Nie odrywając oczu od twarzy młodszego mężczyzny, biskup Andrews wsuwa papier, który trzyma w ręce, do szuflady biurka.
– A który to jest? – pyta.
10 listopada 1999
Kiedy Ian wchodzi do gabinetu Malcolma Metza, adwokat nie wstaje na powitanie, tylko siada wygodnie.
– To prawdziwa przyjemność. Jestem pana wielkim fanem.
Ian patrzy na niego bez uśmiechu.
– Biorę dziewięćdziesiąt tysięcy. Tyle płacą reklamodawcy za reklamy nadawane w czasie mojego programu. Pański proces postrzegam w podobny sposób: jako dodatek do czegoś, co i tak zamierzam powiedzieć.
Metz, co trzeba zapisać mu na plus, nawet nie mruga.
– Nie przewiduję, żeby miał to być problem – mówi. W rzeczywistości nie orientuje się, czy jego klient będzie miał taką sumę, ale nie zamierza psuć negocjacji, nim w ogóle się zaczęły. – O ile będzie pan pamiętał, że to nie jest program telewizyjny. Stawką jest życie małej dziewczynki.
– Proszę zachować te brednie dla sądu – mówi Ian. – Wiem, czego pan chce.
– Czego?
– Dowodu, że Faith White jest oszustką, a za sznurki pociąga jej matka.
Metz uśmiecha się.
– A pan naturalnie jest w posiadaniu takich informacji.
– Chciałby się pan ze mną spotkać, gdyby było inaczej?
Metz chwilę się zastanawia.
– Nie wiem. Sądząc z wyników oglądalności pańskiego programu, mógłby pan przypuszczalnie przekonać sędziego, że słońce jutro nie wzejdzie.
Ian wybucha śmiechem.
– Chyba jednak jest pan moim fanem.
– Może więc powie pan, czym pan dysponuje.
– Przyzwoitym nagraniem z ukrytej kamery, na którym Mariah White uczy córkę, jak kłaniać się tłumowi. Zeznaniem kobiety, która w ogólnokrajowej telewizji opowiadała o uzdrowieniu jej dziecka z AIDS przez Faith, że Mariah White zapłaciła jej trzy tysiące dolarów za tę historyjkę. Podpisanym przez kilku ekspertów naukowym wytłumaczeniem faktu, że Millie Epstein powstała z martwych – ma to coś wspólnego z obiegiem prądu i tkankami ciała, coś w tym rodzaju.
– A dłonie?
– Rzekome stygmaty? Złudzenie optyczne.
– Złudzenie optyczne?
– Niech pan da spokój, widział pan połykaczy ognia w cyrku albo magików przesuwających przedmioty przez swoje ręce.
– Jak im się udało oszukać tylu lekarzy?
– Cóż, wciąż nad tym pracuję. Moja teoria jest taka, że nie oszukały. W czasie medycznego badania Faith naprawdę przebiła sobie czymś ręce.
Metz nie kryje sceptycyzmu.
– Po co? W jakim celu?
Ian odchyla się na krześle.
– Dziwię się, że w ogóle pan o to pyta, panie Metz. Żeby zwrócić na siebie uwagę.
Metz mruży oczy.
– Pozwoli pan, że zapytam, dlaczego żaden z tych materiałów nie pojawił się w jednym z pańskich ostatnich programów?
– Bo mam coś o wiele większego, czego użyję do zdemaskowania całej sprawy. I niech pan nawet nie pyta, to nie jest do negocjacji. – Ian zaplata palce. – Tak jak ja to widzę, pańska sala sądowa może odwalić taki sam kawał dobrej roboty jak każdy z moich kpiarskich programów i równie skutecznie doprowadzić do wielkiego finału. Za wymienione na początku honorarium może pan korzystać z informacji oraz podpisanych oświadczeń, o których mówiłem, a także z mojej liczącej się reputacji i obecności. Ale to wszystko, więcej pan nie dostanie.
– Rozumiem. – Metz wolno kiwa głową.
– Musi pan też zrozumieć, że jestem człowiekiem zajętym. Z przyjemnością omówię zeznanie dotyczące informacji, które panu przekazałem… ale musimy to zrobić tu i teraz.
– Wykluczone. Nie jestem przygotowany. Muszę…
– Musi pan zrobić połowę tego, co z innymi świadkami. Umiem grać. Pozostaje tylko ustalenie potrzebnych panu faktów w porządku, jaki panu odpowiada.
Zapada milczenie, dwaj mężczyźni o potężnej osobowości siedzą stłoczeni w niewielkim pomieszczeniu.
