Dlaczego jej aż tak zależy? Bo spojrzał? Bo stanął tak blisko? Bo poczuła jego zapach? Wyposzczona wdówka, myśli Alicja, bezwzględnie sprowadzając samą siebie na ziemię. A dieta light? Idiotyczne, co jej przyszło do głowy z tymi pierogami?
W ramach kary będzie układać ręczniki i pościel. Idzie do garderoby. Na schodach przypomina sobie jednak minę Pawła na widok półmiska pierogów. Rozchmurza się trochę. Najlepiej byłoby teraz zadzwonić do przyjaciółki i jej to wszystko opowiedzieć. Może zadzwoni do Małgosi. Ale to przecież ona, Alicja, jest cierpliwym uchem dla tamtej. No to zadzwoni do córki. W poniedziałki zięć ma wychodne i mogą spokojnie porozmawiać. Ale to dopiero po dziewiątej. Na razie pierwsza sterta ręczników i obrusów przeorana. Taka praca przywraca poczucie rzeczywistości.
Był tu jakiś Paweł? Zapomnij.
Wychodzi do ogrodu. Po deszczu wreszcie jest czym odetchnąć.
Wtorek, 24 maja 200…
Na oddziale poranny ruch. Otwarte drzwi do gabinetu zabiegowego. Pani Maria z laboratorium przyszła specjalnie, żeby pobrać krew matce doktor Pankiewicz. Ola stoi w drzwiach.
Jakie to szczęście, że udało się nakłonić matkę do przyjścia tutaj. Za jednym zamachem pobiorą jej krew do prawie wszystkich badań. Ostatnio schudła. To pewnie z powodu cukrzycy, ale tarczyca też mogła się odezwać. Ta jej ciągła nerwowość robi się groźna dla niej samej.
Matka, starsza, zamknięta w sobie kobieta, wstaje i dziękuje pielęgniarce. Podchodzi do córki. Jakże są do siebie niepodobne. Nic dziwnego, Ola jest kopią swego ojca. Dorastając, spędziła długie godziny, analizując niesprawiedliwość losu wyrzeźbioną w biodrach i skłonnej do zaokrągleń talii.
Nadchodzący korytarzem ordynator wyrywa Olę z zamyślenia.
– Miło mi spotkać obie panie Pankiewicz – woła. – Witam mamę mojej ulubionej anestezjolożki.
Wyciąga dłoń, ale matka nie może podać mu ręki, bo trzyma wacik tamujący krew po pobraniu.
– Przyprowadziła pani mamę na badania? – zwraca się do Oli z szerokim uśmiechem. – To bardzo rozsądny pomysł zbadać wszystko przed wyjazdem, ustawić długofalową terapię.
Wyjedzie pani spokojniejsza, no a ja tu, na miejscu, zawsze służę pani Pankiewicz pomocą lekarską i wszelką inną.
Ordynator kłania się szarmancko i odchodzi, widząc, że ktoś przywołuje go z głębi korytarza. Jest tak zaaferowany, że chyba nie zauważył milczenia obu kobiet.
Ola stoi czerwona jak burak. Czuje się jak mała dziewczynka. Nie, nie, bez owijania w bawełnę, jak zupełnie dorosła idiotka. Nie ma pojęcia, co właściwie miałaby powiedzieć. Matka nie ułatwia jej sprawy i w kamiennym milczeniu porządkuje garderobę. Rzuca jej tylko jedno karcące spojrzenie i odchodzi energicznie. Ola, bezradna, zostaje na środku korytarza.
Nie goni matki, wraca do gabinetu, siada przy biurku Pawła. Patrzy na telefon, spogląda na zegarek. Taksówka czekała przed wejściem, ale minie dobre pół godziny, zanim matka dotrze stąd do centrum. Właściwie dlaczego za nią nie poszła? To bez znaczenia, reflektuje się. Dlaczego wcześniej nic jej nie powiedziała? Bo tak się przyzwyczaiła do karmienia matki półprawdami, że straciła miarę?
– Ola? Co się stało? – pyta Paweł, zaskoczony widokiem zapłakanej koleżanki. -Widziałem, jak tu wchodziłaś, chciałem cię wyciągnąć do bufetu. Coś złego z matką?
Ola kręci głową przecząco.
– Profesor spotkał matkę i zaoferował jej pomoc w czasie mojego wyjazdu – mruczy ponuro, wycierając oczy.
– No to chyba bardzo miło z jego strony?
– Tak, ale ja nic jej jeszcze nie powiedziałam o tej Anglii.
– Żartujesz! – Paweł aż przysiada z wrażenia. – Dlaczego?
