– Dlaczego spośród tylu uczniów wybrał pan właśnie moją córkę?
– Ponieważ zawsze pragnąłem być taki jak ona. Jest odważna, podczas gdy ja byłem tylko wytrwały i uparty, potrafi tworzyć, gdy ja tylko powtarzałem, ona przeżyła, a ja umrę i piekielnie boję się śmierci. Budzę się nocą i czuję blady strach. Chętnie kopałbym te drzewa, które mnie przeżyją. Nie zrobiłem tylu rzeczy!
Pani Kline wzięła profesora za rękę i poprowadziła go alejką.
– Dokąd idziemy?
– Proszę po prostu za mną iść i nic nie mówić. Prowadziła go wzdłuż nabrzeża Mariny. Przed nimi, w pobliżu wodospadu, rozpościerał się skwer, na którym roiło się od małych dzieci. Trzy huśtawki wzbijały się pod niebo dzięki nadludzkim wysiłkom popychających je rodziców. Zjeżdżalnia nie pustoszała ani na chwilę mimo starań dziadka, który próbował kierować ruchem. Mali robinsonowie szturmowali konstrukcję z drewna i lin, jakiś chłopczyk krzyczał z przerażenia, bo utknął w czerwonej rurze. Nieco dalej matka bezskutecznie namawiała swojego cherubina, żeby wyszedł z piaskownicy i zjadł podwieczorek. Wokół młodej opiekunki wirował piekielny krąg małych dzikusów, którzy wyli jak Indianie zamierzający oskalpować jeńca. Dwaj chłopcy kłócili się o piłkę. Wszystkie te płacze, wrzaski, okrzyki i śmiechy tworzyły niesamowity chór. Pani Kline oparła się o balustradę i obserwowała to niewielkie piekiełko. Uśmiechając się z rozczuleniem, spojrzała na Fernsteina.
– Widzi pan, nie stracił pan wszystkiego!
Dziewczynka, która galopowała na koniku na resorach, odwróciła głowę. Jej tata otworzył furtkę prowadzącą na plac zabaw. Zeskoczyła z rumaka, wybiegła mu naprzeciw i padła w ramiona. Mężczyzna podniósł ją, a dziecko przytuliło się, wciskając główkę w jego pierś. Ten banalny gest wzruszał szczerością i spontanicznością.
– Kusząca perspektywa – uśmiechnął się profesor. Spojrzał na zegarek i pożegnał panią Kline – musiał zdążyć na spotkanie z Lauren. Wiedział, że jego decyzja, choć podjęta dla jej dobra, doprowadzi ją do szału. Pani Kline obserwowała go, gdy szedł samotnie przez park, a potem skręcił na parking i wsiadł do samochodu.
Drzewa przy Green Street uginały się pod ciężarem liści. O tej porze roku ulica oszałamiała bogactwem kolorów. Ogrody przed wiktoriańskimi kamienicami pełne były kwiatów. Profesor podszedł do domofonu, przedstawił się, usłyszawszy głos Lauren, i wszedł na górę. Siedząc na kanapie w salonie, z powagą oznajmił Lauren, że została zawieszona. Przez dwa tygodnie nie ma prawa zbliżać się do Memoriał Hospital. Ale Lauren nie chciała mu wierzyć, bo taka decyzja mogła zostać podjęta jedynie przez komisję dyscyplinarną, przed którą miałaby prawo się bronić. Fernstein poprosił, żeby go wysłuchała. Bez większego trudu nakłonił administratora Misji San Pedro do rezygnacji z oskarżania doktor Kline. Żeby jednak przekonać Brissona, by wycofał oskarżenie, potrzebna była moneta przetargowa. Lekarz zażądał przykładnego ukarania Lauren. Dwa tygodnie bezpłatnego urlopu wydawały się błahostką w porównaniu z tym, na co byłaby narażona, gdyby nie udało się wyciszyć sprawy. Nie wątpił, że bezczelność Brissona doprowadza ją do szału. Lauren, oburzona targami, które pozwoliły temu łajdakowi uniknąć odpowiedzialności za niesłychane wprost zaniedbania i brak kompetencji, rozumiała, że profesor pragnie, by cała ta sprawa nie odbiła się na jej karierze.
Pogodziła się z rzeczywistością i przyjęła wyrok. Fernstein kazał jej obiecać, że dotrzyma umowy – w żadnym wypadku nie pojawi się w okolicy szpitala, nie będzie próbowała kontaktować się ze współpracownikami. Nie wolno jej było nawet zaglądać do Parisian Coffee.
