Mój przyjaciel był też przeciwny, żebym pozwalała Christiane nocować u koleżanek. Nie wierzył, że naprawdę śpi u koleżanki. Ale nie miałam zamiaru jej szpiegować. Robił to w stosunku do mnie ojciec, nawet jak nic nie przeskrobałam.
Któregoś dnia Christiane powiedziała mi, że spała z Detlefem. – Mamuśka – powiedziała – był dla mnie taki kochany, że nie masz pojęcia. – Teraz już wiedziałam, dlaczego w weekendy zawsze chce nocować u koleżanki.
Ale cóż, trudno, stało s/ę. Przecież nie ma co robić tragedii. Od tej pory pozwalałam jej od czasu do czasu nocować u Detlefa.
Zresztą, jak mogłam im zabronić spać ze sobą? W telewizji i w gazetach psychologowie wystarczająco często podkreślali, że dzisiejsza młodzież dojrzewa znacznie wcześniej i, że nie należy tłumić seksualizmu. Sama tak zresztą uważam.
Bądź co bądź Christiane miała stałego chłopaka. Inne dziewczyny dziś chodzą z tym, jutro z tamtym. Także stałość uczuć Christiane trochę mnie uspokoiła.
Ale z drugiej strony, jeśli mam być szczera, to czasem robiło mi się dziwnie. Przede wszystkim z powodu nowych kolegów i koleżanek Christiane, których poznała w „Soundzie”. Opowiadała, że niektórzy z nich biorą narkotyki. O heroinie nie wspomniała. Mówiła tylko, że palą „hasz” i biorą „kwas”. Opowiadała zupełnie straszne rzeczy, powiedziała też, że jej przyjaciółka Babsi jest narkomanką. Ale mówiła o tym z takim obrzydzeniem, uważała to za takie wstrętne – nigdy by mi do głowy nie przyszło, że robi to samo.
Kiedy ją zapytałam: – Po co w ogóle zadajesz się z tymi ludźmi? – powiedziała: – Ach, mamuśka, tak mi ich żal. Nikt nie chce ich znać. A oni tak się cieszą, jak ktoś z nimi porozmawia. Im trzeba pomóc. – A Christiane zawsze była skora do pomocy. Dzisiaj wiem, że mówiła wtedy o sobie.
A któregoś wieczora, w środku tygodnia, kiedy wróciła do domu dopiero o jedenastej, powiedziała: – Mamuś, nie krzycz na mnie. Byłam z tymi ludźmi w Release-Center. – Zapytałam: – A to co takiego? – No wiesz, prowadzimy tam rozmowy i staramy się odciągnąć ich od narkotyków. – A potem dodała: – Żebym tylko sama nie wpadła przy tym w nałóg… – i zaczęła chichotać. Popatrzyłam na nią przerażona. Wtedy powiedziała: – Tak tylko mówię. Ze mną wszystko w porządku. – Aż Detlefem? – zapytałam. Na to Christiane aż się oburzyła: – Detlef? Coś tył Musiałby na głowę upaść!
To było zimą siedemdziesiątego szóstego. Od tej pory gnębiły mnie złe przeczucia, ale tłumiłam je w sobie. Mojego przyjaciela też nie słuchałam. A on gotów był pójść o zakład, że Christiane się narkotyzuje. Ja natomiast nie dałam o niej powiedzieć złego słowa. No bo w końcu trudno ot tak przyznać się, że wszystko poszło na marne, że się nie sprawdziłam jako matka. Moja córka tego nie robi – tego się trzymałam.
Spróbowałam trochę przykrócić Christiane. Ale jak powiedziałam: – Na kolację masz być w domu – to jej nie było. Wtedy nic już nie mogłam zrobić. Gdzie miałam jej szukać po mieście. Dworzec Zoo nigdy by mi na myśl nie przyszedł, nawet gdybym nie bawiła się w tłumienie podejrzeń. Cieszyłam się, jak zadzwoniła wpół do dziewiątej i mówiła: – Mamuśka, zaraz będę, nie martw się. – Po prostu nie potrafiłam już dać sobie z Christiane rady.
Z tym, że czasem przestrzegała moich zakazów. Mówiła z dumą przez telefon: – Słuchaj, nie, dzisiaj nie mogę. Zostaję w domu. – i wcale nie wyglądała na zmartwioną. To były te sprzeczności. Z jednej strony łamała wszelkie zakazy, była bezczelna do ostatnich granic i nie dała sobie nic powiedzieć. Z drugiej strony okazywała respekt, kiedy jasno stawiało się sprawę. Ale było już za późno.
