– Gdzie pan inżynier każe podać herbatę? – zapytał Franciszek.
– Jak zawsze do salonu… Albo nie, niech Franciszek zaniesie do mego pokoju, zmęczony jestem, zaraz się położę.
– Słucham pana inżyniera.
Pokój, który zajmował Seweryn, znajdował się na prawym skrzydle domu. Z hallu prowadził w tamtą stronę długi korytarz, można również było przejść pokojami aż do tzw. małej biblioteki, skąd drzwi wychodziły na ten sam korytarz. W połowie drogi Seweryn zatrzymał się.
Okiennice w drugim salonie były jeszcze nie zamknięte. Światło z jadalni dobiegało tu ledwie uchwytnym odblaskiem, nikłym, dogasającym drżeniem zatrzymywało się przed progiem i ciemność rozległego pokoju, jak gdyby niczym nie ograniczona, otwierała się na ciemność nocy ogromną i gęstą, a tylko gdzieś w odległej głębi bitą szumem i wznoszącą się kłębami cieni. Nagle, nieomal pod samym oknem, przeniknął ciszę krzyk puszczyka.
Seweryn zawrócił. Szybkim krokiem przeszedł przez salon, stołowy, minął hall i zapukał do pokoju ojca. Nikt nie odpowiedział. Nacisnął więc klamkę i lekko uchylił drzwi: gabinet był pusty i ciemny, świeciło się w sypialni. Miękki dywan stłumił odgłos kroków. Przed progiem Seweryn zatrzymał się.
Gejżanowski ubrany w swój domowy szlafrok, przypominający habit zakonny, klęczał przy łóżku na klęczniku obitym czerwonym pluszem, z głową wspartą o pulpit. Odwrócony plecami do drzwi, nie zauważył obecności syna. Seweryn skrzywił się pogardliwie. „Stary bigot!” – pomyślał. Nie chcąc jednak, aby rozmowa rozbiła się o pierwsze trudności, cofnął się do gabinetu i głośno chrząknął.
– Czy można? – spytał.
W sypialni zaszeleściło.
– Kto tam?
„ Udaje, że mnie nie poznał, komediant!” – uśmiechnął się z niechętnym politowaniem.
– To ja, Seweryn, można wejść?
Gejżanowski stęknął boleściwie i przyczłapał drobnym, starczym kroczkiem. Nie mogąc nic dojrzeć w ciemnościach gabinetu, podniósł rękę do oczu.
– To ty, Sewerynie?
– Tak. Nie przeszkodziłem ojcu?
Gejżanowski przechylił głowę.
– Masz interes?
– Owszem, chciałem z ojcem pomówić o pewnej sprawie.
– Koniecznie dzisiaj?
Seweryn aż zęby zacisnął z pasji. Powiedział jednak spokojnie.
– Jeśli ojciec teraz nie może…
– Zaraz… zaraz – przerwał mu stary. – Nie powiedziałem, że nie mogę. Pytam tylko, czy masz interes? Bo godzina, wiesz, tego… No, ale jak masz… zapal z łaski swojej światło. Nie, nie na biurku, po co tyle światła… o tak!
Cofnął się do sypialni i dopiero zgasiwszy lampę wrócił z powrotem. Spojrzał z ukosa na Seweryna, który zdążył się już rozsiąść w fotelu i podrzuciwszy nerwowym ruchem ramiona do góry począł przechadzać się. „Nie pójdzie łatwo” – pomyślał Seweryn. Zerknął na zegarek: za kwadrans dziewiąta. Wyjął papierosa i zapalił.
Gejżanowski znowu zadygotał ramionami.
– Już papieros? – zaskrzypiał. – Że też chwili nie możesz obejść się bez tego świństwa.
– Mam zgasić?
Stary machnął ręką.
– Wszystko jedno!
Przez chwilę jeszcze spacerował, wreszcie zatrzymał się przed Sewerynem.
– Powziąłem dzisiaj ważną decyzję! – podniósł palec do góry.
– Tak? – zainteresował się uprzejmie Seweryn.
– Wiesz, że na wiosnę roboty koło odbudowy naszego kościoła będą skończone? Przypuszczam, że najdalej na marzec…
– To pięknie!
– Pięknie?
Gejżanowski zamrugał oczami i poczerwieniał.
– Cóż to znowu za określenie? Pięknie, pięknie… Czy ty naprawdę nie czujesz, że o podobnych sprawach nie mówi się w ten sposób? Z tobą nigdy nie dojdzie do ładu. Pięknie! Nie zdajesz sobie nawet sprawy… Ech! – machnął desperacko dłonią. – Zresztą wszystko jedno… nie myśl, że chcę cię przerobić, dawno już z tego zrezygnowałem.
