– Wchodzę – mówi z napięciem.
Faith puszcza matkę i biegnie schodami na górę.
– Nie wydaje mi się. Teraz to mój dom.
Colin potrzebuje minuty na pozbieranie myśli. Mariah czegoś mu odmawia? Robi krok do przodu, ale drogę blokuje mu jej wyciągnięta ręka.
– Mówię poważnie, Colin. Wezwę policję, jeśli będę musiała.
– Proszę bardzo! – wrzeszczy sfrustrowany Colin. – Są na cholernym końcu twojego cholernego podjazdu!
Jest znużony, opryskliwy, przygnębiony. Kiedy występował o rozwód, bez zastanowienia oddał Mariah opiekę nad Faith. Nigdy nie przypuszczał, że Mariah się sprzeciwi, kiedy będzie gotów wprowadzić córkę w swoje nowe życie. Była uczciwa i naiwna.
Była.
– Posłuchaj – mówi spokojnie Colin. – Możesz mi przynajmniej opowiedzieć, o co chodzi z tymi jej dłońmi?
Mariah spuszcza wzrok na swoje gołe stopy.
– To nie takie proste.
– Więc to uprość.
Mariah waha się, po czym otwiera szeroko drzwi, wpuszczając Colina do domu.
Ponownie kładę Faith do łóżka i opowiadam o wszystkim Colinowi: o wyimaginowanej przyjaciółce, lekach na psychozę, regularnej procesji księży i rabinów, wskrzeszeniu mojej matki. Przez chwilę wpatruje się we mnie bez słowa, a potem wybucha śmiechem.
– Wiesz, już zaczynałem ci wierzyć.
– Ja nie żartuję, Colin.
– Jasne. Naprawdę uważasz, że Faith ma jakąś gorącą linię do Boga. – Znowu się śmieje. – Zawsze miała diabelną wyobraźnię, Rye, sama dobrze o tym wiesz. Pamiętasz, jak przekonała całą grupę z przedszkola, że kiedy wyjdą na dwór na przerwę, znajdą się w Disneylandzie?
Mam kłopoty z koncentracją. Tuż pod powierzchnią gotuje się we mnie gniew, uraza do Colina, który myśli, że może tu wracać i wydawać rozkazy, a przecież kilka miesięcy temu sam zrezygnował z tego prawa. Ale są też inne uczucia. Samo przebywanie w jednym pokoju z Colinem wciąż jest niczym powrót do domu, jakby moje ciało było przekonane o słuszności takiej sytuacji, choć nie zdołałam jeszcze przekonać umysłu. W moim brzuchu wybucha tornado, wir wywołany przypuszczeniem, że Colin wrócił na dobre, i ten wir wsysa mój zdrowy rozsądek.
Obserwuję ruchy jego warg, słucham, jak wymawia moje imię, i zastanawiam się, czy potrafię żyć blisko niego ze świadomością, że on dłużej mnie nie chce.
– Cokolwiek się stało, wymknęło się spod kontroli. Uważasz za normalne, że Faith nie może chodzić do szkoły? Że pod rododendronami śpią ludzie, którzy myślą, że nasza córka… – Colin strzela palcami tuż przed moim nosem. – Hej… czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Wpatruję się w jego długie palce. Chociaż rozwód został orzeczony, Colin wciąż nosi obrączkę.
A potem uświadamiam sobie, że to nie jest obrączka, którą ja mu dałam.
– Och – mówi Colin, czerwieniąc się. – To. – Przykrywa obrączkę prawą dłonią. – Ja… hmm… ożeniłem się. Z Jessicą.
Kiedy potrząsam głową, moja wizja Colina ulega zmianie. Nie jest bogiem, nie jest czułym wspomnieniem, ale człowiekiem, którego nigdy nie zrozumiem.
– Ożeniłeś się z Jessicą – powtarzam wolno.
– Tak.
– Ożeniłeś się z Jessicą.
– Rye, nam nigdy by się nie udało. Jest mi z tego powodu szczerze, naprawdę szczerze przykro.
Mój gniew powraca pełną siłą.
– Nigdy by nam się nie udało? A skąd wiesz, Colinie, skoro tylko ja gotowa byłam próbować?
– Tak, byłaś. Ale ja nie, Rye.
Sięga po moją dłoń, ale cofam ją i chowam między kolanami.
– Byłeś gotowy spróbować, tylko nie ze mną.
– Nie, nie z tobą. – Odwraca wzrok z zakłopotaniem. – To teraz nie jest ważne.
– Nie? Boże, a co jest ważniejsze?
– Faith. Tym razem nie chodzi o ciebie. Zawsze tak zakręcasz każdą sytuację, że staje się twoim problemem.
– Ale to był mój problem! – krzyczę. – Jak możesz mówić, że Greenhaven nie dotyczyło mnie?
