Podszedł do okna i ostrożnie, żeby stłumić skrzypienie zardzewiałych zawiasów, otworzył okiennicę. Pomimo podwójnych szyb podmuchy wiatru przesączały się z zewnątrz chłodnym powiewem. Michaś rozchylił usta i odetchnął głęboko. Po chwili przysunął się bliżej, wspiął się na palce, czołem przylgnął do okna. I naraz, gdy uczuł na wargach świeży, wilgotny prąd powietrza, wybuchnął dźwięcznym, wysokim śmiechem. Stał pełen zachwytu, dreszcz nim targnął. Noc! Jej ogrom nie objęty i bez granic wirował w ciemnościach. Wichura biła dokoła czarnymi obłokami.
Uderzony niespodziewanym urokiem tej potęgi, zapragnął otworzyć okno, wyskoczyć na dwór i zanurzywszy się w mrok, pędzić przed siebie pod wiatr, na oślep, byle prędzej… Zobaczył siebie biegnącego polami z rękoma wyciągniętymi jak do lotu i ustami pełnymi porywistego wiatru. Przymknął oczy. Otoczył go rozległy szum i przez kilka chwil wrażenie biegu owładnęło nim tak silnie, iż całym ciałem się przechylił, poddając się powolnie temu nierzeczywistemu ruchowi. Serce biło mu coraz szybciej. Nagle drgnął. Oto w momencie, w którym wydało mu się, że stopami odrywa się od ziemi, wyraźnie uczuł, iż z chóru sprzecznych, gwałtownych podmuchów, niby światło z ciemności, poczyna się wyłaniać melodia, którą już wiele razy słyszał, lecz której nigdy nie potrafił wyrazić słowami. Teraz od pierwszej chwili, ledwie zadrżał mu w uszach początkowy, nieśmiały jeszcze dźwięk, ogarnęła go pewność, że odnajdzie to, czego od tak dawna daremnie szukał.
Drżąc ze wzruszenia, zapalił świecę i spośród książek rozrzuconych w nieładzie na stole wydobył pierwszy z brzegu zeszyt, jak się okazało, z domowymi wypracowaniami z arytmetyki. Zapisanych było tylko kilka pierwszych stron. Wyrwał więc parę kartek środkowych i ołówkiem stępionym, ale na którego ostrzenie nie chciał już tracić czasu, zaczął pisać…
Do tej chwili niejednokrotnie w późniejszych latach wróci Michał. Kartki, na których w gorączkowym pośpiechu narastał pierwszy wiersz, zniszczy wkrótce, a w pamięci zachowa kilka zaledwie zdań, strzępki nieporadnych, zuchwałych słów. Pozostanie mu jednak radosny niepokój owych godzin, niepokój jeszcze radosny, który nie dawał przeczucia trudów przyszłej drogi, lecz zaledwie kazał stanąć wobec tajemniczej siły. Pozostanie również noc samotna, wicher, szum drzew, ciemności i wreszcie cisza, jaka w pewnej chwili zaległa. Także światło księżyca, które nagle białym blaskiem położyło się na oknie i szeroką strugą ściekło ku podłodze. Parę lat zaledwie minie od tej nocy, gdy szesnastoletni Michał, kuszony urokami życia, porzuci ostatecznie rodzinną wieś i wyjechawszy potajemnie, listem wysłanym z miasta pożegna swego opiekuna. Zerwawszy pęta, w których widział swoją niewolę, wejdzie wówczas pomiędzy ludzi z zachłannością barbarzyńskiego zdobywcy, który po raz pierwszy staje stopą na nieznanym lądzie. Nie ma dla spragnionych młodych diabłów nic niemożliwego. Jednak później ile razy zdarzy się, że Michał przeklnie noc, która uczyniła z niego poetę!
Tak się zajął pracą, iż nie zauważył, kiedy powrócił proboszcz. Ksiądz Siecheń jeszcze z drogi dostrzegł światło w pokoju chłopca. Na chwilę opuścił go niepokój, jaki pozostawiło w nim niespodziewane i dziwaczne spotkanie z nieznajomą kobietą. Był pewien, że Michaś, ledwie usłyszy w ogrodzie kroki, zaraz wybiegnie naprzeciw. Ale gdy wszedł na ganek i otworzył drzwi do sionki, dom powitał go milczeniem. Nie zdejmując płaszcza zajrzał do kuchni. Ksienia drzemała w kącie, przy samej płycie, głowa zwisała jej na piersi, różaniec usunął się na kolana.
– Ksienia! – zawołał proboszcz.
