Potem zaczęliśmy się bawić, kto znajdzie najfajniejszą rzecz w tych boksach. Zabawki, stare klamoty czy ubrania, które zaraz na siebie zakładaliśmy. Oczywiście potem nie pamiętaliśmy dokładnie, co skąd zabraliśmy, więc wrzucało się to z powrotem gdziekolwiek. Nikt nas nigdy nie przyłapał. W ten sposób człowiek automatycznie się uczył, że wszystko, co wolno, jest potwornie nudne, a ciekawe tylko to, co zabronione.

Centrum handlowe naprzeciwko naszego bloku też było czymś w rodzaju mniej lub bardziej zakazanego terenu. Mieli tam zupełnie wściekłego dozorcę, który nas ciągle przeganiał. Najbardziej się wściekał, kiedy przechodziłam z psem. Twierdził, że to przez nas ten brud na jego terenie. Rzeczywiście było tam obrzydliwie, jak się tak dokładniej przyjrzeć i pociągnąć nosem. Jeśli idzie o sklepy, to jeden był elegantszy, przyjemniejszy i nowocześniejszy od drugiego. Ale pojemniki na śmieci na tyłach zawsze były przepełnione i śmierdziały. Co chwila człowiek właził w roztopione lody albo psie gówno, potykał się o puszki po coli i piwie

Dozorca musiał to wszystko wieczorem sprzątnąć. Nic dziwnego, że przez cały dzień czatował, żeby przyłapać kogoś na śmieceniu. Ale tym ze sklepu, co wysypywali śmiecie obok pojemników, nie mógł nic zrobić. Do podpitych chuliganów, którzy rzucali na ziemię puszki po piwie, nie miał odwagi podejść. A babcie z pieskami też nie dały sobie nic powiedzieć. No więc całą tę swoją wściekłość wyładowywał na dzieciach.

W sklepach też nas nie lubili. Kiedy któreś z nas dostało jakieś kieszonkowe albo w ogóle wykombinowało skądś pieniądze, zaraz szło do sklepu kawowego, gdzie były słodycze. A reszta oczywiście za nim, bo była to mała sensacja. Sprzedawczynie okropnie się denerwowały, kiedy do sklepu właziła gromada dzieci i zaczynały się narady, co bytu kupić za te parę groszy. Zaczęliśmy przez to nienawidzić tych ze sklepu i byliśmy zadowoleni, jeśli któremuś z nas udało się im coś podwędzić.

W centrum handlowym było też biuro podróży, często staliśmy tam z nosami przyciśniętymi do szyby, dopóki nas ktoś nie przepędził. Na wystawie były śliczne obrazki z palmami, plażą, Murzynami i dziką zwierzyną. Pomiędzy nimi wisiał model samolotu. Wyobrażaliśmy sobie, że siedzimy w tym samolocie i lecimy na tę plażę z obrazka, i wspinamy się na palmy, z których widać lwy i nosorożce.

Obok biura podróży był Bank Handlowo-Przemysłowy. Wtedy nas jeszcze nie dziwiło, skąd taki bank wziął się akurat w Gropiusstadt, gdzie mieszkają ludzie, którzy wszyscy co do jednego pracują dla handlu i dla przemysłu. Lubiliśmy ten bank. Eleganccy panowie w nienagannych garniturach nigdy nie byli wobec nas niemili. Nie byli też tak zajęci jak te panie w sklepie z kawą. U nich mogłam zmienić na trochę grubsze te drobniaki, które podwędzałam mamie ze skarbonki. Bo sprzedawczynie w sklepie z kawą dostawały białej gorączki, kiedy płaciliśmy drobniakami. A jak się grzecznie poprosiło, to za każdym razem można było dostać w banku jakieś zwierzątko-skarbonkę. Może ci mili panowie myśleli, że potrzeba nam tyle skarbonek, bo tak pilnie oszczędzamy. Ja w każdym razie nie wrzuciłam do żadnej ani feniga. Wykorzystywaliśmy te skarbonki w kształcie słoni i świnek do zabawy w zoo w piaskownicy.

