Manula Kalicka - Tata, One I Ja

Здесь есть возможность читать онлайн «Manula Kalicka - Tata, One I Ja» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Tata, One I Ja: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Tata, One I Ja»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Osadzona we współczesnych polskich realiach, a jednocześnie baśniowa opowieść o dwóch dziewczynkach wychowywanych przez samego ojca. Ciepła i krzepiąca – dowodzi, że nawet najtrudniejszy problem można rozwiązać, uciekając się do inteligencji i poczucia humoru. Zwariowane, dowcipne dialogi, niesamowite przygody, o których jednak się-wie-że-się-dobrze-skończą, osadzone w pejzażu podwarszawskiej miejscowości. Do tego przewijające się przez dom taty tabuny panienek, z których każda miałaby ochotę zostać na zawsze, ale nic-z-tego, i czuwająca nad dziewczynkami z Warszawy babcia Fredzia – niezrównana: mądra i szalona, złośliwa i serdeczna. Jak ta książka.

Tata, One I Ja — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Tata, One I Ja», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Jak to utonął? Śledź?!

– Tak to! – jęknął Turek histerycznie, łamiącym się głosem. – Utonął, bo oduczył się pływać.

Wszyscy milczeliśmy, porażeni rozmiarem tragedii. Pierwszy odezwał się Albert:

– Chapeau bas, Arturze, chapeau bas!

Fredzia przytuliła się do Turka, oparła głowę na jego ramieniu i powiedziała:

– To było wspaniałe, ale więcej nie chodź na wódeczkę do barów. Sam.

– Oczywiście, kochanie, nigdy więcej. Sam.

W poniedziałek, jak zwykle, wyszłam do szkoły na ósmą czterdzieści pięć. Pokonałam zaledwie parę metrów, gdy z wizgiem opon zatrzymała się obok mnie terenowa toyota. Wychylił się z niej dziwny koleś ze srebrną komorą – ten sam, który znalazł psa – i zaproponował, że mnie podwiezie. W pierwszej chwili odmówiłam, ale gdy zaczął nalegać, zgodziłam się. Diabeł mnie podkusił.

Byłam po prostu strasznie ciekawa, co to za jegomość z ukwiałkiem na głowie. No i wsiadłam. Do szkoły mam raptem dziesięć minut drogi, dużo więc z nim nie pokon-wersowałam. Spytałam, jak się nazywa. Odparł:

– Mmmolasy.

– A dalej?

– Tttyllko Mmmooolasy. Nnnie mma dddalej.

– Jak to nie ma? Musi być.

– Nno tto jeeest, aalle nnie zuużżżywwwam.

Tak powiedział. „Nie zużywam”. Spytałam, gdzie znalazł Gutka.

– Aa mmmałom goo nnnie ppprzejechał. Zz Kkkooorr-dddeckkieggo pppoodd kkołła mmi wwwysskkooczyyłłł.

Podjechaliśmy pod szkołę.

– Tteż tuu kkiedyśś chchchodziłłłemmm – pochwalił się z wyraźnym odcieniem dumy w głosie.

– A teraz gdzie chodzisz?„

– Ttaaamm – wskazał ręką w stronę rzeki.

– To znaczy?

– Nno… nna ggórkę. Ddo ssspppecjjjalllnej, zzznaaczy sssię.

– Aha – przytaknęłam machinalnie i wyskoczyłam z samochodu.

Akurat pod budą stała Dominika z Jasiem, więc pomachałam entuzjastycznie w kierunku odjeżdżającego kolesia, krzycząc:

– Dzięki!

Faceta nie było widać zza przyciemnionych szyb, a samochód robił pewne wrażenie.

– Kto to? – spytał Jasio.

– Podrywał mnie, pozwoliłam się podwieźć – rzuciłam niedbale. A co mi tam! Trochę bajeru przecież nie zawadzi.

– Świetne autko – powiedział marzycielsko Jasio. – Takie właśnie chciałbym mieć.

Pojawienie się Molasy, Molasego, Molasa… jak go zwał, tak go zwał… niewątpliwie pomogło mi wywołać pewien efekt.

„Swoją drogą – myślałam na pierwszej lekcji, nudnej jak zwykle chemii – niezły ze mnie przygłup”. Wsiadłam do samochodu nieznajomego faceta. Mógł mnie porwać, zgwałcić lub zamordować. Albo wszystko to naraz, czyli po kolei. Na dodatek okazał się gościem ze szkoły specjalnej o bardzo złej renomie.

Super. Jednak ze mnie idiotka do kwadratu. Nie mogę się nikomu przyznać do tej przygody, boby mnie tata i Fredzia zabili na miejscu. Nie musiałby tego robić Molas. Molasy.

Wróciłam do domu, zjadłam obiad, gdy odezwał się dzwonek u furtki. Poszłam otworzyć, a tam stał Molasa z głupią miną – jak zawsze. Ubrany był w śliczne zielono-żółte szorty malowane w tak zwane picassa, z krokiem na wysokości kolan. Cycuś po prostu. W ręku trzymał kilka kompaktów.

– Czcześćć – powiedział.

Jestem grzeczna, ma się te rzeczy, więc odpowiedziałam:

– Cześć.

– Mmam ppparę oooodjechaaaaanych kkommpaktów.

Mmoże bbyś, kkkuuurdde, kkkuppiłaa?

