Metz nie zaszczyca jej nawet jednym spojrzeniem.
– Proszę wysłuchać argumentów, panie sędzio. Odseparowanie dziecka od matki zwykle pozwala psychiatrom na zdiagnozowanie tego syndromu. Jeśli matka nie ma dostępu do dziecka, ono nagle przestaje chorować. – Pochyla się ku sędziemu. – Panie sędzio, co ma pan do stracenia? To sytuacja, w której można tylko wygrać. Jeśli Mariah White nie cierpi na zespół Münchausena… cóż, Faith i tak jest w szpitalu pod dobrą opieką. W przeciwnym wypadku uratuje pan dziecku życie. Jaką szkodę może wyrządzić nakaz wydany do czasu, aż wysłucha pan mojego świadka i wyrobi sobie własną opinię?
Sędzi Rothbottam zwraca się do Joan.
– Ma pani coś do powiedzenia, pani Standish?
Joan spogląda na Metza, potem na sędziego.
– To wierutne bzdury, panie sędzio. Po pierwsze, w przeciwieństwie do klienta pana Metza, dla którego najwyraźniej własny interes jest najważniejszy, moja klientka nie stawiła się w sądzie, ponieważ musi czuwać przy córce. To zasługuje na pochwałę, a nie zakaz zbliżania się. Po drugie, pan Metz usiłuje odwrócić uwagę od przywiązania mojej klientki do córki, powołując się na jakąś chorobę. Nie wiem, na czym polega ten syndrom, nie mam nawet pojęcia, jak to cholerstwo się pisze. Proces rozpoczyna się za niecałe pół godziny i jestem do niego przygotowana, a tu nagle Metz powołuje się na rzadkie zaburzenie – choć nie przypominam sobie, żeby miał dyplom z psychologii, skoro już o tym mowa – i potrzebuję czasu, żeby znaleźć materiały na ten temat i przygotować swoją strategię.
– Em, ü, en – mówi Metz wolno.
– Idź się utop.
Metz unosi dłonie w geście udanej obrazy.
– Tylko podpowiadałem, jak się to cholerstwo pisze.
– Jeszcze nie skończyłam, Metz. – Joan zwraca się do sędziego. – On nie może powoływać nowego świadka w dniu – nie, poprawka – w chwili, gdy proces się rozpoczyna. To nie fair.
– Panie Metz – mówi sędzia – Jeśli odrzuci pan wszystkie monologi, którymi z całą pewnością ubarwi pan swoje wystąpienia, ile czasu zajmie panu przesłuchanie pozostałych świadków?
– Nie wiem. Chyba do jutra.
Rothbottam chwilę się zastanawia.
– Dobrze. Wydam czasowy zakaz zbliżania się. Wierzymy panu na słowo. Teraz zaczniemy posiedzenie, a pan, panie Metz, swojego eksperta od Münchausena zostawi na koniec. Potem spotkamy się w moim gabinecie, żeby sprawdzić, czy pani Standish potrzebuje więcej czasu na przygotowanie swoich pytań.
– Myślę, że byłoby korzystne, gdyby wszyscy na początku usłyszeli zeznanie o tym zaburzeniu…
– Ma pan szczęście, że zgodziłem się na powołanie tego świadka, kropka. Taki układ mi się podoba: dziecko jest bezpieczne, Joan ma co najmniej dzień na przygotowanie się, a szczerze mówiąc, Metz, guzik mnie obchodzi, co pan myśli. – Sędzia strzela palcami, po czy wskazuje na drzwi. – Państwo pozwolą?
Wcześnie rano do pokoju Faith wchodzi ksiądz MacReady. Zatrzymuje się na moment w progu, poruszony widokiem intubowanej, śmiertelnie nieruchomej Faith i drzemiącej Mariah, która trzyma córkę za rękę. Może to nie jest odpowiednia pora, by im przeszkadzać; ksiądz usłyszał od jednej z parafianek, że dziewczynkę wieczorem odwieziono karetką do szpitala, i chciał ją odwiedzić. Wycofuje się cicho, ale skrzypienie butów na linoleum wyrywa Mariah ze snu.
– Och – mówi i chrząka. Kiedy poznaje gościa, wyraźnie się denerwuje.
– Dlaczego ksiądz tu przyszedł?
MacReady dodaje dwa do dwóch i uświadomią sobie, że z jakiegoś powodu Mariah myśli, iż wezwano go, by udzielił ostatniego namaszczenia. To niemożliwe, skoro Faith nie jest katoliczką, choć z drugiej strony fakt ten wcześniej nie powstrzyma! go od wkroczenia w jej życie. Siada obok Mariah na krześle.
