Boże! Co ja teraz zrobię? Nie jestem w ogóle przygotowany do życia w mieście, a co dopiero mówić o jakiejś głuszy, gdzie zewsząd schodzą lawiny, wściekłe niedźwiedzie rzucają się na turystów, a do najbliższej kafejki internetowej jest dwieście kilometrów! Nabieram podejrzeń, że w ten sposób chcą się ode mnie uwolnić na zawsze, bo nie mogą sprostać rodzicielskim obowiązkom. Rozważam złożenie donosu do Centrum Praw Dziecka.
Noc
Nie mam specjalistycznego sprzętu wspinaczkowego ani aparatu tlenowego, który pozwoli mi oddychać na takich wysokościach! Zamarznę. Spadnę ze skały, a moje ciało rozszarpią hordy wilków. Dostanę zawału i zwyrodnienia stawów, bo moja kondycja jest w tak opłakanym stanie, że co wieczór dziękuję Bogu, że mieszkamy w parterowym baraku.
Nie wiem, jak to się skończy, choć finał na pewno będzie tragiczny!
Sobota
Rano padłem przed mamą na kolana, błagając o litość. Niestety, moje lamenty zagłuszał Gonzo, który krzyczał, że on też chce jechać i jeśli nie zabiorę go ze sobą, to wyrwie mi z piersi serce i pożre żywcem. Przez moment mama miała taką minę, jakby uważała to za naprawdę świetny pomysł, ale w końcu zdrowy rozsądek przeważył:
– Ależ Wiktorku, nie przebolałabym straty was obu.
Więc jednak bierze pod uwagę, że ta wyprawa to bilet w jedną stronę! Żałuję, że jak byliśmy w zeszłym roku na Dominikanie, to nie podrzuciłem jej kilograma koki. Teraz siedziałaby w więzieniu o zaostrzonym rygorze i zamiast mnie, jego naczelnik miałby nerwicę i biegunkę o podłożu psychosomatycznym.
Najgorsze, że to zimowisko dla dzieci z patologicznych rodzin, a ja, jako syn bezrobotnych i moralnie rozwiązłych rodziców, do takich się zaliczam. Tak więc, nie z własnej winy osiągnąłem społeczne dno. Jestem w najniższej kaście nietykalnych trędowatych i jedyne, co mogę, to utopić się w smrodliwym Gangesie pełnym odchodów takich samych popaprańców jak ja.
Wyjazd za tydzień.
Poniedziałek, 27 stycznia
Finałowe odliczanie trwa. Rozpocząłem strajk głodowy, co nie jest trudne, bo nasza lodówka z racji emancypacji mamy (wersja oficjalna, wersja nieoficjalna: dzikie obżarstwo) ciągle świeci pustkami. Do szkoły też nie poszedłem. Szkoda mi czasu na pierdoły, skoro i tak niedługo stracę życie. Myślę usilnie, jak przetrwać i nie stać się obozową ofiarą. Mam skłonność do przyciągania szczególnie przykrych dla mnie wydarzeń. Zastanówmy się, jakimi dysponuję atutami?
Cztery godziny później
Nic mi nie przychodzi do głowy. To niemożliwe, żebym nie miał żadnych silnych stron. Nie mogę upaść na duchu. Tylko jego hart pomoże mi przetrwać w tym gułagu.
Już wiem! Zostanę animatorem obozowego życia kulturalnego! Mógłbym przecież organizować odczyty, spotkania ze sławnymi ludźmi, inscenizacje, wreszcie warsztaty parateatralne. Proszę, jakie to proste! Wystarczy tylko pozytywne myślenie.
Noc
Co mnie podkusiło, żeby sprawdzić w atlasie, gdzie jest to cholerne schronisko?! Wylałem sobie kubeł zimnej wody na głowę i straciłem wszelkie złudzenia. „Katharsis” leży na wysokości tysiąca metrów, prowadzi do niego prawie pionowa ścieżka i trzeba iść na piechotę cztery godziny! Nie ma szans, żebym tam dotarł, a co dopiero zaproszeni przeze mnie goście. Nie będzie rozmachu, nie będzie orderu za zasługi kulturalne! Jedyne, co będzie na bank, to mój skromny grób przy drodze z napisem: JEDYNY, CO NIE DOSZEDŁ.
Muszę natychmiast zacząć ćwiczyć!
Sobota, 1 lutego, dzień przed wyjazdem
Jest nieźle! Robię już pięć pompek bez odpoczynku. W domu panuje radosne podniecenie. Już się zdrajcy nie mogą doczekać, kiedy zniknę im z oczu. Ale byłby numer, gdybym jednak przeżył!
Pani H. dała mi swoją góralską ciupagę i piersiówkę z rumem na rozgrzewkę. W „Wiadomościach” podali, że zbliża się nieoczekiwany atak zimy. Faktycznie, kto by się spodziewał śniegu w lutym. Mam zamiar nauczyć się, przynajmniej teoretycznie, jeździć na nartach, ale nie wiem, czy zdążę. Muszę jeszcze napisać listy pożegnalne do znajomych i sporządzić testament. Huk roboty, huk roboty!