Natychmiast ocknęła się. Spojrzała zaspanymi, niezupełnie jeszcze przytomnymi oczami i dopiero gdy ksiądz Siecheń podszedł bliżej, wytrzeźwiała. Zatrzepotała wówczas nieporadnie rękoma, zsunęła się ze stołka i jękliwie popiskując, przypadła do proboszcza. Z początku nie mógł połapać się, o co jej chodzi. Mówiła szybko z wzrastającym wzburzeniem, skarżyła się na coś, żaliła, wyrzucała oderwane słowa, głowa jej się trzęsła, usta drżały. Wreszcie uwikławszy się w tym swoim biadoleniu, zupełnie już przygnębiona własną nieporadnością, zaczęła ubogo pochlipywać.
Upłynęła dłuższa chwila, zanim się uspokoiła i mogła z sensem odpowiadać na pytania. Wyszło wówczas na jaw, że się właściwie nic nie stało, a przynajmniej nic takiego, co mogłoby wytłumaczyć ten niezwykły niepokój. Wiadomość o młodym Gejżanowskim zdziwiła cokolwiek księdza, nie zdarzyło się bowiem dotąd, aby Seweryn złożył wizytę na plebanii, ostatecznie jednak sam ten fakt nie był niczym niezwykłym. „Pewnie jakiś interes musiał mieć” – pomyślał. Więcej za to zaskoczyło go twierdzenie Ksieni, że Michaś już od paru godzin śpi.
– Przecież świeci się w jego pokoju – powiedział.
Oczy Ksieni zaokrąglił przestrach. Załamała ręce i zaczęła przysięgać się i zaklinać, że była w pokoju Michasia, stała przy samym łóżku i widziała, że chłopiec śpi. „Musiał obudzić się – pomyślał proboszcz. – Dlaczego się jednak dotąd nie pokazał? Biedny mały – ogarnął go smutek – po raz pierwszy spotkał się z grozą śmierci, nie umie sobie z tym poradzić, męczy się…”
Od kuchni szło przyjemne ciepło. Ksiądz Siecheń machinalnie rozcierał zziębnięte dłonie, ciągle jednak czuł w sobie chłód, coraz silniejsze miał dreszcze. Spostrzegła to wreszcie Ksienia. I jej wzburzenie, już cokolwiek przycichłe, znowu wybuchnęło. Zakrzątnęła się pośpiesznie dokoła proboszcza, oplątała go drobnymi ruchami, zapłakała, że taki zmarznięty i zabłocony, zaczęła z niego ściągać płaszcz, pytać, co chce zjeść, a ponieważ pomiędzy jej słowa nie zdążył wcisnąć żadnej odpowiedzi, nie czekając na nią pobiegła do spiżarni.
– Niech Ksienia zrobi gorącej herbaty – zawołał.
Nie czekając na jej powrót, udał się do Michasia. Szedł powoli, był bardzo zmęczony. W pewnej chwili, gdy zatrzymał się w stołowym, przypomniała mu się twarz spotkanej kobiety. „Musiałem ją kiedyś spotkać” – przemknęło mu przez głowę. Ale natychmiast przypuszczenie to, choć było możliwe, wydawało mu się niedorzeczne. Jednak wbrew wewnętrznemu przekonaniu stał dalej i szukał w przeszłości twarzy podobnej do tej, którą ujrzał przed sobą w nagłym oświetleniu.
W pokoju był półmrok, cień nocnej godziny, ale białe smugi znaczące wysokość okna zdradzały, że na dworze niebo wypogadza się i noc księżycowa osiąga pełnię jasności. Ksiądz Siecheń podniósł rękę do czoła. „Co powiedzieć Michasiowi? – zastanowił się. – Jak trafić do serca tego dziecka?” Przygnębiony własną bezradnością zawahał się przez chwilę, czy nie odłożyć tego spotkania do jutra. Ale cóż może się do jutra zmienić?
Kiedy otworzył drzwi do pokoju Michasia, chłopiec zerwał się od stołu i pośpiesznie, niezręcznie maskując, że został niespodziewanie zaskoczony, zaczął porządkować książki. „Ukrywa coś przede mną” – pomyślał z goryczą proboszcz. Chcąc chłopcu zostawić trochę czasu, aby przyszedł do siebie, rozejrzał się po pokoju. Nikły płomień dogasającej świecy słabo już świecił, ale za to całe okno stało w srebrzystej poświacie. Cienie drzew, podobne do wodorostów spętanych na dnie rzeki, rysowały się w głębi czarnymi smugami.
Ksiądz Siecheń odwrócił się i spojrzał na Michasia. Stał w tym samym miejscu z głową pochyloną, w dłoniach miął okładkę książki.
– Nie śpisz jeszcze? Późno już, jedenasta dochodzi.
Читать дальше