– Mówiłeś mi to…
– Wysłuchaj mnie do końca, dobrze? Robiłem i mówiłem wszystko, żeby was przekonać do tej wizyty, powiedziałem ci też, że zaczynam wierzyć Faith. To było kłamstwo, kolejny sposób na zapewnienie sobie waszej współpracy. Tamtego wieczoru byłem napalony. Nagrałem cię, jak mówiłaś, że Faith spróbuje wykorzystać swoją moc uzdrawiania. A w Lockwood nagrałem całe to cholerne fiasko. Miałem zamiar zdemaskować waszą grę.
Wstrząśnięta, ledwo zdołałam poruszać ustami.
– Więc masz swój dowód.
– Nie. Kiedy Michael dostał ataku i uświadomiłem sobie, że Faith nie potrafiła dokonać cudu, wpadłem we wściekłość. Miałem swoją historię, ale nic dla mnie znaczyła, skoro Michael wciąż się kołysał. Okłamałem cię, Mariah, ale siebie też okłamałem. Kiedy chodziło o mojego brata, nie chciałem, by Faith okazała się oszustką. – Patrzy na mnie. – Wrzuciłem taśmę do stawu w Lockwood.
Spuszczam wzrok na kolana. W mojej głowie kołacze się jedno pytanie. Muszę wiedzieć, po prostu muszę.
– Wczoraj w nocy… Czy wtedy też kłamałeś?
Ian unosi moją twarz.
– Nie. W to jedno uwierz, jeśli już nie wierzysz w całą resztę.
Wypuszczam powietrze z płuc, które do tej pory wstrzymywałam, i odsuwam się od niego.
– Chciałam cię prosić tylko o jedną przysługę: żebyś się wstrzymał z emisją programu do rozprawy wstępnej.
– Nie zamierzam mówić na antenie, że Faith nie udało się dokonać cudu.
Głos ma tak cichy, że dopiero teraz pojmuję element, którego wcześniej nie dostrzegłam: każda wzmianka o Faith musi doprowadzić do Michaela.
– Nie chcesz, żeby ktoś się dowiedział o twoim bracie.
– To nie jest powód. Faith jednak dokonała cudu.
Prostuję się zdumiona.
– Nieprawda. Byłam tam. Widziałam, jak wybiegłeś z pokoju.
– Kiedy wróciłem dzisiaj rano, rozmawiałem z Michaelem. Naprawdę rozmawiałem. Śmiał się ze mnie. A potem mnie objął.
– Och, Ianie.
– To nie trwało długo i najpierw pomyślałem, że mi się przyśniło. Ale nie. Miałem tę minutę z Michaelem, Mariah. Jedną minutę na dwadzieścia pięć lat. – Uśmiecha się smutno. – Jedną niesamowitą minutę. – Twarz mu jaśnieje, gdy się ku mnie zwraca. – Autyzm… na tym nie polega. Nie można go włączać i wyłączać jak światło elektryczne. Nawet w dobre dni Michael zawsze był… osobny, natomiast dzisiaj rano był bratem, jakiego zawsze chciałem mieć, a to wykracza poza możliwości nauki. Nie mogę powiedzieć, że wierzę w Boga, ale… wierzę, że Faith potrafi uzdrawiać.
Tryby w moim mózgu obracają się pośpiesznie. Wyobrażam sobie Iana wychodzącego na trawnik i gromadzącego wokół siebie media. Wyobrażam sobie, jak dziennikarze spijają słowa z jego ust. Wyobrażam sobie poruszenie, które wybuchnie, gdy Ian, najbardziej wpływowy ze wszystkich wątpiących Tomaszów, obwieści, iż tym razem trafił na prawdziwą uzdrowicielkę.
Nigdy nie dadzą spokoju Faith.
– Skłam – mówię szybko. – Powiedz wszystkim, że Faith nie potrafiła nic zrobić.
– Nie kłamię, na tym polega istota mojego programu. Jestem na skraju łez.
– Musisz skłamać. Musisz.
Ian unosi moją dłoń do ust, całuje każdy palec.
– Cichutko. Zastanowimy się, jak to rozwiązać.
– My? – Kręcę głową. – Ianie, nie ma żadnych „nas”. Jesteś ty i twój program, jestem ja i problem opieki nad Faith. Jeśli jedno z nas wygra, drugie przegra.
Przytula moją głowę do ramienia i mówi kojąco:
– Cii. Udawajmy, że minęło pół roku. Ja już wiem, jak nazywało się twoje liceum, którego Disneyowskiego karła lubisz najbardziej, jaką kawę pijesz.
Uśmiecham się niepewnie.
– I w sobotnie wieczory oglądamy filmy na wideo.
– A ja na śniadanie schodzę w bokserkach. I widziałem cię bez makijażu.
– Tego akurat nie musimy udawać.
– Widzisz? – Ian muska wargami moje czoło, usuwając niepokój. – Jesteśmy w połowie drogi.
