Podchodząc do domu Seweryn zauważył, że w pokoju ojca pali się światło, znak, iż stary Gejżanowski zjadł kolację i swoim zwyczajem zamknął się u siebie. „Tym lepiej” – pomyślał. Nie miał ochoty spotkać się z ojcem. Paliło się również w hallu. „Któż tam może być?” – zastanowił się. Szybko wbiegł po stopniach ganku i otworzył ciężko okute drzwi.
W hallu, plecami odwrócony do wejścia i pochylony nad stolikiem, stał pan Ramian. Usłyszawszy skrzypnięcie i kroki odwrócił się.
– Dobry wieczór panu inżynierowi – ukłonił się.
Seweryn mruknął w odpowiedzi: dobry wieczór, i zdjąwszy płaszcz zatrzymał się niezdecydowany, co dalej robić. Rumiana, zdrowiem tryskająca twarz pana Ramiana zawsze budziła w nim niechęć. Od wiadomego zdarzenia stała się mu specjalnie niemiła. A teraz obecność administratora mogła go tylko drażnić. „Nie, nie wolno mi tego okazać” – zdecydował. Spojrzał w stronę apartamentów starego.
– Ojciec jest u siebie? – spytał z ujmującym uśmiechem.
Pan Ramian znowu ukłonił się.
– Pan dziedzic właśnie przed chwilą udał się na spoczynek.
Seweryn wyjął papierośnicę i podszedł do Ramiana.
– Zapali pan?
Pan Ramian podziękował i niezręcznie, jakby usprawiedliwiał się z jakiejś ułomności, że papierosy ze zwykłego tytoniu są dla niego za słabe, przyzwyczaił się do machorki. Seweryn nie nalegał i sam zapalił.
– Straszna dzisiaj wichura – powiedział zaciągając się.
Administrator przytaknął. Zaczął nawet coś mówić o szkodach wyrządzonych we wsi i lasach przez wiatr, ale Seweryn nie słyszał ani jednego słowa. Wzrok jego bezcelowo błądząc dokoła padł nagle na stolik, przy którym stał Ramian. Leżała tam otwarta gazeta. Seweryn z dala przeczytał jeden z tytułów, wydrukowany wielkimi czcionkami: „Zastrzelenie bandyty Buraka…” Drgnął i poczerwieniawszy szybko cofnął się.
W tym momencie Ramian widząc, że Gejżanowski nie słucha, umilkł. Kiedy jednak dostrzegł zmieszanie Seweryna, na nowo poszukał ucieczki w słowach. Pogodzony od dawna ze swoją trudnością wysłowienia się, zdumiał się, że teraz mówienie przychodzi mu z taką łatwością. Nie szukał, jak zawsze, potrzebnych wyrazów, same przychodziły, tłoczyło się ich nawet zbyt wiele, śpieszył się, aby wszystkie wypowiedzieć, żadnego nie uronić, jak gdyby w obawie, że z jednym nieopatrznie utraconym zginą i wszystkie inne. Tak się rzeczywiście stało. W pewnym momencie, w chwili najgwałtowniejszego natłoku myśli, pan Ramian uczuł, że słowo, które za kilka sekund miało mu być potrzebne, zaciera się i topnieje. Przerażony pustką, która otwierała się w tym szybko zbliżającym się miejscu, zaczął mówić wolniej. Poczerwieniał ze zdenerwowania, wybełkotał szeptem kilka bezsensownych zdań i wreszcie, ostatecznie zmordowany, zamilkł.
Tymczasem Seweryn spokojnie dopalał papierosa. Powoli, ciesząc się oszczędnością swoich ruchów, strzepnął długi słupek popiołu.
– No, tak… powiedział.
Odwrócił się i wskazał na gazetę.
– Czytał pan to?
Pan Ramian ocierał chustką spocone czoło.
– Co? To? A owszem czytałem… przed chwilą właśnie, dopiero co…
Kręcił się niespokojnie, dręczony zalewającym go gorącem. Głową tak manewrował, żeby nie spojrzeć Gejżanowskiemu w oczy. „Boi się o posadę” – z triumfem pomyślał Seweryn.
Dogasiwszy papierosa, wsadził ręce w kieszenie spodni.
– I cóż pan na to? – spytał.
Pan Ramian zasapał rozpaczliwie.
– Ciekawy jestem, co pan o tym sądzi? Jakie jest pańskie zdanie…
– Co ja sądzę? Moje zdanie? – wydławił wreszcie z siebie administrator. – Cóż… wola boska. Wola boska – powtórzył beznamiętnie.
– Tylko tyle? – roześmiał się Seweryn.
