Czuję, że apokalipsa zbliża się w zabójczym tempie do tego niewinnego, rajskiego zakątka. W dodatku prześladuje mnie myśl, że to ja jestem sprawcą tego zamieszania. A wszystko przez to, że od małego byłem indoktrynowany przez własną matkę i sam już nie wiem, czy jestem za patriarchatem, czy przeciwko. Obawiam się zbiorowego linczu i wbicia na pal. Muszę się gdzieś zabarykadować, bo moja grupa jeszcze nie wróciła i w razie czego nie będzie kto miał mnie ocalić. Że też moje życie musi zależeć od bandy alkoholików. Po raz pierwszy zatęskniłem za domem.
10 lutego
Grupa jeszcze nie wróciła. Myślę, że zasypała ich jakaś lawina albo rozstrzelała straż graniczna. Zostałem sam w jaskini lwa. Odcięty od świata. Boję się zejść na śniadanie. Ci nawiedzeni krisznaici zupełnie zapomnieli o miłości bliźniego. Całą noc ktoś dobijał się do drzwi. Na pewno poćwiartują moje zwłoki i wrzucą do wielkiej zamrażarki. Skończę obok mrożonego kalafiora i marchewki. Dudnienie trwa. Ratunku! Mogę już ruszać dużym palcem w unieruchomionej nodze. To jednak za mało, bym kłusem gazeli opuścił to niebezpieczne miejsce. Chyba zacznę nadawać sygnał SOS metodą dymną.
Godzinę później
Drzwi do mojej samotni zostały wyważone siłą. W samą pory, bo zaczęła już się kopcić firanka. Obłąkańcy w pomarańczowych szmatach wylali mi na głowę kubeł zimnej wody. Teraz oprócz gangreny w zwichniętej kostce dorobię się zapalenia płuc, odleżyn a może nawet trądu. Będą mi po kawałku odpadać co cenniejsze części organizmu, aż zamienię się w niezidentyfikowaną breję, podobną do tej, jaką serwuje się tu na kolację. Brrr!
Wtorek, trzy dni do powrotu
Mogę już chodzić. To niewątpliwie dobra wiadomość. Obejrzałem dokładnie wszystkie najbardziej wystające członki mojego ciała. Nic mi nie odpada. Co za ulga! Wygląda na to, że wrócę do domu cały i zdrowy, a w dodatku będę jedynym, który przeżył. Po mojej grupie ślad zaginął. Żal mi Ozyrysa. A mogliśmy jeszcze tyle przeżyć! Pech mnie nie opuszcza, zazdrosny los zabiera mi wszystkich, których kochałem: Łucja szwenda się z BB Blachą, Bulwiak jako bigamista gnije w więzieniu, mój jedyny przyjaciel dogorywa gdzieś w skalnej rozpadlinie, babcia świruje, a Elka walczy z nadmiarem męskich hormonów. Że też nic złego nie przytrafia się nigdy Gonzo ani moim wyrodnym rodzicom. Oni zawsze spadają na cztery łapy. Napiszę dla Ozyrysa hymn pochwalny w konwencji hip-hopowej. Należy mu się. To przecież on odkrył jeszcze jeden z moich niezliczonych, ukrytych talentów;
Czarny przyjacielu
Jak z Bronksu modelu
Takich jak ty
Jest naprawdę niewielu
Na moją frustrację
Na szarą abnegację
Na nudną kolację
Wcinam pistacje
W głowie mam ciągle
Twoje przesłanie
Od dzisiaj to będzie
Moje zawołanie
Hej Białasie
Pamiętaj poniewczasie
O superwypasie
O wielkiej kasie
O to właśnie chodzi
Jak źle się powodzi
Prawdziwa wolność
Życie ci osłodzi
Dobrze mi szło, ale ciągle miałem problem z puentą. W dodatku na dole powstał jakiś straszny harmider, więc przerywam i idę zobaczyć, co się dzieje.
Wieczorem
Bogowie naprawdę sprzysięgli się przeciwko mnie. Właśnie całą grupę przywiózł jeep Wojsk Ochrony Pogranicza. Nikomu nic się nie stało. Mają tylko gigantycznego kaca. Podobno zabłądzili w drodze powrotnej i zatrzymali się w jakimś czeskim schronisku, a ponieważ tam piwo jest w dalszym ciągu tańsze niż u nas, to musieli przenocować. Trochę się boczyłem na Ozyrysa, bo już przyzwyczaiłem się do myśli, że nie żyje. Ale lody zostały skruszone, kiedy wręczył mi cudem ocalałe cztery puszki piwa „Złoty bażant”. To naprawdę ładnie z jego strony.