– Jestem tu jako przyjaciel, nie ksiądz.
Spogląda na drobną, ściągniętą buzię Faith – taką małą, a będącą powodem tylu kontrowersji.
– Znowu dłonie?
Mariah potakuje.
– I gorączka. Odwodnienie. Krzyki i ataki. – Pociera twarz. Tym razem było o wiele gorzej.
– Ataki? Mariah drży.
– Colin i ja… ledwo mogliśmy ją utrzymać. Kiedy to się stało pierwszy raz, straciła przytomność. Ale tym razem… tym razem cierpiała.
MacReady łagodnie gładzi Faith po policzku.
– Eli, Eli, lama sabachtani – mruczy. Mariah nieruchomieje.
– Co ksiądz powiedział? Zaskoczony odwraca się ku niej.
– To po hebrajsku.
Mariah myśli o wieczorze, kiedy Faith wołała kogoś imieniem Eli. Nie jest pewna innych nieznanych sylab, ale tak właśnie mogła jęczeć Faith. Mówi o tym księdzu.
– To fragment Biblii – odpowiada ksiądz. – Ewangelia według świętego Mateusza, dwadzieścia siedem, czterdzieści sześć.
– Faith nie mówi po hebrajsku.
– Ale Jezus mówił, to był jego język. Słowa te znaczą: „Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił?”. Święty Mateusz opowiada nam, że Chrystus tamtej nocy nie przyjmował biegu zdarzeń bez oporu. W ostatniej chwili chciał wiedzieć, dlaczego Bóg poddał go takiej próbie. – MacReady waha się, spogląda na Mariah. – Krwawienie, ból, cytat z Biblii – wszystko to sugeruje, że Faith była w ekstazie.
– Raczej w agonii.
– To słowo znaczy co innego, niż pani myśli. Większość uznanych stygmatyków doświadcza okresowo ekstazy religijnej. Bez tego po prostu krew płynie im z dłoni. – Faith porusza się we śnie, koc spada z niej, odsłaniając ranę w boku. MacReady wciąga głośno powietrze. – To też? – Kiedy Mariah kiwa głową, wie, że jego twarz wprost promienieje i że taka reakcja jest niestosowna do powagi sytuacji. Jednakże rana w prawym boku Faith znajduje się niemal dokładnie w miejscu, w którym miał ją wiszący na krzyżu Jezus. Na samą myśl o tym księdzu kręci się w głowie.
Trzeźwiejąc, przywołuje na pomoc swoje umiejętności duszpasterskie.
– Mariah, Faith nie czuje swojego bólu. Z tego, co mi opowiedziałaś, ona na nowo przeżywa ból Jezusa, powtarza jego cierpienia na krzyżu.
– Dlaczego ona?
– Dlaczego On? – mówi ksiądz cicho. – Nie wiemy, dlaczego Bóg oddał nam Swojego jedynego syna, by umarł za nasze grzechy. I nie wiemy, dlaczego Bóg pozwala niektórym ludziom doświadczać Pasji Chrystusa, a równocześnie inni nawet nie potrafią jej zrozumieć.
– Pasja – syczy z gniewem Mariah. – Ekstaza. Ten, kto wymyślił te określenia, chyba nigdy ich nie doświadczył.
– „Pasja” pochodzi od łacińskiego passio – „cierpienie”.
Mariah odwraca się od księdza MacReady'ego. Pasja. Powtarza cicho to słowo i myśli o Ianie, o Colinie, o Faith, zadając sobie pytanie, czy każda miłość – ziemska lub niebiańska – na pewno musi zranić.
Przychodzą pielęgniarki, by ponownie zabrać Faith na prześwietlenie, i Mariah żegna się z księdzem. Nie przejmuje się losem tego człowieka, nie dba o to, czy Faith doświadcza cierpień Chrystusa, czy własnych. Chce tylko, by to się skończyło.
Faith siedzi w wózku inwalidzkim, kiwając się przez sen. Mariah trzyma dłoń na ramieniu córki, gdy wózek wtacza się do windy. Wysiadają na drugim piętrze i czekają w korytarzu, aż pielęgniarka sprawdzi, do której sali mają iść.
Korytarzem pędzi grupa lekarzy, otaczająca mężczyznę na łóżku na kółkach. Pracują gorączkowo; Mariah słyszy, jak krzyczą do siebie coś o defibrylacji i sali operacyjnej numer trzy. Po plecach przechodzi jej dreszcz, bo myśli o sercu swojej matki. Dłoń mężczyzny spada z łóżka i ociera się o kolano Faith.
Ale Faith, pojękując cicho, zdaje się tego nie zauważać.
Читать дальше