Powoli uspokajał się. Chęć zwierzenia się z zamierzonych planów była w nim silniejsza od oburzenia.
– Postanowiłem więc zrealizować plan, który od dawna leżał mi na sercu – mówił spokojnym już tonem. – Uważam, że dojście od nas do kościoła nie jest odpowiednie, to jest może nie tyle odpowiednie, ile związane z wielu trudnościami, rozumiesz? Trzeba przechodzić przez całą wieś, to dosyć kłopotliwe, nie zawsze ma się ochotę…
– Oczywiście – przytaknął skwapliwie Seweryn.
Stary Gejżanowski rozpromienił się.
– Jesteś tego samego zdania? To świetnie… Postanowiłem więc te trudności rozciąć jednym, stanowczym posunięciem, jakim, domyślasz się?
Seweryn gryząc wargi, żeby nie wybuchnąć śmiechem, zaprzeczył skinieniem głowy.
– Nie domyślasz się? – krzyknął Gejżanowski. – No, oczywiście, mogłem się tego domyślić… to nie jest takie proste, choć właśnie takie proste. Postanowiłem więc, postanowiłem – powtórzył rozkoszując się brzmieniem własnego głosu – wybudować na Zelwiance most… No?
– To wspaniałe! – zawołał Seweryn.
– Zaraz zaraz… Nie wiem, czy chwytasz, na czym rzecz polega?
– Doskonale.
– A więc?
– Ojciec chce zbudować most, żebyśmy mogli przedostawać się do kościoła, krótszą drogą, prosto z parku z ominięciem wsi, tak?
Gejżanowski wyprostował się.
– O, właśnie! – zawołał z triumfem.
– To doskonała myśl – stwierdził Seweryn.
Jednak Gejżanowski, jak każdy odkrywca, był pełen wątpliwości.
– Sądzisz? – spytał z niespokojnym powątpiewaniem.
– Ależ tak, na pewno, to doskonały pomysł. Przecież od nas do kościoła jest w prostej linii bardzo niedaleko.
– Prawda?
– Po cóż więc to uciążliwe okrążanie? I to jeszcze przez wieś, żeby mieli się na kogo gapić. Bardzo słusznie. Kiedy ojciec zamierza przystąpić do budowy?
Gejżanowskiego całkowicie pochłonął entuzjazm.
– Jak najprędzej! W ciągu zimy to, myślę, już się nie da zrobić, ale wczesną wiosną, żeby na Wielkanoc wszystko było gotowe. Plany już mam, kosztorys także… tylko przystępować do roboty!
Osłabiony perspektywami, które z gwałtownym pośpiechem rysowały mu się w wyobraźni, Gejżanowski usiadł za biurkiem.
– No, tak! – stuknął palcem.
Nagle sposępniał.
– Chociaż tak prawdę mówiąc, po co to wszystko? Dla kogo? Mnie niewiele już pozostało do życia… A ty? Tobie to przecież wszystko jedno, dla ciebie te sprawy nie odgrywają roli… głupstwa, co?
Seweryn przybrał bardzo poważny wyraz twarzy.
– Mylisz się, ojcze, źle mnie sądzisz, bo to bynajmniej nie jest dla mnie obojętne. Przeciwnie…
Umilkł, aby milczeniem lepiej podkreślić wypowiedziane słowa. W oczach starego mignął błysk nadziei.
– Naprawdę?
– Ależ tak! – zapewnił gorąco Seweryn. – Tylko ja o tych rzeczach nie lubię mówić… nie umiem mówić.
– Trzeba mówić – szepnął Gejżanowski – koniecznie trzeba mówić.
W ciszę, która zapanowała teraz w pokoju, wdarł się gwałtowny szum wiatru. Seweryn spojrzał ukradkiem na zegarek: dziewiąta. „Z tym ramolem nigdy się nie dogadam” – pomyślał.
Rzeczywiście Gejżanowski zdawał się całkowicie zapomnieć, że Seweryn chciał z nim jakąś sprawę omówić. Zgarbiony nad biurkiem, wpatrywał się nieruchomymi oczami w jeden punkt, pochylał powoli głowę, wciskał ją między ramiona, jak gdyby na plecy wkładano mu ogromny ciężar. Wreszcie ocknął się.
– Aha, prawda! Miałeś do mnie jakiś interes, tak?
– Owszem, tylko może ojciec jest zmęczony?
Читать дальше