W sionce panowała zupełna ciemność. Tylko w jednym miejscu u samej podłogi prześwitywał bardzo wąski skrawek światła. Podeszła w tym kierunku i rękoma odnalazła drzwi. Zapukała po cichu. Nikt nie odpowiedział. Powtórzyła więc, tylko głośniej. Wreszcie lekko pchnęła drzwi.
Uchyliły się skrzypiąc i przez wąski otwór zobaczyła najpierw białą ścianę, potem łóżko okryte zgniecionym pledem. „Musiał wyjść gdzieś” – pomyślała. Zastanowiła się, czy ma wejść do środka, czy też tutaj zaczekać. Skusiło ją wreszcie ciepło idące z pokoju. Przemarzła na wietrze i możność rozgrzania się była zbyt pociągająca, aby się jej opierać. Śmiałym już ruchem otworzyła drzwi.
W tej chwili Seweryn usłyszał jej stłumiony okrzyk. Cofnęła się za próg, ręce wyciągnąwszy przed siebie, jakby chciała osłonić się przed niespodziewanym widokiem. Przeciąg zawirował w pokoju. Machinalnie zamknęła drzwi i dopiero gdy znalazła się w ciemnościach, ogarnął ją strach. Po omacku przeszła przez sionkę i na oślep zaczęła biec.
Już w pobliżu drogi natknęła się na Litowkę. Chwycił ją za ręce.
– Dokąd?
Anna szarpnęła się.
– Puść!
Trzymał ją jednak mocno.
– Puść… ty morderco!
Zaśmiał się cicho.
– O! trochę przedwczesny komplement!
Rozjątrzona jego spokojem, nie myślała już o ostrożności. Przysunęła się do niego.
– Jeszcze nie triumfuj… dopiero okaże się…
– Co się okaże? – spojrzał spode łba.
– Wszystko powiem! – krzyknęła nieprzytomnie.
Syknął.
– Ciszej…
– Nie! – podniosła nienawiścią wezbrany głos. – Nie będę milczeć… Wszystko…
Poczuwszy na wargach ciężar gorącej dłoni Litowki, zaniosła się zdławionym i histerycznym śmiechem.
Potrząsnął nią.
– Zwariowałaś? No…
Śmiała się dalej. I chociaż ją samą przerażał ten śmiech nieprzytomny, dziko rozbrzmiewający w mrocznym pustkowiu, nie mogła już zapanować nad wewnętrznym bełkotem, który krótkimi i niespodziewanymi szarpnięciami wyrywał się jej z piersi i łaskoczącą miazgą podchodził do gardła. Bez przerwy też zanosząc się skurczyła się tylko, drżąc cała i bezwolnie, jakby szukała w tej bezwolności ucieczki przed samą sobą, poddała się brutalnemu uściskowi ramion Litowki. Nie widziała w ciemnościach jego twarzy, domyślała się tylko jej wyrazu. „Zabije mnie teraz…” Zaledwie przemknęło jej to przez głowę, wyobraziła sobie, że za chwilę Litowka zaciśnie palce dokoła jej szyi i zacznie dusić. Odruchowo przechyliła głowę do tyłu i zaczerpnęła głębszego oddechu. Nagle ta myśl wydała się jej tak zabawna, iż jeszcze gwałtowniejszym zachłysnęła się śmiechem.
Litowka zaklął poprzez zaciśnięte wargi i chwyciwszy Annę za ramiona, pchnął ją z całej siły. Pośliznęła się i upadła na płot. Ostry ból przeszył jej plecy. Krzyknęła. Ale Litowka natychmiast do niej dopadł, zwalił się całym sobą, przygniótł ciężko dyszącą kolanem i zaciśniętym kułakiem uderzył. Już się nie śmiała. Zajęczała żałośnie, głosikiem zupełnie nieswoim, nienaturalnie cienkim.
Tymczasem wiatr ścichł, ale inaczej tym razem niż dotychczas, głębiej zapadł, szczelniej do ziemi przywarł, jakby się miał więcej nie podnieść. I rzeczywiście już tylko z daleka od łąk dobiegał monotonny, zwolniony poszum, a tu dokoła położył się naraz ogromny spokój. Nawet drzewa, nasycone wielogodzinną wichurą, choć przed chwilą jeszcze drżały i ciągnęły w przewlekłym chrzęście, teraz nagle poddały się ciężarowi ciszy…
Litowka rozejrzał się niespokojnie, chwilę milczał, jakby oczekiwał, że zaraz znowu zerwie się wiatr. Ale cisza stawała się coraz większa. Pochylił się więc nad Anną.
– Dlaczego uciekłaś?