Pod koniec stycznia 1977, w którąś niedzielę, wybiła dla mnie godzina prawdy. To było straszne. Chciałam wejść do łazienki. Drzwi były zamknięte. U nas nie było takich zwyczajów. W łazience siedziała Christiane i nie chciała otworzyć. W tym momencie miałam już pewność. Równocześnie stało się dla mnie jasne, że cały czas po prostu nie dopuszczałam do siebie tej myśli. Bo inaczej skąd bym tak nagle wiedziała, co ona tam robi w tej łazience.
Zaczęłam dobijać się do drzwi. Ale ona nie otwierała. Dostałam prawie szalu. Wrzeszczałam, błagałam, żeby wreszcie otworzyła. W końcu wybiegła z łazienki do pokoju. Zobaczyłam sczerniałą łyżkę i plamy krwi na ścianie. Miałam teraz potwierdzenie. Znałam to z gazet. Mój przyjaciel powiedział tylko: – Teraz już wierzysz?
Poszłam do jej pokoju. Powiedziałam: – Christiane, coś ty zrobiła. – Byłam całkowicie wyczerpana. Drżałam na całym ciele. Nie wiedziałam, czy płakać, czy się wydzierać. Ale musiałam z nią najpierw porozmawiać. Płakała rozdzierająco i nie chciała spojrzeć mi w oczy. Zapytałam: – Wstrzyknęłaś sobie heroinę?
Nie odpowiedziała. Zanosiła się płaczem, także nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Siłą rozprostowałam jej ręce i wszystko stało się jasne. Miała ślady ukłuć już na obu rękach. Nie wyglądało to bardzo groźnie. Nie było wylewu, widziałam właściwie tylko dwa, trzy ślady, razem z tym świeżym. Ten był jeszcze dosyć czerwony.
Wtedy się przyznała. Z płaczem. W tym momencie myślałam sobie: Chyba umrę. i chyba naprawdę najchętniej bym umarła. Byłam tak zrozpaczona, że w ogóle nie mogłam myśleć. Nie miałam pojęcia, co robić. Zapytałam Christiane: – Co teraz zrobimy? – Poważnie, takie zadałam jej pytanie. Sama byłam zupełnie bezradna.
To był właśnie ten cios, którego tak chciałam uniknąć. To właśnie to przez cały czas od siebie odsuwałam. Z tym, że przecież nie wiedziałam, jak to się może objawiać. Jak dotąd nie stwierdziłam u Christiane ospałości ani nic takiego. Przeważnie była wesoła i ruchliwa. Jedyne, na co zwróciłam przez te ostatnie tygodnie uwagę, to to, że czasami, jak wróciła troszkę później, bardzo szybko znikała w swoim pokoju. Tłumaczyłam sobie, że pewnie ma wyrzuty sumienia. Z powodu późnego powrotu.
Kiedy trochę się już uspokoiłam, zaczęłyśmy się zastanawiać, co tu zrobić. Wtedy Christiane powiedziała, że Detlef też jest narkomanem i, że jeśli to wszystko ma mieć jakiś sens, to muszą przejść odwyk wspólnie. Inaczej jedno zawsze będzie mogło namówić drugie. Trafiło mi to do przekonania. Postanowiłyśmy, że oboje muszą od zaraz wspólnie zacząć odwyk tutaj.
Christiane robiła wrażenie szczerej i otwartej. Od razu mi wyznała, że Detlef zarabia pieniądze na dworcu u homoseksualistów. Byłam zaszokowana. O tym, że ona sama zadaje się w tym samym celu z mężczyznami, w ogóle nie było mowy. Zresztą, nie podejrzewałam jej o to, w końcu kochała Detlefa. A on, jak mówiła, zarabiał tyle, że starczało na heroinę dla nich dwojga.
Christiane bez przerwy mnie zapewniała: – Mamuśka, ja naprawdę chcę z tym skończyć. Słowo daję. – Wieczorem pojechałyśmy szukać Detlefa. Wtedy po raz pierwszy zwróciłam świadomie uwagę na te wychudzone, budzące litość kreatury, kręcące się po dworcu między jednym a drugim przyjazdem kolejki. Christiane powiedziała: Nie chcę tak skończyć. Przypatrz się tym wrakom! Sama wyglądała jeszcze całkiem znośnie. To mnie prawie zupełnie uspokoiło.
Nie znaleźliśmy Detlefa na dworcu i pojechaliśmy do jego ojca. Wiedział o narkomanii syna, ale nie wiedział, że z Christiane jest to samo. Robiłam mu wyrzuty. – Dlaczego – pytałam – nic mi pan o tym nie powiedział? – On na to, że było mu wstyd.
Widziałam, że mu ulżyło. Chciał pokryć część ewentualnych kosztów odwyku. Dotychczas na próżno starał się o jakąś pomoc dla syna. Musiałam mu się wydawać aniołem zesłanym przez niebo. Mnie też się wydawało, że jestem bardzo silna. Nie miałam przecież bladego pojęcia, co mnie czeka.
Читать дальше