– Hirschland – powiedział Graeber.
– Hirschland? Co się z nim stało?
– On też nie żyje.
– Zawracanie głowy. Przecież siedzi tam, po prawej stronie.
Graeber spojrzał. Rzeczywiście, Hirschland siedział na starej beczce czyszcząc menażkę. “Do diabła – pomyślał. – Co to ma znaczyć?”
– Jego matka otrzymała zawiadomienie, że został zabity. Muszę go zapytać.
Podszedł do Hirschlanda.
– Byłem u twojej matki.
– Naprawdę? Nie zapomniałeś? Nie przypuszczałem, że to zrobisz.
– Dlaczego nie?
– Nie jestem przyzwyczajony, żeby ludzie o mnie pamiętali.
Graeber pomyślał, że i on prawie o tym zapomniał.
– Jak się czuje? Jak jej się powodzi? – spytał Hirschland. – Powiedziałeś, że jestem zdrów?
– Słuchaj, twoja matka przypuszcza, że ty nie żyjesz. Otrzymała zawiadomienie z kompanii.
– Co? To niemożliwe!
– Sama mi powiedziała.
– Ależ ja piszę do niej prawie codziennie.
– Przekonana jest, że to listy, które pisałeś przedtem. Jakim cudem to się stało? Przecież tu nie ma dwóch Hirschlandów.
– Nie. Ktoś musiał to zrobić umyślnie.
– Nikt by czegoś podobnego nie zrobił umyślnie.
– Nie? Steinbrenner też nie?
– On jeszcze żyje?
– Oczywiście. A po śmierci feldfebla został na dwa dni odkomenderowany do kancelarii, bo pisarz zachorował.
– Ależ to byłoby ohydne fałszerstwo.
– Tak.
– Nie przypuszczam, żeby Rahe podpisywał takie listy.
– Moja matka nie zna jego podpisu. Każdy podpis ma dla niej takie samo znaczenie.
Cała historia wydała się nagle Graeberowi bardziej prawdopodobna.
– Co za świński kawał – mruknął. – Trudno w to uwierzyć. Dlaczego właściwie ten bękart to zrobił?
– Dla kawału. Żeby mnie “wychować". Przecież w moich żyłach płynie żydowska krew. Co matka mówiła?
– Była spokojna. Musisz ją natychmiast zawiadomić. Napisz jej, co ci powiedziałem. Na pewno przypomni sobie, że u niej byłem.
– Długo to potrwa, nim dostanie mój list.
Graeber spostrzegł, że wargi Hirschlanda drżą.
– Chodźmy do kancelarii – powiedział. – Zażądamy, żeby wysłano sprostowanie albo depeszę. W przeciwnym razie pójdziemy do Rahego.
– Nie możemy tego zrobić.
– Dlaczego nie? Możemy zrobić jeszcze więcej. Możemy zrobić raport na Steinbrennera.
– Nie. Ja tego nie mogę zrobić. Nie mam dowodów. A jeślibym nawet… Nie, nie mogę złożyć skargi. Ja nie. Rozumiesz?
– Tak, Hirschland – powiedział Graeber ponuro. – Ale nie zawsze tak będzie.
Po kolacji spotkał Steinbrennera, który był opalony i pogodny. Wyglądał jak osmalony słońcem gotycki anioł.
– Jakie są nastroje w ojczyźnie? – spytał.
Graeber odstawił menażkę.
– Gdy przyjechaliśmy na granicę, zawołał nas pewien kapitan SS i pouczył, że pod najsurowszą karą nie wolno powiedzieć ani słowa o sytuacji w ojczyźnie.
Steinbrenner zaśmiał się.
– Ja sam jestem z SS. Mnie możesz powiedzieć.
– Byłbym skończonym osłem. “Najsurowsza kara" to znaczy – być rozstrzelanym za sabotowanie ducha wojennego Rzeszy.
Steinbrenner przestał się śmiać.
– Mówisz tak, jakby nie wiem co było do opowiadania. Jakby tam już nastąpiła katastrofa!
– Ja nic nie mówię. Powtarzam tylko, co nam oświadczył kapitan SS.
Steinbrenner uważnie popatrzył na Graebera.
– Ożeniłeś się?
– Skąd ty o tym wiesz?
– Ja wiem wszystko.
– Dowiedziałeś się w kancelarii. Nie udawaj ważniaka. Często tam bywasz, prawda?
– Wtedy, kiedy zachodzi potrzeba. Jak pojadę na urlop, też się ożenię.
– Tak? Wiesz już z kim?
– Z córką obersturmbannfuhrera w moim mieście rodzinnym.
– Naturalnie!
Steinbrenner nie zrozumiał ironii.
