William Golding - Władca Much

Здесь есть возможность читать онлайн «William Golding - Władca Much» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Władca Much: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Władca Much»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Opowieść paraboliczna o grupie młodych chłopców, którzy ocaleli z katatastrofy lotniczej w okresie nieoznaczonego konfliktu nuklearnego. Rozbitkowie znajdują schronienie na nieznanej, egzotycznej wyspie. Pomimo różnic charakterologicznych, podjęta zostaje przez nich próba rekonstrukcji cywilizacji w obcym zakątku świata. Niestety rozsądne i roztropne wysiłki części chłopców obracane są w niwecz, gdy grupa stopniowo upada w barbarzyństwo i dzikość.
Książka opatrzona wstępem autorstwa Stevena Kinga, nagrodzona literackim Noblem w 1983 roku.

Władca Much — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Władca Much», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Gestykulował szukając odpowiedniego słowa.

– Och, Prosiaczku!

Głos Ralfa, cichy i zdławiony, przerwał gestykulację Prosiaczka. Prosiaczek schylił się i nastawił ucha. Ralf, trzymając w dłoniach konchę, kiwał się w tył i w przód.

– Nie rozumiesz, Prosiaczku? To, co zrobiliśmy…

– Może on jeszcze…

– Nie.

– Może tylko udawał?

Głos uwiązł Prosiaczkowi w krtani, gdy ujrzał twarz Ralfa.

– Ty byłeś na zewnątrz. Na zewnątrz kręgu. Właściwie stałeś z boku. Nie widziałeś, co my… co oni zrobili?

W jego głosie brzmiał wstręt, a zarazem jakby gorączkowe podniecenie.

– Nie widziałeś, Prosiaczku?

– Niezupełnie. Mam teraz tylko jedno oko. Chyba wiesz o tym.

Ralf nie przestawał się kiwać.

– To był wypadek – powiedział nagle Prosiaczek – nic innego. Wypadek. – Głos jego znów nabrał ostrości. – Przylazł po ciemku… wcale nie musiał zakradać się po nocy. Miał bzika. Sam sobie winien. – Znów strzepnął gwałtownie rękami. – To był wypadek.

– Ty nie widziałeś, co oni…

– Słuchaj, Ralf. Musimy o tym zapomnieć. Rozpamiętywanie nic nam nie da, rozumiesz mnie?

– Boję się. Chcę do domu. Boże, jak ja chcę do domu.

– To był wypadek – powtórzył Prosiaczek z uporem – i nic więcej.

Dotknął nagiego ramienia Ralfa, a Ralf zadrżał od tego dotknięcia.

– Słuchaj, Ralf – Prosiaczek szybko rozejrzał się wokół, a potem nachylił się do jego ucha – nie mów, że braliśmy udział w tańcu. Przynajmniej Samierykowi.

– Ale przecież braliśmy! Wszyscy, jak jesteśmy!

Prosiaczek potrząsnął głową.

– Ale dopiero na końcu. Po ciemku nikt tego nie zauważył.

Przecież sam mówiłeś, że ja byłem na zewnątrz…

– Ja też – bąknął Ralf. – Ja też byłem na zewnątrz.

Prosiaczek skwapliwie przytaknął.

– To prawda. Byliśmy na zewnątrz. Nic żeśmy nie robili i nic nie widzieli.

Prosiaczek umilkł, a potem ciągnął dalej:

– Będziemy sobie żyli sami, nasza czwórka…

– Czwórka. To za mało, żeby utrzymać ogień,

– Spróbujemy. Widzisz? Już rozpaliłem.

Z lasu wyszedł Samieryk wlokąc wielką kłodę. Cisnął ją koło ogniska i skierował się w stronę basenu. Ralf zerwał się na nogi.

– Hej, wy!

Bliźniacy zatrzymali się, ale zaraz ruszyli dalej.

– Oni idą się kąpać, Ralf.

Bliźniacy byli bardzo zaskoczeni widokiem Ralfa. Zaczerwienili się i unikali jego wzroku.

– Och! Co za spotkanie, Ralf.

– Właśnie byliśmy w lesie…

– …żeby znaleźć drzewo na ognisko…

– …zbłądziliśmy wczoraj w nocy.

Ralf patrzył na swoje palce u nóg.

– Zbłądziliście po…

Prosiaczek przecierał soczewkę.

– Po uczcie – rzekł Sam zduszonym głosem. Eryk przytaknął skinieniem głowy. – Zaraz po uczcie.

– My poszliśmy wcześniej – powiedział szybko Prosiaczek – bo byliśmy zmęczeni.

– My tak samo…

– …bardzo wcześnie…

– …byliśmy bardzo zmęczeni…

Sam dotknął zadraśniętego czoła i szybko cofnął rękę. Eryk trzymał palec przy rozciętej wardze.

– Tak. Byliśmy bardzo zmęczeni – powtórzył Sam – więc poszliśmy sobie. Czy udał się ten… no…

Powietrze stężało od nie wypowiadanej prawdy. Sam aż się skręcał wyrzucając z ust to ohydne słowo: -… taniec?

