Mama zaproponowała, żebym się na jakiś czas przeniósł do pani H. Nie wiem, czy to dobry pomysł, bo ona codziennie rano biczuje się pokrzywami. Ale z drugiej strony byłby to świetny pretekst, żeby nieustannie pracować nad dykcją. Hela zapytała mnie, co jest moim największym pragnieniem, ale nie mogłem odpowiedzieć, bo jestem lojalny wobec jej męża. Na razie. Opowiadałem za to ze szczegółami o mojej wielkiej fascynacji aktorstwem, aż wszyscy zaczęli ziewać. Hela stwierdziła, że jeśli mam tak wielką pasję, coś, czemu chcę się w całości poświęcić, to muszę być naprawdę szczęśliwym człowiekiem. Jezu, ona jest piękna i mądra jak… jak… Matka Boska!
Po kolacji odwiedził nas Ozyrys i mama od razu zmonopolizowała rozmowę, wypytując zachłannie o jego afro. Ma kompletnego świra. Powinna żyć w Stanach w latach siedemdziesiątych, nosić rozszerzane spodnie, lustrzane okulary i wić się w amoku na parkiecie przed występem Barry’ego White’a. Ozyrys litościwie obiecał, że podzieli się z nią specjalnym płynem do układania włosów, przez co jest nadzieja, że jej fryzura nabierze jakiejś konkretnej struktury. Do tego zupełnie nie mogła się powstrzymać i co chwila dotykała jego głowy, aż ojciec zaczął się nerwowo kręcić na wycieraczce w przedpokoju.
Jutro idziemy razem do szkoły, mam go przedstawić klasie. Muszę popracować nad przemówieniem. Coś mi się zdaje, że Hela wpadła mu w oko, bo wychodząc, szepnął mi do ucha, że chętnie by ją wymasował. Co on z tym masażem? Muszę być czujny, bo Hela jest niewinna i płochliwa jak sarenka. Trochę mi w tym przypomina moją Łucję, zanim podrosła o dwadzieścia centymetrów i zaczęła wałęsać się z marginesem społecznym, którego myśli nie mogą przebić się przez tony smażonych kartofli i litry piwska. Na pewno beka dwadzieścia razy na minutę i tyle samo puszcza bąków. Jak sobie pomyślę, że te jego prostackie łapska ją obmacują, to… bardzo bym chciał być na jego miejscu. Otarłem łzę i po raz nie wiadomo już który obiecałem sobie, że nie będę zazdrosny, bo to jest poniżej mojej męskiej godności. Nadejdzie jeszcze godzina krwawej zemsty!
Noc
„…a zatem pytacie mnie, przed jaką szansą stajemy my – biała młodzież tego gimnazjum?”
Próbuję pisać przemówienie powitalne na cześć Ozyrysa, ale na dole trwa impreza. Wszyscy po kolei, zainspirowani jego wkroczeniem w nasze życie, śpiewają piosenki jakiejś murzyńskiej wokalistki Oletty Adams. Ojciec, który nie ma za grosz samokrytycyzmu, wydziera się najgłośniej. Co za szczęście, że nie odziedziczyłem po nim tej cechy. Boję się, że Gonzo się obudzi. Na razie śpimy razem, co jest o tyle trudne, że w moim łóżku leży też wypchany autentyczny krokodyl i trzeba naprawdę niezłej ekwilibrystyki, bym jeszcze i ja tam się zmieścił. Wracam do pisania:
„…a zatem pytacie mnie, przed jaką szansą…”
Ogon tego cholernego krokodyla mierzy dwa metry i wpija mi się w łokieć. Nie mogę pisać! Próbowałem go trochę przesunąć, ale Gonzo trzyma go w kleszczowym uścisku w obawie, że ktoś odbierze mu jego ukochanego przyjaciela. Dobra, spróbuję nie koncentrować się na bólu.
„…a zatem pytacie mnie, przed jaką szansą stajemy my…”
Drzwi do mojego pokoju otworzyły się z hukiem i stanął w nich Filip, pytając, czy znam jakiegoś dilera narkotykowego, bo on potrzebuje trochę gandzi. Tuż za nim stała Opona i jak zwykle wyła, mocno już zachrypniętym głosem. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że zażywanie środków odurzających jest oznaką słabości i sygnalizuje proces dezintegracji jednostki. Filip spojrzał na mnie i ryknął śmiechem:
– Aleś się brachu usmażył, niezły most.
Nie wiem przed jaką szansą stajemy my – biała młodzież, ale ja, Rudolf Gąbczak, mam już wszystkiego serdecznie dosyć. Idę spać.