– Połączenie krwi jest pierwszorzędne – oświadczył, całkowicie zaabsorbowany swoimi planami. – Nordycko-fryzyjska z mojej i reńsko-dolnosaksońska z jej strony. Rodzina nam pomoże, a prócz tego dostaniemy subwencję rasową od państwa. Dzieci, oczywiście, będą miały w przyszłości specjalne przywileje w kształceniu się – partia już to zapewni. Za pięć lat moja żona, jako wzorowa matka, godna będzie zająć odpowiedzialne stanowisko w Niemieckiej Organizacji Kobiecej. Jeśli będziemy mieli dwojaczki lub trojaczki, może już za dwa albo trzy lata, sam fuhrer zostanie ich ojcem chrzestnym. Przy piątym dziecku zostanie nim już bezwarunkowo. A wówczas mam zapewnioną wspaniałą karierę. Wyobraź sobie tylko!
– Tak. Wyobrażam sobie.
– Doborowe hodowanie rasy! Musimy nie tylko wytępić Żydów, ale również zastąpić ich Niemcami czystej krwi. Nową rasą panów.
– Dużo Żydów wymordowałeś?
Steinbrenner wyszczerzył zęby.
– Gdybyś mógł zajrzeć do mojej kartoteki, nie pytałbyś. To były czasy! – Nachylił się poufale do Graebera. – Złożyłem podanie o przeniesienie. Z powrotem do dywizji SS. Tam się więcej dzieje i są większe szansę. Wszystko się tam odbywa na większą skalę. Nie urządzają nudnych sądów wojennych dla każdego zawszonego Rosjanina. Rozwalają ich całymi grupami. Nie tak dawno trzystu polskich i rosyjskich partyzantów w ciągu jednego popołudnia! Sześciu ludzi dostało za to Żelazne Krzyże. Tutaj wpadnie człowiekowi w ręce najwyżej kilku parszywych partyzantów, a za to nie można przecież dostać odznaczenia. Od czasu twojego wyjazdu nie zlikwidowaliśmy więcej niż pół tuzina. W batalionach niszczycielskich i w Służbie Bezpieczeństwa SS likwidują ich od razu całymi setkami. Tam można do czegoś dojść!
Graeber wpatrywał się w czerwony rosyjski wieczór. Kilka wron fruwało wokół jak ciemne gałgany. Steinbrenner był doskonałym wytworem partii: doskonale zdrowy, doskonale fizycznie wyćwiczony, doskonale pozbawiony wszelkiej własnej myśli i doskonale nieludzki. Był automatem, dla którego czyszczenie karabinu, musztra i zabijanie stanowiły jedno i to samo.
– To ty wysłałeś matce Hirschlanda zawiadomienie o jego śmierci? – spytał Graeber.
– Kto ci powiedział?
– Wiem o tym.
– Nic nie wiesz. Skąd mógłbyś wiedzieć?
– Dowiedziałem się. Dobry kawał!
Steinbrenner zaśmiał się. Nie zrozumiał ironii. Jego ładna twarz promieniała zadowoleniem.
– Ty też tak uważasz? Wyobrażam sobie minę tej starej baby! I nic mi nie mogą zrobić. Hirschland będzie się wystrzegał cokolwiek powiedzieć. A jeśliby nawet powiedział – to była po prostu omyłka! Zawsze może się zdarzyć.
Graeber popatrzył mu prosto w oczy.
– Masz silne nerwy!
– Nerwy? Do tego nie potrzeba silnych nerwów. Wystarczy poczucie humoru.
– Mylisz się. Konieczne są silne nerwy. Każdy, kto coś takiego zrobi, zawsze wkrótce umiera. Wszyscy o tym wiedzą.
Steinbrenner zaśmiał się głośno.
– Bzdura! Bajdurzenie starych bab!
– Wcale nie bajdurzenie starych bab. Każdy, kto to robi, wyzywa własną śmierć. To stwierdzony fakt!
– Słuchaj no – powiedział Steinbrenner. – Chyba sam w to nie wierzysz?
– Owszem. I ty także powinieneś wierzyć. To stare germańskie wierzenie. Nie chciałbym być w twojej skórze.
– Zwariowałeś? – Steinbrenner wstał. Już się nie śmiał.
– Znałem dwóch ludzi, którzy zrobili coś podobnego. Wkrótce potem obaj polegli. Inny miał szczęście – otrzymał tylko postrzał w genitalia; został impotentem. Może i tobie uda się tak tanio wymigać. Naturalnie, z dwojaczków lub trojaczków nic już wtedy nie będzie. Ale, oczywiście, ktoś inny może to za ciebie zrobić. Dla partii ważna jest jedynie czystość krwi, a nie osoba.
Читать дальше