Wspomnienie tańca, w którym żaden z nich nie brał udziału, sprawiło, że całą czwórką wstrząsnął spazmatyczny dreszcz.

– Nie wiemy, poszliśmy wcześniej.

Doszedłszy do przewężenia, które łączyło Skalny Zamek z wyspą, Roger nie zdziwił się, gdy zapytano, kto idzie. Liczył na to podczas tej okropnej nocy, że chociaż część chłopców schroni się przed okropnościami wyspy w tym najbezpieczniejszym miejscu.

Głos zabrzmiał ostro gdzieś z wysoka, gdzie spoczywały jeden na drugim coraz to mniejsze skalne bloki.

– Stój! Kto idzie?

– Roger.

– Wchodź, przyjacielu.

Roger wszedł.

– Widziałeś mnie przecież.

– Wódz kazał każdego zatrzymywać i pytać, kto idzie.

Roger spojrzał w górę.

– Nie mógłbyś mnie zatrzymać, gdybym chciał wejść bez pozwolenia.

– Nie mógłbym? Wejdź tu i zobacz.

Roger wdrapał się po schodkowatej skale.

– Spójrz tu.

Pod leżący na samej górze głaz wbito poziomo pal, a pod nim podłożono w poprzek drugi, tworząc w ten sposób dźwignię. Robert oparł się lekko o dźwignię i głaz przechylił się. Silniejsze naciśnięcie dźwigni zwaliłoby głaz z łoskotem na skalny pomost. Roger był zachwycony.

– Prawdziwy z niego wódz, no nie?

Robert przytaknął.

– Będzie zabierał nas na polowania.

Kiwnął głową w stronę odległych szałasów, skąd wznosił się ku niebu pasek białego dymu. Siedząc na samym brzeżku skały, Roger patrzył posępnie na wyspę i dłubał palcami przy chwiejącym się zębie. Zatopił wzrok w odległym wierzchołku góry i Robert spiesznie zmienił niemiły temat.

– Ma zbić Wilfreda.

– Za co?

Robert potrząsnął głową.

– Nie wiem. Nie mówił. Zezłościł się i kazał go związać. Wilfred siedzi… – zaśmiał się nerwowo – siedzi tak związany już od nie wiem kiedy i czeka…

– Ale czy wódz nie mówił za co?

– Ja nie słyszałem.

Siedząc na tych potężnych skałach w upalnym słońcu, Roger przyjął tę wieść jak olśnienie. Przestał dłubać w zębie i znieruchomiał zgłębiając możliwości nieodpowiedzialnej władzy. Potem, bez słowa, zsunął się po drugiej stronie skały i ruszył ku jaskini i reszcie dzikusów.

Przed jaskinią siedział wódz, nagi do pasa, z twarzą pomalowaną na biało i czerwono, przed nim zaś, półkolem, szczep. Dopiero co zbity i uwolniony z więzów Wilfred pociągał hałaśliwie nosem gdzieś za nimi. Roger przykucnął obok innych chłopców.

– Jutro – ciągnął wódz – będzie znowu polowanie.

Wskazał myśliwych końcem włóczni.

– Kilku z was zostanie, żeby ulepszyć jaskinię i strzec bramy.

Paru pójdzie ze mną i przyniesiemy mięso. Strażnicy bramy będą pilnowali, żeby się nikt nie zakradł.

Jakiś dzikus podniósł rękę i wódz zwrócił w jego stronę zimną, wymalowaną twarz.

– A czemu miałby się zakradać, wodzu?

Wódz wyrażał się niejasno, ale z przekonaniem.

– Bo będzie. Spróbuje zepsuć to, co tu robimy. Więc strażnicy bramy muszą uważać. Poza tym…

Wódz urwał. Z jego ust wysunął się zaskakujący różowy trójkącik, prześliznął się po wargach i znikł.

– …poza tym może chcieć przyjść zwierz. Pamiętacie, jak się czołgał…

Siedzący w półkolu zadrżeli i mruknęli potakująco.

– Przyszedł… w przebraniu. Może jeszcze zechce przyjść, choć daliśmy mu świński łeb, żeby się nażarł. Więc pilnujcie dobrze.

Stanley oparł łokieć o skałę i pytająco podniósł w górę palec.

– Czego?

– Ale czyśmy go… czyśmy go nie…

Zaczerwienił się i spuścił oczy.

– Nie!

W milczeniu, które zapadło, każdy z dzikich starał się uwolnić od natrętnych wspomnień.

– Nie! Jak mogliśmy go… zabić?

Na wpół uspokojeni, na wpół wystraszeni możliwością dalszych okropności, dzicy znów zaszemrali.

– Więc omijajcie górę – rzekł wódz poważnie – i zostawiajcie mu łeb, jeśli co upolujecie.

Stanley znów uniósł palec.

– Ja myślę, że zwierz zmienił postać.

– Może – rzekł wódz. – W każdym razie lepiej mieć się na baczności. Nie wiadomo, co może zrobić.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Władca Much»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Władca Much» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Władca Much»

Обсуждение, отзывы о книге «Władca Much» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x