Mona dopiero teraz zapala papierosa. Opiera nogę o poręcz balustrady. Patrzy w głąb ulicy.
– Nie umiem powiedzieć, gdzie się pomyliłeś. Nie jestem pewna, czy we wszystkim masz rację, ale to się może tak odbyć.
– O mnie się nie martw. Dostaję pensję. Nie jestem wspólnikiem, tylko pracownikiem. Mam stałe miesięczne wynagrodzenie jak sekretarka. Ciągle jednak nie mogę zrozumieć, o co ci chodzi.
– Masz zamiar nie stawić się na rozprawie czy zawrzeć ugodę?
– A jeśli tak, to kiedy?
– Uzbrój się w cierpliwość, Mona. Oni pójdą tym tropem.
– Myślą, że jestem stuknięty. Na razie nie złożyli nam żadnej poważnej propozycji. Zatem, udawajmy, że nie mamy ochoty na jakiekolwiek pertraktacje. Są przekonani, że przygotowujemy się na proces.
– Raven będzie naciskał, żeby doprowadzić do ugody.
– Tak samo jak reszta. To nasz as w rękawie.
Mona prostuje się i rzuca papierosa. Mam nadzieję, że ją przekonałem. Podnoszę się i otwieram drzwi. Mijając mnie, rzuca mi szybkie spojrzenie.
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
– Ty, jako prawnik, możesz stracić tylko jedno: szansę na wygranie procesu. W ich pojęciu ja mam wszystko do stracenia.
– Nie wiedzą jednak, że wszystko już straciłem i że tak naprawdę nie mam już nic do stracenia. Przemyśl to, Mona. Jeżeli rano powiesz mi, że chcesz się wycofać, zrozumiem to i uszanuję twoją decyzję.
Mona wraca do mieszkania, ja jeszcze zostaję na werandzie.
Szkoda, że nie ma tu mojej rodziny.
Nazajutrz, w drodze do biura, Mona cały czas zerka na mnie, nie paląc i nic nie mówiąc. Odzywa się dopiero na moście Hawthorne.
– Will, podjęłam decyzję. Myślałam, że w ogóle nie zasnę.
Uważam, że masz prawo rozegrać to na swój sposób, chociaż, według mnie, pomysł jest szalony. Najpierw jednak muszę się dowiedzieć, kiedy najpóźniej można się wycofać z cywilnego procesu, żeby nie zostać oskarżonym o obrazę sądu. Muszę to zrobić tak, żeby nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Chyba mogę zaufać Pauli. Jest specjalistką od tych rzeczy. Poza tym jest moją najlepszą koleżanką z biura.
Spogląda na zegarek i rusza do wejścia.
– Jezu, ale się zacznie wyprawiać. Wszyscy będą robić w portki. Prawie warto stracić pracę, żeby to zobaczyć. Will, czekaj w domu. Za godzinę spróbuję zadzwonić. Do tego czasu powinnam mieć już jakieś wiadomości od Pauli i trzeba będzie zacząć działać.
Wracam do domu i jem śniadanie. Niedługo potem dzwoni telefon. Podnoszę słuchawkę dopiero po siódmym sygnale – na dobrą wróżbę.
– Paula twierdzi, że na wycofanie sprawy z sądu mamy czas do jutra do północy. To wszystko, co na ten temat mówi regulamin.
Tutaj huczy jak w ulu. Kiedy powiedziałam Ravenowi, że chcemy tego procesu, wpadł w furię. Najpierw wyżywał się na mnie, potem dopadł Clinta. Ale tak naprawdę uważa, że to twoja wina. Zapytałam go, co w tym złego, że nie chcesz rezygnować z procesu po to, żeby wydusić z Cuttera maksymalne odszkodowanie. Odpowiedział, że wszystko. Wykrzykiwał, że zabawiasz się prawem i takie tam śmieszne rzeczy. To było wspaniałe. A teraz zła wiadomość. Wszyscy naciskają, żebyś spotkał się z sędzią LeGrandem. To sędzia federalny specjalizujący się w ugodach. Hurtz też ma tam być.
– Powiedziałaś komuś, że mam zamiar zawrzeć ugodę?
– Nie, nikomu.
– Okay, kiedy to spotkanie?
– Pierwsza tura o dziesiątej. Poczekam na ciebie na dole.
– Włóż garnitur. Dzisiaj faktycznie będziesz musiał jednocześnie grać adwokata, powoda i pozwanego.
Godzinę później jesteśmy już razem w sądzie. Clint, Mona i ja siedzimy po jednej stronie niewielkiego pokoju, Hurtz i Kramer po drugiej. Tym razem ceremonia powitalna ogranicza się do ukłonów. Wszystkim bardzo się spieszy. To mi się podoba; to dobry znak. Pojawia się sekretarka i prosi Hurtza i Kramera, żeby poszli za nią. Mona przysuwa się do mnie.
