Szła po trawie, dotykając pączków na krzewach.
– Kwiaty bzu. Są jeszcze zielone i gorzkie, ale niedługo zakwitną.
– Tak – powiedział Graeber. – Zakwitną. Za kilka tygodni.
Podeszła do niego. Pachniała mydłem, świeżą wodą i młodością.
– Ślicznie jest tutaj. Dziwne, ale mam wrażenie, że już tu kiedyś byłam.
– Ja też miałem takie wrażenie.
– Zdaje mi się, że to wszystko już kiedyś było. Ty i ja, i ten ogród, i że brakuje jeszcze tylko jakiejś błahostki, jakiegoś drobnego faktu, abym mogła sobie dokładnie przypomnieć, jak to wówczas było. – Oparła głowę na jego ramieniu. – Ale to nigdy nie nastąpi. Człowiek zawsze zatrzymuje się tuż przed poznaniem tajemnicy. Kto wie, może naprawdę kiedyś już to wszystko przeżyliśmy i przeżywamy wciąż na nowo.
Pani Witte przyniosła wazę z zupą.
– Dam pani od razu nasze kartki żywnościowe – powiedział Graeber. – Niewiele nam pozostało, część się spaliła. Ale te chyba wystarczą.
– Wszystkich nie potrzebuję – oświadczyła pani Witte. – Soczewicę mamy od dawna. Wezmę tylko parę kuponów na kiełbasę. Resztę państwu zwrócę. Może chcieliby się państwo czegoś napić? Jest jeszcze kilka butelek piwa.
– Wspaniale. Właśnie na piwo mamy ochotę.
Zorza wieczorna była już tylko bladą smugą. Nagle odezwał się drozd. Graeber przypomniał sobie, że już przed południem słyszał śpiew drozda. Tamten siedział na jednej ze stacji drogi krzyżowej. Od tego czasu wiele się wydarzyło. Podniósł pokrywę wazy.
– Kiełbasa. Dobra serdelowa kiełbasa, l soczewica na gęsto. Pyszne jedzenie!
Napełnił talerze i przez chwilę zdawało mu się, że ma dom, ogród, żonę i stół, i jedzenie, że jest bezpieczny i że zapanował już pokój.
– Elżbieto – powiedział – gdybyś mogła podpisać pakt, że przez następne dziesięć lat będziesz żyła tak jak teraz, wśród ruin i w tym ogrodzie, i my oboje razem – podpisałabyś?
– Natychmiast. Nawet i na dłużej.
– Ja również.
Pani Witte podała piwo. Graeber otworzył butelkę i napełnił szklanki. Wypili. Piwo było zimne i dobre. Jedli zupę. Jedli powoli, spokojnie – i patrzyli na siebie.
Ściemniło się. Reflektor przeciął niebo, grzebał w chmurach i prześliznął się dalej. Drozd umilkł. Zapadła noc.
Pani Witte podeszła, aby ponownie napełnić wazę.
– Państwo za mało zjedli – powiedziała. – Młodzi ludzie powinni dużo jeść.
– Zjedliśmy, ile byliśmy w stanie. Waza jest prawie pusta.
– Przyniosę państwu jeszcze trochę sałaty. I kawałek sera.
Ukazał się księżyc.
– Teraz mamy już wszystko – powiedziała Elżbieta. – Księżyc, ogród i najedliśmy się, i jeszcze cały wieczór przed nami. Jest tak pięknie, że niemal nie można tego znieść.
– Tak żyli ludzie dawniej, l nie znajdowali w tym nic nadzwyczajnego.
Skinęła głową i obejrzała się.
– Stąd nie widać ani jednej ruiny. Ogród jest tak położony, że nie można ich dostrzec. Drzewa je zasłaniają. I pomyśleć, że istnieją całe kraje spokojne jak ten ogród!
– Pojedziemy tam po wojnie. Zobaczymy nie zniszczone miasta, które będą wieczorami oświetlone i nikt nie będzie odczuwał strachu przed bombami. Będziemy spacerowali przed pełnymi świateł wystawami sklepów i będzie tak jasno, że wreszcie zdołamy rozpoznać nocą nasze twarze na ulicy jak w biały dzień.
– Czy nas tam wpuszczą?
– Na wycieczkę? Czemu nie? Na przykład do Szwajcarii.
– Musielibyśmy mieć franki szwajcarskie. Skąd je weźmiemy?
– Zabierzemy ze sobą aparaty fotograficzne i tam je sprzedamy. Za to będziemy mogli żyć przez parę tygodni.
Elżbieta roześmiała się.
– Albo klejnoty lub futra, których nie mamy.