Chciała cofnąć się, lecz płot zagradzał jej drogę.
– Nie było go?
Machinalnie zaprzeczyła skinieniem głowy.
– Był, tak? Więc co się stało? Gadaj wreszcie… co on ci zrobił?
Litowka zdecydował, że niecierpliwiąc się do niczego nie dojdzie.
– Posłuchaj – powiedział prawie łagodnie – dogadajmyż się wreszcie… Robisz wrażenie zupełnie nieprzytomnej. Co miały znaczyć te twoje poprzednie słowa?
– Jakie? – usiłowała sobie przypomnieć.
– Nie pamiętasz?
– Nie.
– No, wiesz… Nazwałaś mnie mordercą, groziłaś, że coś powiesz… co to wszystko znaczyło?
Wziął ją za rękę. Cofnęła się.
– Nie dotykaj mnie!
W głosie jej znowu zabrzmiał akcent wrogości.
– Jak wolisz – wzruszył ramionami. – W każdym razie radzę ci, żebyś nie nadużywała mojej cierpliwości, bo to może się dość nieprzyjemnie skończyć.
– Dla ciebie?
– Obawiam się, że nie – wycedził wolno.
– Nie boję się!
– No, o tym to jeszcze pogadamy, mamy czas. Ale teraz do rzeczy… Byłaś u niego?
„Po co on o to pyta? – pomyślała Anna. – Przecież wszystko wie, po co udaje?” I nagle cała ta komedia wydała się jej nie do zniesienia wstrętna i upodlająca.
– Słuchaj, Grzegorzu – powiedziała cicho – powiedz mi… możesz to chyba powiedzieć? Kiedy zdążyłeś to zrobić? Wyszedłeś przecież po mnie… Nie, to niemożliwe, musiały ci chyba jakieś diabelskie siły pomagać? Puść mnie! – podniosła głos. – Nie mogę już tego dłużej znieść. Słyszysz? Nie mogę! Wszystko mi się kręci. Ja chyba naprawdę zwariuję… Boję się ciebie.
Litowce zaczęło nagle coś świtać w głowie.
– Anna! – zawołał zmienionym głosem. – Co się stało z Nawrockim?
– To ty mnie pytasz? Ty…
Nie zważając na jej opór, chwycił ją za ręce.
– Mów, prędzej! Co się z nim stało? To niemożliwe…
Głos jego zadrżał takim niepokojem, a jednocześnie radością, że Anna zachwiała się w swoich przypuszczeniach.
– Nie byłeś tam?
– Nie! Przysięgam ci… do diabła zresztą z przysięgami, możesz wierzyć, możesz nie wierzyć, to wszystko jedno. Powiedz tylko… czy on…
– Tak.
Przez chwilę Litowka nie mógł wydobyć głosu. Brakło mu oddechu. Rozpiął gwałtownym ruchem kurtkę, szarpnął koszulę. Chłód sprawił mu ulgę.
– To niemożliwe – wybełkotał. – Przecież zdrowy człowiek, trzydziestki jeszcze nie miał… tak nagle…
Teraz Anna nie miała już wątpliwości, że omyliła się. Więc ktoś trzeci był w to wszystko wmieszany? I jednocześnie zdała sobie sprawę, iż wolałaby, aby zbrodniarzem okazał się Litowka. Sprawa byłaby przynajmniej jasna, zrozumiała i co najważniejsze, ona sama miałaby w niej swoje określone miejsce. Od tylu zresztą godzin zżyła się z tą myślą, tak już ją w sobie przyjęła, tak się na nią desperacko zgodziła, iż teraz, gdy nagłe wtargnięcie obcej ręki wszystko pokrzyżowało, zamiast odetchnąć z ulgą, uczuła, że ogarnia ją strach jeszcze większy, lęk wobec nieznanej i drapieżnej siły, wobec tajemnicy, której nie znała, lecz która przesunęła się obok niej w przerażającej bliskości. „Gdybym nie zatrzymywała się po drodze – myślała – spotkałabym się z mordercą…”
Litowka wyprostował się.
– No! – powiedział opanowanym już głosem. – Trzeba przyznać, że to dość zabawny zbieg okoliczności. Historyjka niczego sobie!
Roześmiał się cicho.
– Trzeba, żebyś poszła na posterunek… co, nie chcesz? – zdziwił się, dostrzegłszy jej pośpieszny ruch.
– Nie, nigdzie nie pójdę.
– Dlaczego? To zrobi dobre wrażenie. Lojalny obywatel zawsze w takich wypadkach idzie na policję. Przesłuchają cię, co i jak, i koniec…
Читать дальше