William Golding - Władca Much

Здесь есть возможность читать онлайн «William Golding - Władca Much» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Władca Much: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Władca Much»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Opowieść paraboliczna o grupie młodych chłopców, którzy ocaleli z katatastrofy lotniczej w okresie nieoznaczonego konfliktu nuklearnego. Rozbitkowie znajdują schronienie na nieznanej, egzotycznej wyspie. Pomimo różnic charakterologicznych, podjęta zostaje przez nich próba rekonstrukcji cywilizacji w obcym zakątku świata. Niestety rozsądne i roztropne wysiłki części chłopców obracane są w niwecz, gdy grupa stopniowo upada w barbarzyństwo i dzikość.
Książka opatrzona wstępem autorstwa Stevena Kinga, nagrodzona literackim Noblem w 1983 roku.

Władca Much — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Władca Much», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Koło Roberta ukazała się jakaś inna, nie rozpoznana postać, wręczyła mu coś i znikła za skałą. Robert oparł włócznię o leżący obok głaz, chwycił to coś w obie ręce i zaczął gryźć. A więc zaczęła się uczta i strażnik otrzymał swoją porcję.

Ralf zrozumiał, że przynajmniej na razie jest bezpieczny. Poszedł kulejąc między drzewa owocowe, żeby zaspokoić głód, jednakże na wspomnienie uczty zrobiło mu się przykro. Dziś uczta, a jutro…

Starał się bezskutecznie wmówić sobie, że go zostawią w spokoju, że może nawet zrobią go wygnańcem. Ale zaraz powróciła owa nieuchronna, niedorzeczna pewność. Rozbicie konchy i śmierć Prosiaczka i Simona zawisły nad wyspą jak opar. Ci malowani dzicy będą się posuwać coraz dalej. Poza tym istnieje ta niesprecyzowana więź pomiędzy nim i Jackiem, który nigdy, przenigdy nie zostawi go przez to w spokoju.

Znieruchomiał nagle, cały w cętkach słońca, unosząc w górę gałąź, by każdej chwili móc dać pod nią nura. Zatrząsł się rażony spazmem strachu i krzyknął głośno:

– Nie! Oni nie są tacy źli. To był wypadek.

Dał nurka pod gałąź, pobiegł niezgrabnie, potem zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać.

Doszedł do terenu strzaskanych drzew owocowych i zaczął jeść łapczywie. Zobaczył dwóch maluchów i nie zdając sobie sprawy ze swego wyglądu, zdziwił się, że wrzasnęli i uciekli.

Najadłszy się poszedł na plażę. Słońce padało teraz ukosem pomiędzy palmy przy rozwalonym szałasie. Nie opodal była granitowa płyta i basen. Najlepiej byłoby nie zważać na ciążące na sercu uczucie i zdać się na ich zdrowy rozsądek, ich dzienny rozsądek. Teraz, jak dzicy się najedli, najlepiej jeszcze raz spróbować. I tak nie mógłby zostać na noc sam w szałasie przy opustoszałej płycie. Ciarki przeszły mu po grzbiecie i owiał chłód w popołudniowym słońcu. Nie ma ogniska, nie ma dymu, nie ma ocalenia. Odwrócił się i pokuśtykał w stronę Jackowego krańca wyspy.

Ukośne pręty światła słonecznego gubiły się wśród gałęzi. Doszedł wreszcie do polanki w lesie, gdzie na skalistym gruncie nie rosła żadna roślinność. Polanka była teraz rozlewiskiem cienia i Ralf o mało nie rzucił się do ucieczki ujrzawszy coś sterczącego na środku; stwierdził jednak po chwili, że biała twarz, którą zobaczył, to tylko kość i że to świńska czaszka na kiju szczerzy do niego zęby. Wszedł powoli na środek polanki nie odrywając oczu od czaszki, która połyskiwała bielą jak koncha i jakby drwiła z niego cynicznie. W jednym z oczodołów uwijała się wścibską mrówka, poza tym z czaszki ziało jedynie martwotą.

Ale czy tylko martwotą?

Mrowie przeszło mu po plecach. Stał przed zawieszoną na poziomie swojej twarzy czaszką i przytrzymywał włosy obiema rękami. Zęby szczerzyły się, puste oczodoły władczo przykuwały jego wzrok.

Co to?

Czaszka patrzyła na Ralfa jak ktoś, kto wie wszystko, ale nie chce powiedzieć. Ralfa opanował nagle strach i wściekłość. Palnął gwałtownie pięścią w stojące przed nim plugastwo, aż odskoczyło jak na sprężynie i powróciło do dawnej pozycji, wciąż szczerząc zęby, więc zaczął tłuc zapamiętale i krzyczeć z odrazy. Potem stał liżąc rozbite knykcie i patrzył na pusty kij, a czaszka leżała w dwóch kawałkach, jak rozdziawione w śmiechu usta. Wyrwał drgający kij ze szczeliny w skale i wymierzył go jak włócznię w stronę bielejących kości. Potem zaczął się cofać, zwrócony twarzą do czaszki, która szczerzyła zęby w niebo.