– Bo nie rozmawiamy o Greenhaven! Jezu Chryste, rozmawiamy o naszej córce! – Wsuwa dłoń we włosy. – Na litość boską, minęło osiem lat. Zrobiłem, co uważałem za słuszne. Czy nigdy mi tego nie wybaczysz?
– Najwyraźniej nie – szepczę.
– Wiem – mówi Colin po krótkiej chwili. – Przykro mi.
– Mnie też jest przykro.
Wyciąga ramiona, a ja przytulam się do niego. Obojętnie dziwię się, że można tak dobrze znać czyjeś ciało, nawet po rozłące, jak krainę, którą odwiedziłeś w dzieciństwie i do której wróciłeś po latach, a choć spodziewasz się nieznajomego krajobrazu, stopy stawiasz pewnie.
– Nigdy nie chciałem wyrządzić ci krzywdy – mruczy w moje włosy Colin.
Zamierzam powiedzieć mu to samo, ale wychodzi mi zupełnie nie tak.
– Nigdy nie chciałam cię kochać.
Zaskoczony Colin robi krok do tyłu, uśmiechając się smutno.
– O to w tym wszystkim chodzi, co? – Dotyka mojego policzka. – Wiesz, że mam rację, Rye. Faith na to nie zasługuje.
W tej samej chwili pojmuję, po co przyjechał: nie po to, by się ze mną pogodzić, ale by mi odebrać córkę.
Nagle przypominam sobie, jak wiele lat temu budziłam go czasem w środku nocy i zadawałam dziwaczne pytania: „Co bardziej lubisz z batonikach cracker jacks: orzeszki czy kukurydzę?”, „Gdybyś miał być dniem tygodnia, to którym?”. I wiele innych, jakbym zamierzała wziąć udział w teleturnieju „Nowożeńcy”. Teraz widzę, że niczym wiewiórka magazynowałam te odpowiedzi. Że zapewniałam sobie odrobinę pociechy: nie wiedziałam, że Colin sypia z inną kobietą, za to wiedziałam, że lubi rozlane żółtka w sadzonych jajach. Że od zapachu tapety kręci mu się w głowie. Że gdyby miał wybierać, jakiego języka chce się nauczyć, wybrałby japoński.
Teraz Jessica będzie się dowiadywała tych wszystkich rzeczy. Jessica będzie miała mojego męża, moją córkę.
Faith na to nie zasługuje, tak powiedział Colin.
I myślę: Ja też nie.
Serce mi się ściska: A jeśli nie zdołam zatrzymać Faith?
Nagle czuję się dość silna, by przesunąć górę. W pojedynkę przegonić wszystkich tych ludzi, którzy ukradli moją prywatność. Zanieść Faith w takie miejsce, gdzie nikt nie będzie miał szansy dotknąć mojej córki w przejściu, ukraść kulki wełny z jej swetra czy grzebać w jej śmieciach.
Jestem dość silna, by przyznać, że wziąwszy pod uwagę okoliczności, chyba dobrze sobie radzę jako matka. I jestem dość silna, by po raz pierwszy w życiu przyznać, że chciałabym, żeby Colin już sobie poszedł.
– Wiesz – mówię – gdyby Faith z przekonaniem oznajmiła mi, że niebo jest pomarańczowe, rozważyłabym tę koncepcję. Jeśli tak mówi, ma do tego powód i ja jej wysłucham.
Colin nieruchomieje.
– Wierzysz, że Faith rozmawia z Bogiem, wskrzesza z martwych i resztę tych bzdur? To szaleństwo.
– Nieprawda. I ja też nie byłam szalona. – Prostuję się. – Zdecydowałeś, że oddasz mi opiekę nad Faith. Twoja następna wizyta przypada w Święto Dziękczynienia. Do tego dnia nie chcę, żebyś się z nami kontaktował, Colinie.
Podchodzę do frontowych drzwi i szeroko je otwieram, chociaż Colin potrzebuje czasu, by otrząsnąć się z szoku, jakim były moje słowa. Wreszcie energicznie rusza do wyjścia.
– Ja nie będę się z tobą kontaktował – mówi cicho. – Za to spodziewaj się wizyty mojego adwokata.
Pomimo brawury, którą w sobie odkryłam, po wyjściu Colina przez wiele godzin nie potrafię opanować drżenia. Zapalam wszystkie lampy na parterze i chodzę z pokoju do pokoju, próbując znaleźć wygodne miejsce. Wreszcie siadam przy stole jadalnym, ostrożnie bawię się okiennicami miniatury naszego domu, którą zrobiłam przed wieloma laty. Obecnie nie jest już dokładna. W łazience przy głównej sypialni jest inna tapeta, Faith zamiast kołyski ma łóżko i – naturalnie – teraz mieszkają tu dwie, a nie trzy osoby.
Читать дальше