Kiedy zaczęliśmy coraz bardziej rozrabiać, zbudowali nam tak zwany „plac przygód”. Nie mam pojęcia, co tacy ludzie, którzy to planują, rozumieją przez przygodę. Ale widocznie nie nazywało się to tak dlatego, że dzieci mogą tam robić coś, co jest dla nich przygodą, tylko po to, żeby dorośli sobie myśleli, że ich dzieci robią tam jakieś zupełnie nadzwyczajne rzeczy. Wszystko to musiało kosztować z pewnością masę forsy. W każdym razie długo budowali. A kiedy wreszcie nas wpuścili, to zostaliśmy przywitani przez miłych pracowników socjalnych: No, co byście mieli ochotę robić? i takie tam. Przygoda polegała na tym, że było się cały czas pod nadzorem.

Były tam prawdziwe narzędzia, gładko heblowane deski i gwoździe. Można więc było sobie budować. A pracownik socjalny uważał, żeby żadne z nas nie przydzwoniło sobie młotkiem w palec. Jak już się wbiło gwóźdź, to koniec. Nic nie dało się już zmienić. A przecież zanim jeszcze coś było gotowe, człowiek chciał, żeby to wyglądało zupełnie inaczej.

Jednemu z tych pracowników socjalnych opowiadałam raz, jak to dawniej budowaliśmy jamy i prawdziwe drewniane chatki. Bez młotka, bez jednego gwoździa. Z jakichś tam desek i gałęzi, które się gdzieś znalazło, i każdego dnia, kiedy tam przychodziliśmy, zaczynało się od nowa coś majstrować i przerabiać. To dopiero było fajne. Na pewno mnie zrozumiał. Ale miał przecież swoje obowiązki i przepisy.

Na początku mieliśmy jeszcze jakieś pomysły, w co by się tam bawić. Raz chcieliśmy się bawić w rodzinę z epoki kamiennej i ugotować na ognisku prawdziwą zupę z groszku. Pracownik socjalny uznał pomysł za wspaniały. Ale niestety, powiedział, gotować zupę, nie, nie da rady. Może mielibyśmy chęć zbudować sobie chatkę. Za pomocą młotka i gwoździ – w epoce kamiennej.

Niedługo potem plac zabaw znowu zamknęli. Powiedzieli, że chcą go przebudować, żebyśmy mogli się tam bawić także przy złej pogodzie. Przywieźli, żelazne słupy, przyjechały betoniarki i ekipa budowlana. Wybudowali betonowy bunkier z oknami. Poważnie, normalny betonowy silos. Żaden tam domek, czy coś w tym rodzaju, tylko betonowy grzmot. Już po paru dniach szyby były powybijane. Nie wiem, czy chłopaki powybijali te szyby dlatego, że to betonowe monstrum wywoływało w nich agresję. A może to nasze miejsce do zabawy zbudowano od razu w formie bunkra, bo wiadomo było, że w Gropiusstadt wszystko zostanie natychmiast zniszczone, co nie będzie z betonu i, żelaza Potężny betonowy silos zajmował więc teraz sporą część naszego placu przygód. Potem tuż obok zbudowali jeszcze szkołę i ona miała swój własny plac zabaw, taki z blaszaną ślizgawką, drabinkami i kilkoma pionowo wkopanymi drewnianymi palami, za którymi całkiem fajnie można się było wysiusiać. Szkolny plac zabaw zajmował więc część placu przygód i był oddzielony drucianą siatką. Z placu przygód niewiele już więc właściwie zostało.

Читать дальше
Тёмная тема

Шрифт:

Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «My, Dzieci Z Dworca Zoo»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «My, Dzieci Z Dworca Zoo» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё не прочитанные произведения.


Margit Sandemo: Zauroczenie
Zauroczenie
Margit Sandemo
Helen Fielding: Dziennik Bridget Jones
Dziennik Bridget Jones
Helen Fielding
Graham Masterton: Strach
Strach
Graham Masterton
Barbara Cartland: Córka Pirata
Córka Pirata
Barbara Cartland
Отзывы о книге «My, Dzieci Z Dworca Zoo»

Обсуждение, отзывы о книге «My, Dzieci Z Dworca Zoo» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.