Wzór listu pożegnalnego:
W obliczu nieoczekiwanej konieczności utraty życia tuż przed jego pełnym rozkwitem, żegnam się z Tobą przyjacielu/oprawco (wybrać odpowiednio) i daruję ci wszystkie wyrządzone mi krzywdy, ew. dziękuję za miło spędzony czas. Zachowaj mnie w swej pamięci, a będę Cię otaczał opieką/ prześladował z zaświatów.
Rudolf Gąbczak, ten co wielkim miał być, a odszedł w małości swej, zostawiając w żalu nieutulone hordy potencjalnych przyjaciół i wielbicieli, (podpis)
Lista oprawców:
– BB Blacha 450
– Łucja (zdradliwa bestia)
– Gonzo
– wszyscy nauczyciele
– dentysta, co źle mi dopasował aparat ortodontyczny
Lista przyjaciół:
– Pani H.
– Babcia
– Bulwiak (aktualnie w więzieniu)
– Elka
Poza kategoriami: rodzice. Mają jeszcze kilka godzin na zakwalifikowanie się do którejś z grup, choć to tylko objaw mojej dobrej woli. Na dzień dzisiejszy zasługują na karę śmierci bez sądu!
A teraz testament.
Ja, Rudolf Gąbczak, zdrowy na ciele i umyśle (tu mi ręka trochę zadrżała), przekazuję wszystkie swoje dobra duchowe i materialne temu, kto najdłużej będzie o mnie pamiętał, sławił moje dobre imię, zaopiekuje się babcią i panią H. i rozszyfruje co, do cholery, kupiłem w zeszłym roku w sex shopie i do czego to służy, (podpis)
Spis dóbr:
– aparat ortodontyczny używany
– kombinezon płetwonurka z wyprawy na Dominikanę
– zbiór pocztówek od Hee Jong
– coś z sex shopu, ale nie wiem, co to jest
– ukradziony pani H. „Cennik na artykuły gumowe i chirurgiczne firmy Prusikiewicz i syn” z 1923 roku
– poradnik aktora-amatora
– poradnik Nerwice seksualne .
Jeśli chodzi o dobra duchowe, to zabieram je ze sobą do grobu i niech całą ludzkość szlag trafi!
Trochę to egoistyczne, ale jestem dziś w nihilistycznym nastroju z nutką dekadencji i rewolucyjnej ślepej furii.
A teraz do łóżeczka. Być może to moja ostatnia noc w tak komfortowych warunkach. Pociąg odjeżdża o 5.40 rano. Co to za godzina? W tym PKP pracują sami sadyści!
Niedziela, schronisko „Katharsis”
Łeb mi chyba zaraz pęknie na milion kawałeczków, takiego mam kaca. A zaczęło się od tego, że o mało nie spóźniliśmy się na pociąg, bo Gonzo uparł się mnie odprowadzać w stroju góralskim i zrobił w domu histerię. Mama udobruchała go w końcu pióropuszem z czasów mojego dzieciństwa, argumentując nie bez logiki, że to też strój góralski, tylko że pochodzi z Andów. Gonzo było wszystko jedno, jakie to góry. Dla podtrzymania ogólnego nastroju rozbawienia i radości, ojciec całą drogę na dworzec śpiewał:
Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni,
gdy nie ma dzieci w domu, to jesteśmy niegrzeczni.
Aż strach pomyśleć, co zastanę po powrocie. Przecież moich rodziców ani na moment nie można spuścić z oka. Zaraz wpakują się w jakieś romanse, afery kryminalne albo nekrobiznes. Niestety, mam za mało czasu, żeby załatwić im dozór kuratora. Co prawda babcia obiecała, że będzie mieć na wszystko oko, ale wiadomo, że jak znowu jej się odklei sztuczna rzęsa, to będzie miała wypaczony obraz rzeczywistości. Chociaż przyznać muszę, że w rzadkich przebłyskach świadomości można się z nią dogadać. Niestety, coraz częściej trenuje balanse, bo jest obecnie na etapie romansu z Niżyńskim. Wydaje jej się, że żyjemy w dwudziestoleciu międzywojennym, w dodatku w Hollywood. Wczoraj na przykład zażądała świeżo wydojonego koziego mleka na okłady. Ojcu udało się podstępnie zastąpić je kartonem UHT 2%. Do tego skłamał, że ordynans przywiózł je prosto z jałowych gór Albanii. Zostaje mi więc liczyć na zdrowy rozsądek Gonzo, a to jest równoznaczne z wpuszczeniem do klatki Leppera z Rokitą. Albo z tą posłanką, co ma w oczach te… no, kobiety lekkiego prowadzenia.
Читать дальше