– Kurde, nie, dziękuję – odpowiedziałam dwornie i zaczęłam się wycofywać za furtkę. Powoli, nieznacznie, ale krok po kroku.

– Eeee, sssłuchaj, za jedneee pppięć zzłoodszów. Mmam Reeed Fffashioon, Bblack aand Whiiite, Mmachchine-hhhead.

To były niezłe tytuły i kusząca propozycja. Mimo to, powodowana poczuciem etyki, odmówiłam. Wydawał się strasznie smutny i zawiedziony. Aż mi się żal zrobiło. Aby go pocieszyć, powiedziałam:

– Wiesz, ja nie mam wieży.

– Aa kommmputttterr?

– Też nie mam – poszłam na całość.

Wyraźnie się zmartwił. Wyglądał jak zatroskana płaszczka. Taka ryba.

– Dzięki – rzuciłam i z ulgą zniknęłam za furtką.

Co za koleś!

Wieczorkiem znowu zadźwięczał dzwonek. Za furtką stał Molasa, dzierżąc w rękach srebrzystą niewielką wieżę. No, nie powiem, lekko mnie zatkało.

– Mmmasz – powiedział, wręczając mi wieżę.

– No co ty? Nie wezmę – broniłam się.

W tym momencie zadzwoniła komora. Ta srebrna. Na szyi. Gościu, żeby odebrać telefon, włożył mi wieżę w ręce. Trzymałam ją i słuchałam rozmowy.

– Cco?! Zzza małłło dałł? Jjakie zza mmmałłło! Lliczyć nnnnie uuumiesz. Pporrrąbbbało ććcię? Cco! Cco! Jja za tto nnie bbęędęę bbrraałł w ddduppęę. Zzieellinn naass zabbi-jje! Zzzzobbbaczczyszsz!

Wyłączył się, wziął ode mnie wieżę i powiedział jakby do siebie:

– Sspokko, sspokko.

Chwilę się zamyślił, a potem zwrócił się do mnie:

– Jjjest tttakki towwarrek. Chchceszsz? Jjjedna ssstó-weczkkka i jjjestt ttwojjja.

Popatrzyłam na sprzęt. Była to niezwykle atrakcyjna oferta, a cena po prostu z księżyca. Lecz etyka znowu zwyciężyła i żeby go zbyt nie zmartwić i nie zdenerwować, powiedziałam głupio:

– Nie mam tyle.

– Aa illle mmmasz? – zainteresował się.

– Nie, no… nic nie mam.

– Rrrrozłłożę ci na rrraty – zaproponował.

– Nie, dziękuję, nawet mi nie wolno takich rzeczy kupować. Tata by się gniewał.

To do niego dotarło, ale się zdziwił. Bardzo.

– Ggniewwwałłł ssie? Ppppowwiniien sssiięę ćcie-szyyyć, przećcież tto ttannnio.

Zignorowałam ten wątek, spytałam natomiast, zupełnie zresztą niepotrzebnie:

– Skąd to masz?

– Kkkkummmpppel sssię ooo ttto poootknąąął.

– Aha – zauważyłam inteligentnie.

– Ttto cco?

– Nic. Spadam, dzięki, ale nie przynoś mi więcej fantów. Nie kupuję towaru, nie mam kasy, i w ogóle.

Machnęłam mu łapką i zniknęłam za furtką, zostawiając go z rozdziawioną gębusią i wzgardzoną wieżą. Stał tak jeszcze, gdy się odwróciłam, wchodząc do domu. Widać dużo czasu zajmuje mu przyswajanie wiadomości.

Rano czekał na mnie w tym samym miejscu co wczoraj. Odmówiłam. Nie wsiadłam. Szłam aleją, a on trąbił, hamował, zatrzymywał się. Wkurzał mnie. Robił cyrk. W końcu wgramoliłam się do tej jego bryczki i zaczęłam go opieprzać. Położył uszy po sobie. Robił wrażenie maleńkiej, przestraszonej myszeczki. Kajał się. W ogóle był taki jakiś miły i bezbronny, że się przymknęłam. Wysiadłam pod szkołą, a on odjechał, jak zwykle, z poślizgiem. Kot przechodzący akurat drogą okazał się szybszy o ułamek sekundy i uszedł z życiem.

Tak było każdego dnia. I nie ma co ukrywać, miałam w Molasie wielbiciela. Zawoził mnie do szkoły, a czasem nawet odbierał. Chcąc nie chcąc, zaczęłam z nim gadać. Uczył się na ślusarza.

– Tto ooooodjechchanyy fffaachch – mówił.

Samochód kupił mu tato. Prawdę mówiąc, bałam się, że jest kradziony, ale twierdził, że nie. Spytałam, kim jest jego tata, co robi, że mu taką bryczkę fundnął. Molas odpowiedział:

– Mmmiinnisttremm.

Myślałam, że się przesłyszałam, ale nie. Powtórzył jeszcze raz, jąkając się w innych miejscach. Ministrem. Może zboru ewangelickiego? Słyszałam kiedyś o czymś takim.

– Nie – powiedział. – Miiinistreem kkultury.

Rany boskie! Wymiękłam.

Przekazałam „tacie tę rewelację. Najpierw jednak spytałam:

– Jak się nazywa minister kultury?

Tata zamyślił się głęboko.

– Molasa czy Molas, coś takiego.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Tata, One I Ja»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Tata, One I Ja» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Tata, One I Ja»

Обсуждение, отзывы о книге «Tata, One I Ja» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x