Oraz przemożnej potrzeby opowiadania o tym wszystkim dookoła.
– Nie wiem, ile dokładnie rektor powiedział ci o Faith White.
– Niewiele – odpowiada Rourke. – Jestem tu, żeby zbadać stan jej umysłu.
– Dla ścisłości, to już zostało zrobione. Przez świeckich psychiatrów.
Rourke odwraca się na siedzeniu.
– Zdajesz sobie sprawę, że szansa, iż ta dziewczynka jest prawdziwą wizjonerką, praktycznie nie istnieje?
Joseph MacReady uśmiecha się.
– Zawsze postrzegasz szklankę jako w połowie pustą?
– Jeśli mówimy o umyśle, połowa nigdy nie jest tak dobra jak całość.
MacReady parkuje na polu naprzeciwko podjazdu White'ów, pomiędzy samochodem kempingowym i grupą starszych kobiet, które siedzą na turystycznych składanych krzesełkach. Ksiądz z seminarium rozgląda się, szczęka mu opada.
– Ojej! Zebrała sporo wyznawców.
Chwilę rozmawiają z policjantem na końcu podjazdu, dzięki Bogu, także parafianinem, który bez problemu ich przepuszcza, kiedy MacReady mówi, że jest umówiony z panią White.
– Jesteśmy umówieni? – pyta Rourke, kiedy idą w kierunku domu. – Naprawdę?
– Niezupełnie. – MacReady puka do frontowych drzwi. W szybce pojawia się buzia elfa. Słychać odgłos spadających zasuw i szczęk klucza przekręcanego w zamku, a potem drzwi się otwierają.
– Już jest lepiej – mówi Faith, wyciągając w stronę księży dłonie. – Niech pan patrzy, wystarczą plastry.
MacReady gwiżdże.
– W dodatku masz plastry z Flintstone'ami. Super.
Faith zerka na drugiego księdza i chowa ręce za plecami.
– Nie powinnam z panem rozmawiać – przypomina sobie nagle.
– Może w takim razie moglibyśmy porozmawiać z twoją mamą.
– Jest na górze, bierze prysznic.
Rourke robi krok do przodu.
– Ksiądz MacReady mówił mi, jak bardzo lubił rozmawiać z tobą, kiedy byłaś w szpitalu. Wiesz, nie mogłem się doczekać, żeby też z tobą porozmawiać.
MacReady widzi, że Faith się waha. Może w tej psychologii pastoralnej coś jednak jest.
– Faith, twoja mama mnie zna. Na pewno nie będzie się sprzeciwiać.
– To może lepiej poczekajcie, aż zejdzie.
Rourke zwraca się do MacReady'ego:
– No cóż, nie wiem, co w takim razie zrobię z tymi wszystkimi grami, które przyniosłem.
Faith pociera rękawem o gałkę, polerując ją na wysoki połysk.
– Grami? – pyta.
Zdążyłam wytrzeć włosy w ręcznik, kiedy słyszę męskie głosy.
– Faith!
Ubieram się pośpiesznie i zbiegam po schodach, czując, jak żołądek mi się ściska.
Faith siedzi na podłodze z MacReadym i innym nieznajomym księdzem; zieloną kredką zakreśla odpowiedzi na formularzu, który bez najmniejszych wątpliwości jest testem psychologicznym. Zaciskając zęby, notuję w myślach, by zadzwonić do komendanta policji i zażądać protestanckiego funkcjonariusza.
– Faith, nie powinnaś otwierać drzwi.
– To moja wina – mówi gładko MacReady. – Powiedziałem jej, że nie będzie pani się sprzeciwiać. – Waha się, a potem głową wskazuje swego towarzysza. – To ksiądz Rourke z seminarium Świętego Jana w Bostonie. Przyjechał, żeby spotkać się z Faith.
Policzki płoną mi rozczarowaniem.
– Jak pan mógł! Miał pan stać po naszej stronie.
MacReady otwiera usta, by przeprosić, ale mu nie pozwalam.
– Nie. Niech pan nie myśli, że powie pan coś i wszystko będzie w porządku, bo to niemożliwe.
– Mariah, nie miałem wyboru. W Kościele katolickim przestrzegamy określonych procedur i…
– My nie jesteśmy katoliczkami!
Rourke spokojnie podnosi się na nogi.
– Nie, ale pani córka zwróciła uwagę wielu katolików. Kościół chce się upewnić, że ludzie ci nie zostaną sprowadzeni na manowce.
Przed oczami przesuwają mi się wizje ukrzyżowanych, męczenników palonych na stosach.