Wtorek, w szkole
Wstałem rano, żeby potrenować mowę, ale Opona poprosiła mnie o spacer, więc wyszliśmy w krzaki. Potem zrobiłem Gonzo śniadanie (rolmopsy i pasta z krabów) i zaniosłem Heli do łóżka zieloną herbatę. Podziękowała mi bardzo grzecznie. Jest naprawdę szalenie miła. Od razu widać, że nie jest z nami spokrewniona. Pogadaliśmy jeszcze o moich aktorskich planach, dopóki Filip nie przygwoździł jej swoim owłosionym ramieniem i nie zaczął szukać czegoś pod kołdrą. Jest taki bezpośredni. A do tego stanowczo za przystojny. Jak to możliwe, że jesteśmy braćmi? Niech mama mówi, co chce, ale gdy się patrzy na mojego ojca, gołym okiem widać, że przydarzyła jej się w młodości chwila zapomnienia z jakimś przystojniakiem.
Od mojego powrotu z zimowiska nikt mnie nie zapytał, jak było. Czuję się pominięty w rozgrywce. Nawet nie zauważyłem, kiedy wyleczyły mi się nadgarstki. Znowu mogę zmywać całe fury naczyń. Jedyną pociechę stanowi dla mnie widok Heli, ale i to wkrótce się skończy. Jutro przeprowadzam się do pani H.
Z powitalnego przemówienia nic nie wyszło. To chyba jakieś fatum, bo kiedy dotarłem do słów: „pytacie mnie, przed jaką szansą stoimy my – biała młodzież tego gimnazjum”, Elka krzyknęła: „Dosyć tej ścierny!”, i wszyscy otoczyli Ozyrysa, zasypując go pytaniami, czy ma dziewczynę (dziewczyny) i czy ma dużego, bo czarni podobno mają duże (chłopaki).
Jestem zażenowany. Ku mojemu przerażeniu Ozi (tak na niego mówią te głupie dziewuchy) wydawał się wniebowzięty! Faceci są naprawdę okropni. Do szczęścia wystarczy im tylko zainteresowanie płci przeciwnej. A muszę dodać, że w naszej klasie nie ma ładnych dziewcząt. Wszystkie są podobne do Elki, która jest na kuracji hormonalnej i nie wprawia mnie już, dzięki Bogu w zakłopotanie tym, że ma zarost większy ode mnie.
Środa, 19 lutego
Zaraz po powrocie ze szkoły zacząłem się pakować. Przyszła Elka i Ozi, żeby mi pomóc, ale by mogli wejść do naszego zatłoczonego domu, najpierw babcia, Gonzo, Filip i Hela musieli wyjść na spacer.
Trochę to było im nie w smak, bo właśnie zaczęła się śnieżna nawałnica.
– Zupełnie jak w Petersburgu w 1905, kiedy Lenin wjechał do miasta – zadumała się babcia, stojąc w progu.
Baliśmy się, że teraz nastąpi opis krwawej jatki urządzonej przez bolszewików, ale na szczęście Gonzo o mało nie wpadł pod przejeżdżającą ciężarówkę. Kiedy udało nam się wreszcie wypchnąć ich wszystkich za drzwi, mama kończyła właśnie rozmowę telefoniczną z panią H.
– Tak bardzo pani dziękuję… tak, zdjęła nam pani z ramion wielki ciężar. Teraz sobie jakoś damy radę. Rudolf jest taki ABSORBUJĄCY. Wciąż nas zanudza swoimi problemami.
O mało nie padłem trupem! Można o mnie powiedzieć, że jestem wymagający, ambitny, bezkompromisowy, skomplikowany, nadwrażliwy, ale… NUDNY??? ABSORBUJĄCY??? I to ma być dyplomowany psycholog? Mogłaby z powodzeniem brać udział w światowych zawodach wpędzania ludzi w depresję!
Na górze, kiedy chaotycznie wrzucaliśmy do walizki co popadnie, znalazłem pod stertą „Playboyów” stare zdjęcie rentgenowskie zgryzu Łucji. Serce ścisnęło mi się tak mocno, że straciłem cały fason i łzy spłynęły mi po policzkach. Tak, my mężczyźni jesteśmy szowinistycznymi świniami, egoistami bez serc i dusz, ale naprawdę, to wszystko nic w porównaniu z okrucieństwem kobiet. Do tego przypomniałem sobie, że w tym roku, podobnie jak w poprzednim i jeszcze w poprzednim nawet pies z kulawą nogą nie pamiętał o mnie w walentynki. Co prawda jestem przeciwny temu komercjalizowaniu uczuć, ale zawsze to miło, kiedy ktoś cię kocha. Lamentowałem tak jeszcze z pół godziny, aż wreszcie Ozi obiecał, że jutro wyśle mi dziesięć kartek walentynkowych, a Elka jak zwykle wywaliła z grubej rury:
Читать дальше