Kilka minut później nadbiegło stadko żyraf, uszami muskając niskie białe obłoczki. Słyszałam, jak Alex wstrzymuje oddech, kiedy jedna oderwała się od towarzyszek i ruszyła w naszym kierunku. Jej podobne do szczudeł nogi załamywały się lekko w kolanach. Skórę barwy karaibskiego piasku znaczyły cętki na plecach i szyi. Wyciągnęła pysk do drzewa nad nami i zaczęła zrywać liście.
A potem słonie zaczęły trąbić gwałtowniej, stąpały wodewilowym, człapiącym krokiem, zbijając się w gromadę, żyrafy pomaszerowały sztywno przez równinę. Kiedy jedynym odgłosem, przerywającym ciszę, był świst wysokich traw, usłyszałam charakterystyczny ryk lwa.
Lew poruszał się z leniwym wdziękiem zwycięzcy, grzywa okalała mu pysk niczym ognisty krąg. Kilka kroków za nim szła lwica, chudsza, smuklejsza, pozostająca w jego cieniu. Uniosła oczy, upiornie zielone jak morze, i obnażyła kły, nie wydając najmniejszego dźwięku. Alex ścisnął mnie za rękę.
Lwy zatrzymały się na tyle długo, by wyczuć nasz zapach, potem ramię w ramię ruszyły przez równinę. Zastanawiałam się, czy te zwierzęta przez całe życie mają tego samego partnera. Wiatr się zmienił i zniknęły tak cicho, jak się pojawiły. Wpatrywałam się w miejsce, gdzie jeszcze chwilę wcześniej stały, próbując zrozumieć, jak to możliwe, że istota tak piękna w jednej chwili zmienia się w krwiożerczą bestię.
– Zostańmy tutaj – powiedział Alex cicho. – Zbudujemy chatę na skraju równiny i będziemy patrzeć, jak lwy chodzą po naszym podwórku.
Uśmiechnęłam się do niego.
– Zgoda. Swojego Oscara odbierzesz przez satelitę.
Złożyliśmy koc i wsiedliśmy do dżipa. Noga Alexa przyciskała się do mojej od uda do kostki. Juma przekręcił kluczyk i podskakując na nierównym gruncie, ruszyliśmy do domu.
Na planie John zostawił dla nas dżipa oraz piknikowy koszyk z pieczonym kurczakiem i świeżym chlebem. Przez pół godziny siedzieliśmy z Alexem w przyjaznym milczeniu przed namiotem i patrzyliśmy, jak zachodzące słońce barwi nasze kołnierze i rozgrzewa ziemię. Był początek września, panował straszny upał.
– Wiesz, czego mi brakuje z Maine? – zapytałam. Alex pokręcił głową. – Tęsknię za porami roku. Za śniegiem. – Zamknęłam oczy, usiłując w tym nieprawdopodobnym skwarze wyobrazić sobie sine od mrozu opuszki palców i płatki pierwszego śniegu na rzęsach.
– Jeden z moich domów jest w Kolorado – powiedział Alex. – Niedaleko Aspen. Pojedziemy tam zimą. Zawiozę cię, żebyś zobaczyła śnieg.
Odwróciłam się ku niemu. Zastanawiałam się, czy zimą jeszcze z nim będę. Przed oczyma stanął mi tamten lew, bezszelestnie kroczący przez suchą trawę, za którym podążała jego lwica.
– Tak – odparłam. – Bardzo chętnie.
Wiedziałam, że on też myśli o lwach i innych zwierzętach, od których kroków zatrzęsła się ziemia. Kiedy słońce schowało się za odległe wzgórza, Alex pochylił się i pocałował mnie.
To był inny pocałunek niż tamten pierwszy, delikatny i testujący. Zmiażdżył mi usta, zgniótł ciało w akcie dzikim, prymitywnym i zakazanym. Odpiął bluzkę i wsunął dłoń do środka, zatrzymując ją na piersi.
– Czy tak może być? – szepnął.
Wiedziałam, że to nastąpi, wiedziałam od chwili, gdy odprowadził mnie pod drzwi mojego pokoju. A chociaż domyślałam się, że oczekuje ode mnie doświadczenia, którego nie mam, umiejętności i finezji innych kobiet, nie potrafiłam go powstrzymać. Równie dobrze mogłabym próbować odwrócić kierunek, w którym płynie moja krew.
Przytaknęłam i poczułam, jak ściąga mi bluzkę przez głowę; jego dłonie były wszędzie, przesuwały się w górę i w dół, odpinały mi stanik, odgarniały włosy z mojej twarzy. Objął mnie i na wpół wniósł, na wpół zawlókł do namiotu na planie, gdzie położył mnie na wąskiej pryczy. Klęcząc na nieheblowanej drewnianej podłodze, ściągnął mi najpierw buty i skarpetki, potem szorty i bieliznę.
