Pod jedną ścianą stoi rząd krzeseł. Murphy zamyka drzwi i z uśmiechem zasiada naprzeciwko nas na obrotowym, skórzanym fotelu.
Przygląda nam się kolejno, zacierając ręce.
– Tak więc w końcu udało się zebrać wszystkich razem.
– Rzuca mi szybkie spojrzenie. – Mam nadzieję, że Nasz Pan pomoże nam dojść do jakiegoś porozumienia w tej trudnej i złożonej sprawie. Chciałbym, żeby każdy z was podzielił się ze mną swoimi odczuciami i szczerze powiedział, jaką sumę uważałby za sprawiedliwe odszkodowanie za straty poniesione przez was czy też waszych klientów. Jak zapewne wiecie, w rozmowie z panem Charlesem Ravenem złożyłem propozycję, która, moim zdaniem, wystarczy do zawarcia ugody. Czy wszyscy wiedzą, jaka to kwota?
Kiwamy głowami, że tak.
– Kto chciałby pierwszy zabrać głos? Chciałbym, żeby wszyscy szczerze powiedzieli, co myślą o proponowanej ugodzie.
Czeka. Nikt się nie odzywa. Zapada długa cisza. Rozglądam się po gabinecie. O wiele bardziej tu elegancko niż w tej naszej stajni. Są tu jeszcze inne drzwi, za którymi z pewnością znajduje się przyzwoita łazienka i sypialnia.
Przez cały czas Murphy bacznie nam się przygląda. Postanowiłem tym razem nie wyrywać się do przodu; co nieco już rozumiem z tych prawniczych zagrywek. Danny ogląda swoje kciuki.
Sędzia zatrzymuje wzrok na mnie.
– Cóż, panie Wharton. Z pańską opinią mieliśmy już okazję zapoznać się na początku naszego posiedzenia. Czy nie zechciałby pan zabrać głos pierwszy i powiedzieć nam, co pan sądzi o tym teraz?
Poprawiam się na krześle.
– Po pierwsze, panie sędzio, chciałbym powiedzieć, że ten cały cyrk nie przypomina żadnej z procedur sądowych, o których uczyłem się w szkole. Jeśli w ogóle coś przypomina, to raczej pokera. Po drugie, nie zamierzam zawierać żadnej ugody. Pan o tym wie. Moi adwokaci też o tym wiedzą. Jeśli pyta pan o moje odczucia, to czuję się jak ktoś, kto został tutaj sprowadzony wbrew swej woli, pod groźbą oskarżenia o obrazę sądu. Uważam to za rodzaj szantażu.
Murphy kiwa głową, ale kąciki jego ust opadają ku dołowi.
Zastanawiam się, kiedy mi przerwie. Pora na cięższy kaliber.
– Panie sędzio, jeśli dobrze się orientuję, jest pan chrześcijaninem, praktykującym chrześcijaninem. Czyż nie tak?
– Tak, panie Wharton. Jestem chrześcijaninem, wierzę w Pana Naszego Jezusa Chrystusa. Ale co to ma wspólnego z naszą sprawą?
– Czy pan czytuje Biblię, panie sędzio?
Murphy prostuje się gwałtownie w fotelu, prawie siadając na baczność.
– Tak, codziennie.
– Nowy i Stary Testament?
– Zgadza się.
– Czy wymierzanie sprawiedliwości traktuje pan jako służbę Bogu Wszechmogącemu?
Za chwilę zerwie się i zasalutuje. Boję się spojrzeć na Monę i Ravena.
– Zawsze to powtarzam moim kolegom prawnikom. Jako adwokaci i sędziowie jesteśmy funkcjonariuszami Boga Wszechmogącego i nie wolno nam o tym zapominać, kiedy wypełniamy nasze obowiązki.
Robię pauzę, niemal klasyczną, prawniczą, wyczekującą pauzę.
– Panie sędzio, czy pamięta pan, co Chrystus powiedział faryzeuszom o płaceniu podatków? Jeśli się nie mylę, w rozdziale dwudziestym pierwszym ewangelii świętego Mateusza.
Nie daję mu dojść do słowa. Chcę powiedzieć wszystko, zanim odbierze mi głos.
– Odświeżę pańską pamięć, słowa te brzmią: „Oddajcie Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga”.
Panie sędzio, mam wrażenie, że za tamtymi drzwiami – pokazuję za siebie – nie żyjemy podług słów Chrystusa. Mamona sieje zgorszenie, panie sędzio. Czuć tam siarką. Nikt tam nie mówi o tym, co sprawiedliwe i niesprawiedliwe, słuszne i niesłuszne, dobre i złe. Wszystko zostało sprowadzone do pieniędzy, do liczb zapisanych w tych żółtych notatnikach. Cała ta sala cuchnie zepsuciem. Jak czytamy u świętego Mateusza w rozdziale szóstym, wers dwudziesty czwarty:,”,Nie możecie służyć Bogu i Mamonie”.
