– Proszę wybaczyć, panie sędzio, ale wychodzę z założenia, że ani wysoki sąd, ani panowie Hurtz i Kramer nie zdają sobie sprawy z wartości, jaką dla mojej żony i dla mnie była nasza córka. Jestem pewny, że gdyby panowie mieli własne dzieci, zrozumieliby moje uczucia. Zupełnie nie odpowiada mi dyskutowanie tej sprawy w kategoriach „ile jest warta”. To obraźliwe.
Słyszę, że Clint niespokojnie poprawia się na krześle. Mona jest jak głaz. Sędzia opuszcza dłonie i kładzie je z powrotem na blacie, lekko odsuwając krzesło. Jest niezły. Obraca się do Mony i Clinta.
– Czy byliby państwo tak uprzejmi i na parę minut zostawili nas samych? Chciałbym prywatnie pomówić z państwa klientem.
Wychodzą. Silę się na spokój. Obaj czekamy, aż zacznie ten drugi. To już prawdziwy poker i to o wysoką stawkę; tak czy owak, pewien postęp w stosunku do algierskiego targowiska.
– Panie Wharton, czy jest pan szczery mówiąc, że, pańskim zdaniem, ugoda jest pogwałceniem legalnych procedur sądowych?
– Tak, panie sędzio.
– I to pomimo ogromnych zaległości w pracy sądów niemal we wszystkich stanach?
– Zgadza się, panie sędzio. Te zaległości to skandal. Jednym z praw zagwarantowanych nam w Karcie Praw z 1689 roku, a zapisanym w siódmej poprawce do Konstytucji, jest prawo do uczciwego procesu. Jeśli nasze społeczeństwo nie stwarza warunków do respektowania tego prawa poprzez zwiększenie wydatków na ten cel, jeśli nie powiększa liczby sądów i nie dba o to, co niezbędne do należytego funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości, opartego na uczciwej i w porę przeprowadzonej rozprawie przed sądem przysięgłych, wówczas cały ten system jest chory. Sądzę, że suma będąca równowartością kosztów budowy dwóch lotniskowców w znacznym stopniu uzdrowiłaby tę sytuację. Tak czy owak, nikt mnie nie może zmusić do udziału w tych pozorowanych zabiegach reanimacyjnych, które są w istocie kpiną z sądu, sędziów i ławy przysięgłych. Niezależnie od wszelkich trudności czuję się zobowiązany do obstawania przy swoich konstytucyjnych uprawnieniach.
LeGrand odsuwa krzesło i wstaje. Ja też się podnoszę. Sędzia macha ręką, żebym z powrotem usiadł.
– Chcę tylko, żeby pan przemyślał to, co pan powiedział, a także zastanowił się, co by się stało z naszym sądownictwem, przy wszystkich jego wadach i zaletach, gdyby każdy stawiał sprawę tak jak pan. Przepraszam, zaraz wracam.
Przez kilka minut nie ruszam się z miejsca. Ten sędzia jest sympatyczniejszy niż Marlowe i o wiele skuteczniejszy. Zastanawiam się, co jeszcze wymyśli. Z pewnością zamknął się gdzieś z Hurtzem i Kramerem i usiłuje nakłonić ich do podbicia stawki.
Wstaję i podchodzę do okna. Jest pora obiadowa, więc na ulicach są korki. Zaczynam już myśleć, że LeGrand wyszedł po prostu na obiad, kiedy drzwi się otwierają. Tym razem LeGrandowi towarzyszą Mona i Clint. Wszyscy siadają. Sędzia unosi do ust dłonie zwinięte w pięść. Świdruje mnie wzrokiem. Patrzę mu prosto w oczy. Zaczyna mówić zza tak złożonych rąk.
– Jak pan się domyśla, nie zgadzam się z pańską analizą instytucji ugody jako etapu w postępowaniu sądowym. Uważam, że to dość cywilizowany sposób rozwiązywania tego rodzaju sporów. Proces przed sądem przysięgłych jest w istocie klęską procedur sądowych. To o wiele bardziej prymitywny sposób rozstrzygania konfliktów.
– Jeśli tak, to dlaczego prawo do procesu przed sądem przysięgłych jest tak precyzyjnie zdefiniowane w Karcie Praw? Cały ten cyrk z ugodą zdominował prawo cywilne, podobnie jak zwyczaj obniżania wyroku w zamian za przyznanie się do winy zdominował prawo karne, tylko że jakoś nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek czytał o tych instytucjach w pismach ojców założycieli. Jak mówiłem sędziemu Murphy'emu, przyznanie pieniądzom rozstrzygającej roli w wymiarze sprawiedliwości już samo w sobie jest powrotem do najprymitywniejszych metod, które tylko krok dzieli od zasady „oko za oko, ząb za ząb”. To barbarzyństwo. Panie sędzio, przykro mi, że zajmujemy aż tak rozbieżne stanowiska, i wiem, że to pański punkt widzenia jest dziś powszechnie akceptowany przez prawników i ludzi biznesu. Ma on nawet już swoją nazwę: „mowa pieniądza”. Mnie jednak nie odpowiada i nie widzę powodu, żebym musiał go podzielać.