– Mariah, nie robimy zdjęć – mówi ojciec MacReady. – Nie powiemy w wieczornych wiadomościach, jakie płatki Faith je na śniadanie. Chcemy tylko chwilę z nią porozmawiać.
Faith wstaje i wsuwa dłoń w moją dłoń.
– Wszystko w porządku, mamusiu, naprawdę.
Przesuwam wzrok od córki do księży.
– Pół godziny – mówię stanowczo. Krzyżuję ramiona na piersiach i siadam obok Faith, by być świadkiem tej rozmowy.
Rourke równie dobrze może pozbierać testy i karty z kleksami i następnym samolotem wracać do domu. Nie potrzebuje analizy komputerowej, by wiedzieć, że Faith White nie jest dzieckiem, które straciło kontakt z rzeczywistością, że jej zachowania nie można sklasyfikować jako psychotycznego.
Spogląda na MacReady'ego, który z ozdobnej miski wybiera żółte m &m i wrzuca do ust. Matka od dwudziestu minut siedzi nieruchomo jak kamień. Rourke nie wie, co robić. Dziewczynka nie jest chora psychicznie, a z drugiej strony, z religijnego punktu widzenia też nie stanowi jakiegoś szczególnego problemu. W przeciwieństwie do tej kobiety, którą Rourke wysłał na badania do Plymouth, nie plecie o tym, co usłyszała od Boga. W gruncie rzeczy Faith White prawie nic nie mówi.
Starając się ustalić następny krok, Rourke wyciąga z kieszeni różaniec i z roztargnieniem przesuwa po nim palcami.
– Och – wzdycha Faith. – Jakie to ładne.
Rourke patrzy na wypolerowane paciorki.
– Chcesz obejrzeć?
Faith kiwa głową, po czym wkłada różaniec przez głowę jak naszyjnik.
– Tak się tego używa?
– Nie. Różaniec służy do modlitwy. – Widząc, że dziewczynka nie rozumie, Rourke dodaje: – „Ojcze Nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje…” – Przerywa mu wybuch śmiechu Faith.
– Myli się pan.
– W jakiej sprawie? Faith przewraca oczami.
– Bóg jest matką.
– Słucham?
– Panią. Bóg jest panią.
Twarz mu czerwienieje. Bóg kobieta? W żadnym razie. Odwraca głowę ku pani White, która wznosi brwi i wzrusza ramionami. Joseph MacReady dla odmiany stanowi uosobienie niewinności.
– Och – mówi – czyżbym o tym nie wspomniał?
Tuż po dziesiątej wieczorem rozlega się dzwonek do drzwi. W nadziei, że Faith się nie obudzi, schodzę cicho na dół. Otwieram drzwi i widzę przed sobą Colina.
Wygląda strasznie. Włosy ma przyklepane z jednej strony, jakby leżał na tym boku, płaszcz wymięty, oczy zaczerwienione z niewyspania. Zaciśnięte w wąską linię usta wyrażają dezaprobatę.
Ogląda się przez ramię na widoczne w świetle księżyca furgonetki i samochody, zaparkowane na polu kukurydzy po drugiej stronie drogi. Zaspana Faith, potykając się, schodzi po schodach. Staje i obejmuje mnie w pasie.
Colin przykuca i wyciąga do niej rękę. Faith waha się, potem chowa się za moimi plecami.
– Na Boga, co zrobiłaś mojej córce? – pyta Colin zdławionym głosem.
– Śmieszne, że tak to ująłeś – odpowiada Mariah.
Colin musi wykorzystać całą swoją samokontrolę, by jej nie odepchnąć i nie utorować sobie drogi do córki. Jadąc tu, nie miał pojęcia, co właściwie zastanie. Z całą pewnością te idiotyczne programy telewizyjne naginają prawdę, w taki sam sposób, w jaki w „National Enquirer” rzekomo przedstawiono ciało Heather Locklear z głową Elizabeth Taylor. Colin myślał, że może Faith oparzyła sobie dłonie na piecu. Może spadła z roweru i konieczne były szwy. Istniało bardzo wiele sposobów na wyjaśnienie marnego ujęcia krwawiących dłoni małej dziewczynki.
Ale Colin zarezerwował miejsce na pierwszy lot z Las Vegas, stoczył batalię z Jessicą, przez cały dzień podróżował samolotem i wynajętym samochodem, po czym dotarłszy na podjazd swojego dawnego domu, przekonał się, że wejścia pilnują policjanci, a dokoła posiadłości przy kapliczkach i namiotach roją się ciekawscy.
Читать дальше