Pani Witte przyniosła sałatę i ser.
– Podoba się państwu tutaj?
– Tak, bardzo. Czy możemy jeszcze trochę posiedzieć?
– Jak długo państwo zechcą. Przyniosę jeszcze kawę. Zbożową, oczywiście.
– I kawa na dodatek. Żyjemy dzisiaj jak książęta – powiedział Graeber.
Elżbieta roześmiała się znowu.
– Jak książęta żyliśmy na początku. Zajadaliśmy gęsie wątróbki i kawior i piliśmy reńskie wino. Teraz żyjemy jak ludzie. Tak, jak chcemy żyć w przyszłości. Czy życie nie jest piękne?
– Tak, Elżbieto.
Graeber przyjrzał się jej. Gdy wychodziła z fabryki, wyglądała na zmęczoną, teraz zupełnie odżyła. To zawsze szło u niej szybko; niewiele było jej do tego potrzeba.
– Pięknie będzie żyć – powiedziała. – Tak mało zaznaliśmy dobrego, prawie nic. Właśnie dlatego tyle jeszcze mamy przed sobą. Co dla innych ludzi jest zrozumiałe samo przez się, dla nas będzie wielką przygodą. Choćby powietrze, którego nie czuć już spalenizną. Albo kolacja bez kartek żywnościowych. Sklepy, w których można kupić, co się chce; miasta, które nie są zniszczone. Albo mówić nie rozglądając się przedtem na wszystkie strony. Nie bać się już! Długo to potrwa, ale powoli strach będzie malał i malał, a nawet jeśli od czasu do czasu powróci, człowiek poczuje się szczęśliwy, gdyż uświadomi sobie od razu, że już nie potrzebuje się niczego obawiać. Prawda?
– Tak – odparł Graeber z wysiłkiem. – Tak, Elżbieto. Jeśli w ten sposób na to patrzeć, czeka nas jeszcze wiele szczęścia.
Siedzieli bardzo długo. Graeber zapłacił za kolację i pani Witte poszła spać. Mogli więc jeszcze pozostać jakiś czas.
Księżyc uniósł się wyżej. Nocny zapach ziemi i młodych liści stał się silniejszy i w spokojnym powietrzu pokonał na chwilę woń pyłu i gruzu, która ciągle wisiała nad miastem. W zaroślach przemknął kot polujący na szczury. Szczurów było teraz znacznie więcej niż dawniej; pod ruinami znajdowały obfity żer.
Elżbieta i Graeber wyszli o jedenastej. Mieli uczucie, że opuszczają wyspę.
– Przyszliście za późno. Wszystkie miejsca są już zajęte – powiedział na ich widok zakrystian.
Był to inny niż z rana, młodszy, gładko wygolony, sztywny i pełen godności. “Prawdopodobnie to on zadenuncjował Józefa" – pomyślał Graeber.
– Czy nie możemy się przespać w ogrodzie klasztornym?
– Na osłoniętych miejscach wszędzie już śpią ludzie. Dlaczego nie pójdziecie do miejskich punktów noclegowych?
O dwunastej w nocy było to zupełnie idiotyczne pytanie.
– Większą ufność pokładamy w Bogu – odparł Graeber.
Zakrystian popatrzył na niego przenikliwie.
– Jeśli chcecie tu zostać, musicie spać na dworze.
– To nie szkodzi.
– Jesteście małżeństwem?
– Tak. Bo co?
– Bo tutaj jest dom boży. Ludzie, którzy nie są poślubieni, nie mogą tu spać razem. W krużganku mamy osobny oddział dla mężczyzn i osobny dla kobiet.
– Nawet jeśli są małżeństwem?
– Nawet i wtedy. Krużganek stanowi część kościoła. Tu nie miejsce na rozkosze zmysłowe. Wy oboje nie wyglądacie na małżeństwo.
Graeber wyciągnął świadectwo ślubu. Zakrystian nałożył niklowe okulary i czytał w świetle wiecznej lampki.
– Od bardzo niedawna – powiedział wreszcie.
– Pod tym względem nie ma w katechizmie żadnych przepisów.
– Czy wzięliście także ślub kościelny?
– Słuchaj pan – powiedział Graeber. – Jesteśmy zmęczeni. Moja żona ciężko pracowała. Idziemy teraz spać do ogrodu klasztornego. Jeśli pan ma coś przeciwko temu, spróbuj nas pan wypędzić. Ale niech pan przyprowadzi więcej ludzi. To nie będzie takie łatwe.
Koło nich stanął nagle jakiś duchowny. Zbliżył się bezszelestnie.
Читать дальше