Zastanawiam się, czy nie dorzucić na koniec kolejnego „panie sędzio”, ale dochodzę do wniosku, że w tym momencie zabrzmiałoby to nie najlepiej.
Sędzia LeGrand prostuje się i z uniesionymi brwiami i szeroko otwartymi oczami obraca się do Mony i Clinta.
– Zwolniłem już panów Hurtza i Kramera. Wyjaśniłem im pańskie stanowisko, panie Wharton, najlepiej jak potrafiłem. Sądzę, że obaj, tak samo jak ja, są przekonani o uczciwości pańskich intencji.
Gadka – szmatka. Ciekawe, co z tego wyniknie.
– Ostatecznie postanowili, a zapewniam pana, że uczynili to wbrew moim radom, zaproponować panu sto dwadzieścia tysięcy dolarów. To dwadzieścia tysięcy więcej niż wynosiła poprzednia oferta. To duża suma, wolna od podatku. Odpowiednio ulokowana, dałaby panu i pańskiej żonie godziwe zabezpieczenie na resztę życia. Musi pan się zgodzić, że to szczodra propozycja.
– To prawda, gdybym zamierzał zawrzeć ugodę, uważałbym, podobnie jak pan, panie sędzio, że to hojna propozycja. Jednak raz jeszcze oświadczam, że nie chcę ugody, ale wezmę pod uwagę opinię pana sędziego, dotyczącą instytucji ugody w dzisiejszym prawie oraz konieczności rezerwowania sal sądowych dla spraw kryminalnych. Zadzwonię do żony i spytam ją o zdanie. To wszystko, co mogę obiecać.
Sędzia wytrzeszcza na mnie oczy. Potem spogląda na zegarek.
– Dobrze. Przyjmuję to do wiadomości. Myślę, że jest pan uparty i nierozsądny pomimo, a może właśnie z powodu pańskiej uczciwości. Proszę, żeby pan przemyślał tę ostatnią propozycję.
Do jedenastej wieczorem może pan dzwonić do mnie do domu.
Panna Gaitskill da panu wizytówkę z domowym numerem. A teraz już dziękuję państwu.
Wstaje, wymieniamy ukłony i wychodzimy. Hurtza i Kramera nie ma w poczekalni, ale być może siedzą w jakimś innym pokoju.
Clint proponuje, żebyśmy razem zjedli obiad. Idziemy do włoskiej restauracji.
– Mój Boże, Will, sto dwadzieścia tysięcy! Chyba nie odmówisz? Mówiłem Monie, że nie możemy liczyć na więcej niż sto tysięcy, i to zakładając, że sędzia i ława przysięgłych byliby po naszej stronie.
Kroję swoją lasagnę.
– Powinni dorzucić jeszcze pięć tysięcy. Jeśli nie, jutro zacznie się proces, więc niech wszyscy się przygotują.
Monie wypada z ręki widelec z sałatką. Obaj zrywamy się i pomagamy sczyścić majonez z jej nowego, wartego trzysta dolarów, czarnego kostiumu. Kupiła go na proces.
Tego wieczoru, po kolacji, Mona i ja znowu wychodzimy na werandę. Oboje staramy się nie patrzeć na zegarki. Jest po dziesiątej.
– Mona, chciałbym ci podziękować, że nas nie zostawiłaś.
Wiem, że ryzykowałaś pracą, ale jeżeli wszystko się uda, tak jak zaplanowaliśmy, firma z pewnością ci wybaczy. Jak już mówiłem, pieniądze przemawiają, zwłaszcza do Bakera, Forda. W ciągu ostatnich dwóch dni zarobiłem dla nich około piętnastu tysięcy dolarów. Dręczy mnie tylko ilość pracy, jaką ty włożyłaś w przygotowanie się do procesu. Nie znam nikogo, kto zrobiłby to lepiej.
Nie mówmy już o posiedzeniu pojednawczym w Eugene. To była pułapka i nie tylko ty dałaś się w nią złapać. Powiedziałem ci, że jestem niezadowolony z wydatków na biegłych sądowych, ale to był mój błąd. Powinienem był bardziej uważać. Po prostu robiłaś to, czego cię nauczono.
Читать дальше