Policzki miałam rozpalone i chciałam się przykryć, ale to był tylko plan filmowy i koca nie było. Próbowałam skrzyżować ręce na piersiach, Alex jednak zaplótł je wokół swojej szyi i znowu mnie pocałował.
– Jesteś piękna – powiedział, przesuwając opuszkami palców po moim ciele w taki sposób, w jaki człowiek niewidomy uczy się rysów cudzej twarzy, a ja otworzyłam się przed jego dotykiem i zaczęłam myśleć, że może istotnie jestem tak piękna, jak mówi.
Nie miałam pojęcia, jak go pieścić i co właściwie mam robić, ale on nie zwracał na to uwagi. Kiedy wstał, by się rozebrać, patrzyłam na jego ciało. Uświadomiłam sobie, że to jak z patrzeniem na słońce – nie powinno się tego robić, bo kiedy odwrócisz wzrok, ono oślepi cię na wszystko inne.
Gdy jego usta dotknęły moich piersi, usłyszałam własny głos, a może był to nagły szum wiatru. Do namiotu wkradła się ciemność, okrywając nas stopniowo, aż wreszcie dostrzegałam tylko fragmenty ciała Alexa, wydobywane z mroku przez księżycową poświatę, i czułam jego skórę na swojej. Wsunął mi dłoń między nogi, szepcząc coś z ustami na moich skroniach. Zamknęłam oczy.
Zobaczyłam Serengeti wypełnione zwierzętami, tak jak było tu przed wiekami. Świergotały, gwizdały i krzyczały w noc, krążyły w spokojnej paradzie. Gwiazdy lśniące na niebie wśliznęły się pod moją skórę, rosły, połyskiwały i łaknęły wolności, która przyszła dopiero wtedy, gdy Alex zanurzył się głęboko w moje wnętrze.
Kiedy przestałam drżeć, zaczął Alex. Wołając moje imię, upadł na mnie. Patrzył w moją twarz oczyma lwa.
– Czy to był pierwszy raz, kiedy… no wiesz? – szepnął.
Upokorzona odwróciłam głowę w bok.
– Potrafisz to rozpoznać?
Uśmiechnął się.
– Bo wiesz, patrzysz na mnie, jakbym właśnie skończył stwarzać niebo i ziemię.
Próbowałam odepchnąć go od siebie, by się od niego odgrodzić wolną przestrzenią. Nie byłam pewna, czy to w ogóle powinno się zdarzyć.
– Przepraszam – mruknęłam. – Nie robię tego z wieloma mężczyznami.
Alex przekręcił się, tak że teraz leżeliśmy twarzami do siebie.
– Wiem – odparł.
Znowu się zarumieniłam, myśląc o wszystkich kobietach, z którymi pewnie spał, i o tym, jak intuicyjnie wiedziały, co robić. Ujął mnie za brodę, zmuszając, bym na niego spojrzała.
– Nie to miałem na myśli – powiedział łagodnie. – Podoba mi uczucie, iż jesteś moja. – Pocałował mnie delikatnie. – Więc jednak nie będziesz tego robiła z wieloma mężczyznami.
Mówiąc to, uśmiechał się, choć zaborczo mocniej mnie przytulił, jakbym zamierzała odejść. Z wahaniem przesunęłam palcem po jego piersi i poczułam, jak porusza się we mnie. Mocniej przycisnęłam do niego biodra. Jęknął i powiedział:
– Jezu, co ty ze mną wyprawiasz…
Udałam, że go powstrzymuję.
– Skąd mam wiedzieć, że nie grasz?
– Cassie – odparł z uśmiechem – kiedy gram, nigdy nie jestem aż tak dobry.
Gdyby kaskader Sven nie złapał grypy, ja i Alex nie pokłócilibyśmy się po raz pierwszy. Kiedy w poniedziałek rano, następnego dnia po tamtym wieczorze, przyszłam na plan, dokładając starań, by zachowywać się swobodnie, zobaczyłam, że nastąpiły zmiany w harmonogramie. Zamiast kręcić scenę ze Svenem skaczącym z niskiego klifu na niesławnej czarnej linie, Alex i Janet Eggar mieli odegrać jedyną scenę miłosną w filmie.
Janet Eggar była młodą aktorką, która jak powiedział mi Alex, po raz pierwszy miała zaliczyć NSM, niepotrzebną scenę miłosną. Bernie posunął się dalej, twierdząc, że jej rola w filmie nie ma najmniejszego znaczenia, dopisano ją wyłącznie dlatego, że jeśli pokaże na ekranie cycki, ludzie chętniej kupią bilety. Patrzyłam, jak Janet nerwowym krokiem przechodzi od garderobianej do charakteryzatorów. Stanęła plecami do mnie i rozchyliła szlafrok, żeby mogli nałożyć podkład na jej ciało.
Читать дальше