– Druga próba na dzień przed składaniem zeznań – targuje się Metz.
– Szanowny panie – mówi Ian z uśmiechem – dobił pan targu.
Mariah uchyla nieznacznie drzwi i w progu widzi Kenzie van der Hoven.
– Czy Faith może wyjść się pobawić?
Wbrew rozsądkowi Mariah wybucha śmiechem.
– Trochę za zimno. Może lepiej zostańcie w domu.
Umówiona z góry wizyta kuratorki jest dla niej wybawieniem. Przez cały dzień burczała na Faith, że plącze się pod nogami, rzecz całkowicie zrozumiała, skoro są uwięzione w domu.
Faith wpada do pokoju na rolkach. Mariah patrzy na czarne ślady, zostawione na kafelkach przez kółka, i gryzie się w język, żeby po raz dwudziesty tego dnia nie wrzasnąć na córkę, zwłaszcza w obecności kuratorki. Łapie tylko wzrok Faith, unosi brew, a potem spogląda na rolki z wyraźną irytacją.
– Ojej. – Faith siada na podłodze i szarpie rzepy, na które zapięte są rolki. – Kenzie, przyszłaś zobaczyć się ze mną?
– Tak. Może być?
– Super.
Mariah uśmiecha się.
– Jeśli będziecie mnie potrzebować, jestem w kuchni. Gotuję lunch.
Kenzie odprowadza ją wzrokiem, czując, jak pięć drobnych paluszków ujmuje jej dłoń.
– Chodź zobaczyć mój pokój – proponuje Faith. – Jest naprawdę ładny.
– Tak? – Kenzie daje się prowadzić po schodach. – W jakim jest kolorze?
– Żółtym. – Faith pchnięciem otwiera drzwi, ujawniając słoneczne ściany i białe łóżko z baldachimem. Rzuca się na łóżko i zaczyna podskakiwać, jej włosy unoszą się niczym fala. Opada na pupę i schodzi na ziemię, odgrywając rolę gospodyni.
– To moje klocki lego. I komplet do malowania, który Święty Mikołaj przyniósł mi w zeszłym roku, a to jest zdjęcie, które mi zrobiono, jak miałam tylko dwie godziny.
Kenzie posłusznie ogląda zdjęcie drobnego noworodka z buzią jak pomidor.
– Spędzasz dużo czasu w swoim pokoju?
– To zależy. Mama nie zgadza się, żebym miała tu telewizor, więc nie mogę oglądać filmów na wideo ani innych rzeczy. Czasami mam ochotę rysować w kuchni, więc idę tam z moim kompletem do rysowania. A czasami rysuję na podłodze. – Unosi ręce nad głowę. – Kiedyś chodziłam na balet.
Kenzie patrzy, jak dziewczynka wolno robi piruet.
– Teraz nie chodzisz? Dlaczego?
– Różne rzeczy się zdarzyły. – Faith skubie dywan. – Mama się rozchorowała.
– A potem?
– Potem przyszła Bóg.
Kenzie czuje, jak krew przestaje krążyć jej w żyłach.
– Rozumiem. Czy to była dobra rzecz?
Faith rzuca się na plecy, wyciąga ręce i zawija na siebie dywan.
– Popatrz, jestem kokonem.
– Opowiedz mi o Bogu – nalega Kenzie.
Faith przetacza się w jej stronę. Owinięta w dywan rzeczywiście wygląda jak larwa, widać tylko jej buzię.
– Przy niej czuję się dobrze, jest mi ciepło, jak wtedy, kiedy siadam na stosie prania, które mama wyjęła z suszarki. Ale nie lubię, kiedy sprawia mi ból.
Kenzie pochyla się ku niej.
– Sprawia ci ból?
– Mówi, że musi, a ja wiem, że nie chce, bo potem zawsze mnie przeprasza.
Kenzie wpatruje się w dziewczynkę, w jej dłonie z wyraźnymi bliznami. Jako kuratorka procesowa widziała wiele rzeczy, w większości bardzo nieprzyjemnych.
– Czy Bóg przychodzi rozmawiać z tobą, kiedy w pokoju jest ciemno? – pyta, a Faith potakuje. – Możesz ją dotknąć? Zobaczyć jej twarz?
– Czasami. A czasami po prostu wiem, że to ona.
– Bo sprawia ci ból?
– Nie… bo pachnie pomarańczami.
Kenzie śmieje się nerwowo.
– Naprawdę? – Faith bierze figurkę z domku dla lalek. – Chcesz się pobawić?
Читать дальше