– Zdaje się, że to wstęp do rozmów o ugodzie, inaczej nie byłoby tu Kramera. Komuś zaczynają puszczać nerwy.
Clint nachyla się do nas.
– Chyba masz rację, Mona. Nie mogą dłużej czekać.
– Uwierzyli, że nie zrezygnujemy z procesu mimo zamknięcia rozprawy dla środków masowego przekazu.
Hurtz i Kramer wracają z gabinetu sędziego po godzinie. Unikają naszego wzroku. Kilka minut potem my zostajemy zaproszeni do środka.
Sędzia LeGrand jest wysoki i ma bladą cerę. Prosi, żebyśmy usiedli. Nadmienia krótko o sprawie, składa mi kondolencje. Mówi powoli, trzymając ręce na blacie wielkiego stołu.
– O ile mi wiadomo, nie chce pan ugody – zwraca się do mnie. – Czy to prawda, panie Wharton?
Kiwam głową, po czym przypominam sobie o protokole.
– Prawda, panie sędzio.
– W takim razie, w jakim celu przyjechał pan do Portland?
– Na proces, panie sędzio.
– Cóż, rozmawiałem o tym z panami Hurtzem i Kramerem, którzy reprezentują firmę przewozową Cutter National Carriers.
– Przedstawili mi propozycję ugody, której nie waham się określić jako niezwykle szczodrą.
Siadam. Bomba poszła w górę. Sędzia LeGrand patrzy mi prosto w oczy. Wyczuwam w nim starego wyjadacza. Nachyla się w moją stronę.
– Proponują dziewięćdziesiąt tysięcy odszkodowania. Co pan na to?
– Sądziłem, że jasno przedstawiłem swoje stanowisko, panie sędzio: nie zamierzam zawierać ugody. Mimo restrykcji nałożonych przez sędziego Marlowe'a wybieram proces. Wierzę w amerykański system prawny, a ugoda, w moim przekonaniu, jest zaprzeczeniem tego systemu.
Sędzia unosi brwi, prostuje się i zaczyna przyglądać się swoim dłoniom, najpierw lewej, potem prawej.
– Ten proces będzie wszystkich kosztował mnóstwo czasu i pieniędzy. Sale sądowe są przepełnione, głównie ze względu na dużą liczbę spraw o narkotyki. Taka cywilna sprawa jak ta nie uzyska pierwszeństwa. Pan to chyba rozumie, prawda?
– Sędzia Marlowe wyznaczył rozprawę na jutro.
– Wolałby pan, żeby została odroczona?
– Nie, panie sędzio. I tak już zbyt długo jestem z dala od swojej rodziny i pracy.
– Rozumiem. Czy jest taka kwota, którą uznałby pan za odpowiednie odszkodowanie i która skłoniłaby pana do ugody?
– Wolałbym nie zawierać ugody, panie sędzio. Ugoda, o której tu mowa, byłaby obrazą dla mojej zmarłej córki, jej męża i ich dzieci. To niemożliwe.
– Tak pan uważa?
– Tak, panie sędzio.
LeGrand obraca się do Mony i Clinta.
– Czy mógłbym prosić państwa o powrót do poczekalni?
Niech panna Gaitskill przyśle tu panów Hurtza i Kramera.
Podnosimy się z krzeseł. W drzwiach mijamy się z Hurtzem i Kramerem. Nie patrzę na nich, ale też specjalnie nie unikam ich wzroku. Przypomina mi to targowanie ceny dywanu na rynku w Algierii. Siadamy w poczekalni. Mona uśmiecha się nerwowo.
Po kwadransie sędzia LeGrand znowu prosi nas do siebie. Kiedy wchodzimy, siedzi na tym samym miejscu co przedtem. Hurtz i Kramer wychodzą. To idiotyczne. Skoro to negocjacje, to dlaczego nie usiądziemy wszyscy razem dookoła tego dużego stołu i nie porozmawiamy?
Sędzia jest uśmiechnięty – to pierwszy uśmiech na jego twarzy, która z zasady chyba niezbyt często się uśmiecha.
– Pan Hurtz pragnąc zapobiec opóźnieniom w sądzie oraz chcąc zaoszczędzić swojemu i państwa klientowi znaczących wydatków, zaproponował sto tysięcy dolarów odszkodowania. Jeśli mam być szczery, to więcej niż warta jest ta sprawa.
Znowu patrzy na mnie. Ręce zwinięte w pięść trzyma teraz przy ustach. Przypomina mi się sędzia Murphy i jego ręce, zawsze złożone jak do modlitwy.
Читать дальше