– Nie mogę jej tak po prostu powiedzieć: „Cześć, mamo, za miesiąc wyjeżdżam na rok". Matka jest chora, nie mogę…
– Od piętnastu lat na cukrzycę – przerywa Paweł, który doskonale zna dalszą część drugiego z ulubionych monologów Olki. Pierwszy, jak wiadomo, dotyczy Marcina. – Dowiadywałaś się o pompę insulinową?
Ola patrzy na niego zaskoczona.
– Nie, coś ty, ona jest cały czas na doustnych.
– Prędzej czy później i tak przejdzie na iniekcje.
– Może jakoś się uda – szepcze Ola, wbijając wzrok w blat biurka.
– Olka, co ty wygadujesz! – Paweł bierze ją za rękę. -W pracy jesteś najodważniejszym lekarzem, jakiego znam, a jeśli tylko coś dotyczy matki, zmieniasz się w przestraszoną pięciolatkę. Ona nie jest tak chora, żebyś cokolwiek ryzykowała. Nie robisz nic złego, wyjeżdżasz na zasłużone stypendium. Wybrali ciebie, bo jesteś wyjątkowa. Rozumiesz?
Ola gwałtownie wyrywa rękę.
– Od kiedy jesteś tak świetnie poinformowany? Marcin ci opowiadał?
– Przestań, Ola – Paweł jest zupełnie spokojny. – Przecież nie chcę ci dokuczyć, tylko pomóc.
– Zmieniasz specjalizację? Teraz będziesz psychoterapeutą? Paweł otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale rezygnuje i po prostu wzrusza ramionami. Zresztą nie ma z kim już gadać, bo Ola zrywa się i wychodzi.
– Wracam na oddział – rzuca od drzwi.
Na korytarzu wyjmuje telefon z kieszeni i szybko wybiera swój numer domowy. Matka odbiera dopiero po pięciu sygnałach.
– Mamo! Jesteś? – woła Ola piskliwie.
– A dlaczego miałoby mnie nie być? – Ola milczy. Próbuje przypomnieć sobie, po co właściwie zadzwoniła. – Coś się stało? – pyta zniecierpliwiona matka.
Tak.
– Nie, nic… – bąka Ola.
Wyłącza się. Stoi jednak chwilę, wpatrując się w telefon.
Naprawdę zachowuje się jak pięciolatka. Jak dziecko, które coś tam przeskrobało, zostało skarcone jednym surowym spojrzeniem i teraz szybko próbuje nawiązać jakikolwiek kontakt, żeby upewnić się, że wszystko jest dobrze, że wszystko zostało wybaczone. Zupełnie jak wtedy, kiedy skarcona za coś przez ojca i odesłana do swojego pokoju wracała po pięciu minutach, siadała i rzucała w przestrzeń: „Jakoś tu przyjemniej w tym pokoju niż u mnie, nie sądzisz?".
Tylko że to było jakieś trzydzieści lat temu. Sama tego nie pamięta, ale rodzice opowiadali to potem tyle razy, że właściwie za którymś razem mogłaby zauważyć, jak niewiele się zmieniło.
Osiedlowy dom kultury tętni życiem, choć jest dopiero południe. Uczniowie szkoły społecznej, wynajmującej pomieszczenia na piętrze, wylegli właśnie na przerwę. Pani Zosia, szatniarka, sprzątaczka i – jak sama mówi – ochroniarz, po raz setny tlumaczy kolejnemu pierwszoklasiście, dlaczego nie może wybiec na chwilę do cukierni po drugiej stronie ulicy.
– Synku, ty nawet nie możesz schodzić z piętra w czasie przerwy. I doskonale o tym wiesz. Dzień dobry – uśmiecha się na widok wchodzącej Małgorzaty. – No i co?
Małgorzata, ledwie żywa po rozmowie ze swoim przełożonym, uśmiecha się triumfalnie.
– Zostają wszyscy poza mną.
– Zwolnili panią? – pyta pani Zosia ze zgrozą.
– Nie zwolnili. To ja zwolniłam etat. Będę tu teraz pracować jako jednoosobowa firma.
– Boże kochany, firma? Znaczy kontrakt, tak? A jak pani powiedzą z dnia na dzień „do widzenia ślepa Gienia", to co? Pani Małgosiu, czemu się pani zgodziła?
– Sama im to zaproponowałam. Naprawdę, proszę się o mnie nie martwić.
– Jak nie martwić! Będzie się pani ciągać po tych zusach i regonach!
– Akurat z tym nie będzie żadnego problemu – woła Małgorzata już ze schodów.
Mój Boże, gdybym z własnym życiem radziła sobie tak jak z tym papierowo-urzędowym, myśli.
Читать дальше