No. Haverhill, New Hampshire
A.Warren Rothbottam lubi musicale. Lubi je tak bardzo, że za własne pieniądze wyposażył swój gabinet w Sądzie Najwyższym Hrabstwa Grafton w najnowocześniejszy sprzęt stereo i sprytnie ukryte głośniki, przez co ma się wrażenie, że Carol Channing radośnie śpiewa za schludnym rzędem ksiąg prawniczych. Muzyka jednak jest za głośna do pomieszczenia i często wylewa się przez ściany na korytarz. Zasadniczo ludziom to nie przeszkadza. Jeśli już, to nadaje określony charakter sądowi, którego ten przysadzisty i mało wyrazisty budynek, znajdujący się w środku pustkowia, na pewno sam z siebie by nie miał.
Dzisiaj przed zajęciem miejsca za biurkiem sędzia Rothbottam wybrał „Evitę”. Zamyka oczy i przecina dłońmi powietrze, nucąc tak głośno, że słychać go na korytarzu.
– Proszę pana.
Nieśmiały głos wyrywa go z transu i Rothbottam krzywi się gniewnie. Naciska klawisz na interkomie, muzyka przycicha.
– O co chodzi, McCarthy? Lepiej żeby to było coś poważnego.
Urzędnik sądowy trzęsie się ze strachu. Wszyscy wiedzą, że kiedy sędzia Rothbottam słucha nagrania z pierwszą obsadą, nie należy mu przeszkadzać. Ma to coś wspólnego ze świętością muzyki. Ale z drugiej strony, pozew w trybie pilnym to pozew w trybie pilnym. A Malcolm Metz jest zbyt sławnym adwokatem, żeby mógł go zbyć byle urzędnik.
– Bardzo przepraszam, ale pan Metz dzwonił trzeci raz w związku z pozwem.
– Wiesz, co możesz mu powiedzieć, żeby z tym zrobił?
McCarthy przełyka ślinę.
– Domyślam się, panie sędzio. Czy to oznacza, że pozew zostanie odrzucony?
Zirytowany Rothbottam sięga pod biurko i wspaniały śpiew Patti LuPone urywa się w środku wysokiego C. Sędzia nigdy nie spotkał Malcolma Metza, ale człowiek musiałby być ślepy, głuchy i głupi, żeby poruszać się w prawniczych kręgach New Hampshire i nie słyszeć o nim. Suto opłacany cudotwórca z renomowanej kancelarii z Manchesteru prowadzi sprawy odbijające się wielkim echem w telewizji. To bitwa o opiekę nad Baby J, która skończyła się brzydką wojną w sądzie pomiędzy zastępczą matką a rodziną adopcyjną, wygrana sekretarki w sprawie o molestowanie seksualne przez szefa senatora, niedawne fiasko, dotyczące rozwodu mafijnego capo z jego młodą żoną. Rothbottamowi nie zależy na aplauzie publiczności, zostawia to teatrowi. Jeśli dupek w rodzaju Metza chce odgrywać swoje sztuczki, będzie musiał stosować się do reguł sędziego.
– Chwileczkę – mówi Rothbottam do urzędnika. Przesuwa palcem po pozwie o zmianę opieki nad dzieckiem, który Metz złożył dzisiaj rano wraz z prośbą o przesłuchanie jednostronne. Według adwokata, dziecko znajduje się w poważnym niebezpieczeństwie i należy niezwłocznie usunąć je spod wpływu matki; przesłuchanie jednostronne, zanim pozwana dowie się o wniosku o zmianę opieki.
Akurat takich melodramatycznych bzdur sędzia spodziewałby się od Malcolma Metza.
Rothbottam przegląda akta. White przeciwko White. Miesiąc temu udzielił im rozwodu i wtedy nie było problemu z opieką. Do diabła, co tu się dzieje?
Sędzia dopiero wtedy uświadamia sobie, że mówi głośno, kiedy przez interkom słyszy McCarthy'ego:
– Panie sędzio, to ta dziewczynka, o której mówili w wiadomościach.
– Jaka dziewczynka?
– Faith White. Ojciec chce dostać opiekę nad nią. Siedmiolatka, która wskrzesza martwych, rozmawia z Bogiem i ma stygmaty.
Rothbottam jęczy. Nic dziwnego, że Metz zniża się do przyjazdu do Nowego Kanaanu w New Hampshire.
– Nie znam Metza i wcale nie mam ochoty go poznać, choć podejrzewam, że to szczęście jednak mnie spotka. Znam za to Joan Standish, która na rozprawie rozwodowej reprezentowała matkę. Zadzwoń do Metza i powiedz mu, że ma stawić się u mnie o trzeciej. Joan i jej klientka także przyjdą. Wysłucham jego argumentów o niebezpieczeństwie, w jakim znalazło się to dziecko, i ustalimy datę rozprawy.
Читать дальше