Widząc jednak, że już nic więcej z Ramiana nie wydobędzie, spoważniał.
– Może ma pan i rację – powiedział wspaniałomyślnie.
I szybko zmienił temat rozmowy.
– Pan jeszcze do mego ojca idzie?
– Nie, nie! – skwapliwie zaprzeczył administrator – już byłem. Do domu muszę spieszyć, robota jeszcze czeka. Pozwoli więc pan inżynier, że go pożegnam.
– Dobranoc panu.
Wyciągnął rękę, ale pan Ramian szukając czapki tak się jakoś zakrzątnął, iż nie wiadomo było, czy w ogóle zauważył ruch Seweryna. Ten zagryzł tylko wargi i lekko poruszył dłonią w powietrzu, jakby rozpędzał niewidzialny dym. Administrator szybko wyszedł.
Seweryn został sam w hallu. Już chciał pójść do jadalni, gdy wydało mu się, że z pokoju ojca dobiegły kroki zmierzające w stronę drzwi. „Czyżby stary chciał ze mną rozmawiać?” – zaniepokoił się. Wstrzymał oddech. „Nie, przesłyszałem się” – upewnił się po chwili. W domu była cisza. Odetchnął z ulgą. Wziął ze stolika zostawioną przez Ramiana gazetę, przedarł na pół i zmiętą cisnął do kosza.
Kolację jadł wolno, lecz z apetytem. Półmrok wydłużający rozległą salę, ściany, które dzięki ciężko oprawnym obrazom zdawały się chylić ku podłodze, bezszelestne ruchy usługującego Franciszka, leniwe ciepło idące od kominka, a przede wszystkim cisza rozległego domu i świadomość, że poza plecami biegnie w mroczną głąb długa amfilada pokojów – wszystko to, odcięte od wichury szalejącej na dworze, od brzęku rynien, szumu drzew i łoskotu z rzadka szarpiącego okiennicami, stwarzało nastrój łagodny, nasycony spokojem i bezpieczeństwem. „Ciekawy jestem, co jutro będę robić o tej porze? – pomyślał. – Powinno już być po wszystkim! Cała wieś będzie się trząść od domysłów.” Uśmiechnął się. Ale w zestawieniu z obecną atmosferą cały zamierzony plan znowu wydał mu się nieomal nierzeczywisty. Zniecierpliwiony własnym niezdecydowaniem, więcej: niemożnością całkowitego wżycia się w to, co miały przynieść najbliższe godziny, odsunął talerz. Franciszek, jak opiekuńczy duch, natychmiast wyłonił się z kąta i stanął obok. Seweryn ledwie zdążył opanować gwałtowny odruch niechęci. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że gdy jadł – Franciszek przez cały czas musiał na niego patrzeć. Chciał więc sobie przypomnieć, jak się zachowywał i jaki miał wyraz twarzy. Jednocześnie przemknęło mu przez głowę: czy Franciszek wie już o śmierci Buraka? A inni, cała służba, ci wszyscy, którzy znali zabitego jeszcze jako dziecko, pamiętali go wyrostkiem? Przypomniał mu się nagle jeden letni dzień sprzed dwóch lat: wrócił do domu o tej samej mniej więcej porze co dzisiaj, sam jadł kolację, usługiwał Burak, mniej wprawdzie bezszelestny i sprawny niż Franciszek, ale za to bezpośredniejszy, bliższy w swojej nieporęcznej młodzieńczości. Tego wieczoru Burak po raz pierwszy miał przyprowadzić Sewerynowi dziewczynę ze wsi. Chociaż byli w jadalni sami, zakomunikował mu te wiadomości poufnym szeptem, głosem, który zbyt dygotał podnieceniem, aby brzmiał spokojnie. Nazajutrz, gdy zjawił się rano ze śniadaniem, o nic nie pytał, ale Seweryn łatwo odczytał w jego oczach błysk zaciekawienia. Ten błysk często później wracał w spojrzeniach lokajczyka. „Ciekawe, jak Burak wyglądał w chwili śmierci?” – pomyślał Seweryn. Chciał sobie wyobrazić twarz, którą pamiętał, ściętą chłodem śmierci. Jednak nie tylko jej nie ujrzał, ale nawet rysy żyjącego Buraka zaczęły mu się w pamięci zacierać.
W salonie zachrobotał zegar i jedno jasne, niespodziewanie czyste uderzenie przeniknęło z ciemności: pół do dziewiątej. Najdalej za godzinę Nawrocki powinien być u siebie w domu. Seweryn podniósł się ociężale. Dopiero teraz, gdy stanął, odczuł znużenie.
Читать дальше