Kiedy Lauren zapytała, co wolno jej robić przez te dwa tygodnie spisane na straty, Fernstein uśmiechnął się ironicznie i powiedział, że w końcu będzie mogła wypocząć. Lauren spojrzała na profesora z wdzięcznością, ale i gniewem – ocalił ją i pognębił. Rozmowa trwała najwyżej kwadrans. Fernstein pochwalił ją za wystrój mieszkania, znacznie bardziej kobiecego, niż się spodziewał. Lauren dość obcesowo wskazała mu drzwi. W progu profesor dodał, że polecił telefonistkom, by nie łączyły jej z nikim z kliniki. Przez te dwa tygodnie nie wolno jej było wykonywać zawodu, nawet przez telefon. Mogła natomiast wykorzystać czas na intensywną naukę i studiowanie tematów, które musiała zaliczyć przed zakończeniem specjalizacji.
W drodze powrotnej Fernstein poczuł gwałtowny ból. „Krab”, który go zżerał, właśnie ukąsił. Profesor wykorzystał przymusowy postój na skrzyżowaniu, by otrzeć pot, który zrosił mu czoło. Jakiś niecierpliwy kierowca użył klaksonu, żeby go ponaglić, kiedy zmieniły się światła, ale Fernstein nie był w stanie wcisnąć pedału gazu. Otworzył okno i głęboko odetchnął, wciąż jednak brakowało mu powietrza. Ból był przejmujący, stary lekarz widział jak przez mgłę. Resztkami sił zjechał na prawy pas i zatrzymał się na parkingu przed kwiaciarnią.
Wyłączył silnik, rozluźnił krawat, rozpiął kołnierzyk koszuli i oparł głowę o kierownicę. Tej zimy chciał zabrać Normę w Aloy i jeszcze raz zobaczyć śnieg. Potem zawiózłby ją do Normandii. Jego wuj, lekarz, który w dzieciństwie był mu bardzo bliski, spoczywał na tamtejszym cmentarzu, pośród dziesięciu tysięcy poległych. Ból zaczynał ustępować, więc Fernstein uruchomił samochód i pojechał dalej, modląc się, żeby taki atak nie dopadł go podczas operacji.
Szare audi zbliżało się do Mariny w ciepły wieczór. O tej porze alejkami ciągnącymi się wzdłuż portu biegało sporo uroczych dziewczyn. Pośród biegaczy spacerowała z psem młoda kobieta. Paul zaparkował i podszedł do niej. Lauren była zamyślona i kiedy się do niej zbliżył, drgnęła.
– Nie chciałem pani przestraszyć – powiedział. – Przepraszam…
– Dziękuję, że tak szybko znalazł pan dla mnie czas. Jak on się czuje?
– Lepiej. Przewieziono go już z OIOM – u, jest przytomny i chyba nie odczuwa bólu.
– Rozmawiał pan z lekarzem dyżurnym?
Paulowi udało się pomówić tylko z pielęgniarką, która zapewniała, że nie ma powodu do niepokoju. Arthur szybko wracał do zdrowia. Jutro miała odłączyć go od kroplówki i podjąć próbę normalnego żywienia.
– To dobry znak – powiedziała Lauren, spuszczając Kali ze smyczy.
Suka pobiegła za mewami, które krążyły tuż nad trawnikiem.
– Wzięła pani wolny dzień? Lauren wyjaśniła, że ich „akcja” kosztowała ją dwa tygodnie zawieszenia. Paulowi zabrakło słów. Przez chwilę szli obok siebie, oboje milczący i zamyśleni.
– Zachowałem się jak tchórz – wyznał w końcu. – Nie wiem nawet, jak pani podziękować za wszystko, co pani zrobiła tamtej nocy. To moja wina. Jutro zgłoszę się na policję i powiem, że pani nie ma z tym porwaniem nic wspólnego.
– Spóźnił się pan, bo Brisson wycofał oskarżenie, zażądał tylko kary dyscyplinarnej. Lizus z pierwszej ławki do końca życia przy lada okazji podnosi rękę.
– Bardzo mi przykro – powiedział Paul. – Może jednak mogę jeszcze coś zrobić?
Lauren przystanęła i spojrzała mu prosto w oczy.
– A mnie wcale nie jest przykro! Chyba nigdy nie żyłam tak intensywnie, jak przez te ostatnie godziny!
Zbliżali się właśnie do budki z lodami i napojami. Paul zamówił wodę sodową, Lauren lody truskawkowe. Usiedli przy drewnianym stole, a tymczasem Kali próbowała nakłonić do wspólnej zabawy wiewiórkę, która przypatrywała się jej z drzewa.
Читать дальше