Nie chcę mieć nic wspólnego z tym świętokradztwem, panie sędzio. Jedyne, co tam można usłyszeć, to bluźnierstwa.
Urywam, póki mam nad nim przewagę. Zapada długa cisza.
Patrzę prosto w bladoniebieskie oczy sędziego Murphy'ego. Odwraca głowę.
– A zatem znamy już pańskie stanowisko, panie Wharton.
Świadczy ono niezbicie o braku szacunku dla prawa oraz niewielkiej wiedzy o jego zasadach i funkcjonowaniu. Posłuchajmy teraz, co ma nam do powiedzenia pan Billings.
Danny podnosi głowę, ale nie patrzy na sędziego.
– Nie do końca zgadzam się z panem Whartonem, ale wydaje mi się, że suma, którą pan zaproponował, jest zbyt niska.
– Mam przez to rozumieć, że chce pan, aby sprawę rozstrzygał sąd przysięgłych?
– Nie, ale uważam, że mojemu synowi należy się więcej niż część z sześciuset tysięcy.
Cisza. Ciekawe, co musi się stać, żeby adwokaci zaczęli doradzać swojemu klientowi.
– Niech pan to przemyśli, panie Billings. Niech pan pomyśli o swoim synu, słuchającym w sądzie, jak zupełnie obcy ludzie rozmawiają o jego matce i mówią rzeczy, które zapamięta na całe życie. Być może i takie, o których wcale nie chciałby pamiętać.
W tym momencie Danny zaczyna się łamać. Z początku wydaje mi się, że tylko żartuje, ale gdybym mu się lepiej przyjrzał, wiedziałbym, na co się zanosi. Danny kryje twarz w dłoniach i szlocha. Patrzę na Ravena, potem na Monę. Siedzą niemi i nieporuszeni, niczym posągi w Abu Simbel. Tymczasem na naszych oczach Murphy znęca się nad Dannym, kreśląc scenariusz żywcem wzięty z jakiegoś głupawego serialu, z Willsem w roli świadka nie wiadomo jakich to niegodziwych czynów; i wszystko to opowiada tym swoim cichym, śpiewnym głosem.
W końcu Danny daje za wygraną.
– Nie chcę, żeby Willsa ciągano po sądach. Nie chcę, żeby przechodził przez to wszystko. Panie sędzio, w każdej chwili gotów jestem zawrzeć ugodę.
Otóż to. Patrzę na Ravena i Monę. Zdaje się, że nadal nie zamierzają choćby kiwnąć palcem. Sprawa się wali, a oni ani drgną. Nie ze mną takie numery.
– Panie Raven, proszę pana jako szefa zespołu naszych adwokatów, aby wyjaśnił pan Danny'emu, co rzeczywiście wydarzy się w sądzie, jeżeli dojdzie do rozprawy.
Raven odchrząkuje, patrzy na Monę, a potem na mnie. Zwraca się wprost do Danny'ego, unikając wzroku sędziego.
– W razie procesu, jeśli nie zechcesz, Wills w ogóle nie musi pokazywać się w sądzie. Nie był świadkiem wypadku, poza tym złożył już wyczerpujące zeznania. Odradzałbym więc powoływanie go na świadka. Gdyby jednak tak się stało, jedyną osobą, która zadawałaby pytania, byłbym ja. Nie zgodzilibyśmy się na kolejne przesłuchanie. Jest jeszcze na to za mały.
Tak właśnie myślałem, ale musiałem się upewnić. Idę za ciosem.
– Widzisz, Danny, niepotrzebnie się martwisz. Pan Raven jest naszym adwokatem. Nigdy nie dopuści do tego, o czym mówi sędzia Murphy.
Danny jednak nie słucha. Nie odsłaniając twarzy, wolno potrząsa głową i w kółko powtarza, że nigdy nie pozwoli, aby Wills słuchał w sądzie, jak jacyś obcy ludzie mówią źle o jego matce.
Nie wiem, co robić. Liczę na pomoc Charlesa Ravena i Mony Flores. Unikają mojego wzroku. Próbuję jeszcze raz.
– Danny, jesteś ojcem Willsa i musisz podjąć decyzję. Ja już nic nie mogę zrobić. Myślę, że popełniasz błąd, ale jeżeli po tym, co powiedział pan Raven, nadal uważasz, że tak będzie lepiej dla Willsa, masz do tego pełne prawo.
Żadnej reakcji. Patrzę na sędziego Murphy'ego, który szczerzy zęby w najbardziej obleśnym uśmiechu, jaki widziałem od lat.
Читать дальше