Kiedy zielony poblask znikł z horyzontu i zapanowała noc, Ralf przyszedł znów w gęstwinę przed Skalnym Zamkiem. Wytężając wzrok spostrzegł, że na szczycie skały wciąż ktoś jest i trzyma włócznię w pogotowiu. Klęcząc w ciemności dotkliwie odczuwał swoje odosobnienie. Prawda, że to dzikusy, ale przecież ludzie, a strachy nocy nadciągają.

Ralf jęknął cichutko. Mimo że był zmęczony, nie mógł położyć się i zapaść w sen, z obawy przed szczepem. Może dałoby się wejść odważnie na Zamek, powiedzieć: – Zamawiam – roześmiać się beztrosko i zasnąć wśród innych? Udać, że wciąż są małymi chłopcami, uczniakami, którzy mówili kiedyś: – Tak, psze pana – i nosili szkolne czapki? Światło dnia może odparłoby, że tak, ale ciemności i groza śmierci odpowiadały: nie. Leżąc po ciemku w gęstwinie wiedział, że jest wygnańcem.

– Bo nie zatraciłem rozsądku.

Otarł twarz ramieniem czując drażniący zapach soli i potu, i zatęchłego brudu. Gdzieś z lewej strony rozlegało się sapanie, ssanie i wrzenie fal oceanu na skałach.

Zza Skalnego Zamku dolatywały jakieś głosy. Odwracając uwagę od rozhuśtanego morza Ralf wytężył słuch i usłyszał dobrze znany refren.

– Nożem zwierza! Ciach po gardle! Tryska krew!

Dzicy tańczyli. Gdzieś po drugiej stronie tego skalnego muru jest ciemny krąg, płonące ognisko i mięso. Dzicy delektują się jadłem, spokojem i bezpieczeństwem.

Wzdrygnął się na jakiś bliższy odgłos. Dzicy wspinali się na Skalny Zamek, na sam szczyt skały. Słyszał ich głosy. Przekradł się parę kroków bliżej i ujrzał, jak kształt na szczycie skały zmienia się i powiększa. Na całej wyspie było tylko dwóch chłopców, którzy poruszali się i rozmawiali w taki sposób.

Ralf opuścił głowę na ramiona, przyjmując ten nowy fakt jak cios. Samieryk stał się członkiem szczepu. Strzeże Skalnego Zamku przeciw niemu. Nie ma już żadnych szans na wyswobodzenie ich i utworzenie własnego szczepu, szczepu wygnańców na drugim końcu wyspy. Samieryk stał się dziki tak samo jak inni; Prosiaczek nieżywy, a koncha roztarta na proch.

W końcu zmieniony strażnik zszedł na dół. Dwaj pozostali wyglądali niby ciemne przedłużenie skały. Pomiędzy nimi zabłysła nagle gwiazda i na chwilę znikła przyćmiona jakimś ruchem.

Ralf posuwał się ostrożnie naprzód jak ślepiec, wyczuwając dotykiem nierówności gruntu. Po prawej stronie miał niewyraźne wody laguny, po lewej niespokojny ocean, straszny jak szyb kopalni. Co minutę koło skały śmierci rozlegało się sapnięcie i woda zakwitała pieniącą się bielą. Ralf czołgał się, póki nie dotknął ręką skalnej półki wejścia. Strażnicy znajdowali się wprost nad nim i widział koniec włóczni sterczący sponad skały.

Zawołał cichutko:

– Samieryk…

Żadnej odpowiedzi. Żeby usłyszeli, musiałby mówić głośniej, a to ściągnęłoby te pasiaste, wrogie stwory ucztujące przy ognisku. Zacisnął zęby i zaczął się wspinać szukając po omacku załamań w skalnej ścianie. Kij, na który była wbita czaszka, krępował mu ruchy, ale za żadną cenę nie chciał rozstać się z jedyną bronią, jaka mu została. Był niemal na jednym poziomie z bliźniakami, kiedy znów zawołał:

– Samieryk…

Usłyszał okrzyk i poruszenie na skale. Bliźniacy przycisnęli się do siebie i zaczęli coś mamrotać.

– To ja. Ralf.

Przerażony, że uciekną i narobią wrzasku, dźwignął się w górę unosząc głowę i barki ponad krawędź. Daleko w dole spostrzegł rozkwitającą biel wokół skały.

– To tylko ja. Ralf.

Wreszcie pochylili się ku niemu i zajrzeli mu w twarz. – Myśleliśmy, że to…

– … nie wiedzieliśmy, co…

– … myśleliśmy…

Przypomnieli sobie obowiązującą ich teraz haniebną lojalność. Eryk milczał, lecz Sam próbował spełnić obowiązek.

– Musisz stąd iść, Ralf. Idź sobie zaraz…

Potrząsnął włócznią i udał srogość.

– Zjeżdżaj.

Eryk kiwnął solidarnie głową i dźgnął włócznią powietrze. Ralf oparł się na rękach i nie odchodził.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Władca Much»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Władca Much» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Władca Much»

Обсуждение, отзывы о книге «Władca Much» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x