Wypiliśmy je do spółki i Ozyrys poszedł na masaż. Twierdzi, że ma lecznicze działanie i opracował go sam bóg Wisznu, siedząc pod drzewem. Mogą go wykonywać tylko wtajemniczone kobiety po złożeniu ślubów czystości. Wcześniej biorą kąpiel w płatkach orchidei i zakładają rytualne sari. Ja tam nie wiem, bo od jakichś dwóch dni te wszystkie nawrócone hinduski noszą dżinsy i palą papierosy. Ich mężczyźni wciąż mają do mnie żal, dlatego staram się schodzić im z drogi.
Środa, 12 lutego
Jutro wyjeżdżamy, podjąłem więc męską decyzję, że muszę zdobyć jakiś szczyt. Pogoda nieco się poprawiła. Jest co prawda lekka mgła, ale liczę na to, że moja intuicja podpowie mi, w którą stronę iść. Zakładam lakierki. Nie mam innych butów, ale będę szedł na krawędziach, więc może się nie ześlizgnę w przepaść. Muszę się spieszyć, jeśli chcę zdążyć na wieczorne pożegnalne ognisko.
Zielona noc, przed ogniskiem
Naprawdę nie mogę uwierzyć, że to się przytrafiło właśnie mnie! Odszedłem może z dziesięć metrów i momentalnie straciłem orientację w tej mgle. Zacząłem miarowo oddychać, żeby nabrać dystansu do tragedii, ale przypomniałem sobie o hiperwentylacji i wstrzymałem oddech. Długo to nie trwało. Muszę potrenować pod wodą. Kręciłem się w kółko dobre piętnaście minut, aż wreszcie dopadła mnie panika. Mgła gęstniała coraz bardziej, a niebo pokryło się śnieżnymi chmurami i w ciągu sekundy zrobiło się ciemno jak w nocy. Próbowałem miarowo posuwać się do przodu, zgodnie ze starą maksymą, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, ale przez te piekielne lakierki tak się ślizgałem, że moje wysiłki przemierzenia choć kilku metrów spełzały na niczym. Trzy kroki do przodu i zjazd do tyłu po oblodzonej drodze. Już myślałem, że zostanę tu do wiosny niczym żywa manifestacja przypowieści o Syzyfie, gdy z kłębów mgły wyłoniły się trzy duchy. Wszystkie miały na głowach czerwone kaptury a w rękach kije, którymi torowały sobie drogę. Byłem pewien, że oto nadszedł dla mnie moment Sądu Ostatecznego i stanąłem właśnie przed obliczem Świętej Inkwizycji. Zamknąłem oczy ze strachu i usłyszałem:
– A co, u diabła, tu robisz, chłopcze, w taką pogodę?
Duchy podeszły bliżej i zobaczyłem, że mają na sobie czerwone ortaliony Nike, na nogach narty a w rękach kijki narciarskie. Ufff, co za ulga, to normalni turyści. Spojrzeli na moje lakierki pokryte warstwą lodu i to udowodniło mi, że mam jeszcze stopy, bo wcale ich nie czułem. Popukali się znacząco w czoła i przystąpili do akcji ratunkowej. Dali mi czegoś do picia z termosu i zaraz poczułem się jak wtedy, gdy na sali operacyjnej dostałem głupiego jasia. Spłynęła na mnie fala wigoru i wszystko mnie bardzo śmieszyło. A najbardziej to, że trzymałem się ich kijków, podczas gdy wciągali mnie pod górę, aż do samego schroniska. Śmiałem się tak głośno, że nagle puściłem je i runąłem przed siebie jak długi na wyciągniętych rękach. Dlatego teraz jestem wściekły, bo siedzę przy ognisku i nie mogę trzymać patyka, na którym wszyscy opiekają swoje kiełbaski. Mam zwichnięte oba nadgarstki. Podobno do jutra ma przejść. Mam nadzieję, bo nie wyobrażam sobie, jak pokonam drogę do stacji PKP z bagażami, skręconą nogą i unieruchomionymi rękami. Jeśli to się uda, to sprzedam prawa do ekranizacji tego wyczynu w Hollywood i będę na bank w Księdze Rekordów Guinessa.
13 lutego, do domu
Hm… Za kilka minut zbiórka na dole, a ja jeszcze się nie spakowałem. Ozyrys miał mi pomóc, ale żegna się od dwóch godzin ze swoją masażystką. Spróbuję powkładać rzeczy do walizki zębami.
Читать дальше