Gorąca krew
Krzyk albatrosa przeszył powietrze. Ptak poderwał się do lotu, rozpościerając zakończone czarnymi piórami skrzydła, jakby chciał uderzyć Neila w twarz. Wzbił się ponad wierzchołek wzniesienia. Chłopiec opierał się o cokół masztu radiowego i machał ręką na samotnego albatrosa, niecierpliwie ścigającego wiatr. Inne, znużone lataniem, tkwiły na krawędzi skalnej ściany jak pasażerowie w nie znanym nikomu terminalu, spóźnieni na jedyny odlatujący stąd samolot, albo jak koczownicze plemię – wyrwane z macierzystego otoczenia i przeniesione w niewłaściwe miejsce i czas. Na Saint-Esprit żyły teraz tysiące albatrosów, co stanowiło jedyny niekwestionowany sukces doktor Barbary, zwycięstwo jej marzeń o stworzeniu rezerwatu. Gdy Neil przemierzał leśne ścieżki lub płynął do ławic piasku wokół atolu, miał wrażenie, że ptaki nawołują swymi monotonnymi głosami jasnowłosą kobietę, która je opuściła.
Szedł wzdłuż ściany skalnej, przeszukując zalesione zbocza ponad tarasami. Obóz rozbity przy pasie startowym, oglądany z wierzchołka wzniesienia, wyglądał na najspokojniejsze miejsce na świecie i takie wrażenie przekazywały do Papeete zdjęcia Saint-Esprit robione z patrolowych samolotów, od czasu do czasu krążących nad atolem. Z kuchennego piecyka, na którym Monique gotowała śniadanie, buchał coraz obfitszy dym, a Inger i Trudi zdążyły już spędzić godzinę na praniu pościeli w wannie. Na sznurach pomiędzy drzewami suszyły się prześcieradła. W spiżarni za laboratorium pani Saito soliła ryby i marynowała owoce morza, które znajdowała w rozlewisku pod ścianą skalną. W obozie nie było widać żadnego z mężczyzn. Minęła już dziesiąta, lecz Kimo i Carline nadal tkwili w namiotach, jakby czuli zmęczenie na samą myśl o spędzeniu dnia na ucieraniu bulw kolokazji i poszukiwaniu ignamów. Wkrótce Amerykanin ruszy spokojnym krokiem do spalonej wieży kontrolnej i zacznie dłubać przy tarczach radiofonów oraz przy mikrofonie, zatopiony w marzeniach o porcie lotniczym na odludnej wyspie. Z kolei Hawajczyk, bardziej nawet niż Neil zagubiony po zniknięciu doktor Barbary, wybierze kontakt z naturą. Kimo z upodobaniem spędzał czas wśród zamkniętych w zagrodach zagrożonych zwierząt, troszcząc się o nie, ale wypuścił na wolność kilka rzadkich ptaków. Po południu profesor Saito wyłoni się z laboratorium, mrużąc oczy z powodu słońca, i przez godzinę będzie wraz z panią Anderson pielił i podlewał wybujałą roślinność na tarasach, a major Anderson zostanie w kokpicie jachtu, spoglądając surowo na wyspę, która zawiodła jego nadzieje.
Na pozór na Saint-Esprit wszystko było po staremu, ale bez doktor Barbary rezerwat nie miał sternika. Neil dotkliwie odczuwał brak lekarki i nawet teraz, po trzech tygodniach od jej zniknięcia, nie mógł się pogodzić z tym, że już nie będzie go beształa, stojąc na schodach kliniki, za marnowanie czasu, ilekroć on zacznie kręcić się przy Inger i Trudi przed wyruszeniem na ryby. Przypuszczał, że Barbara Rafferty uciekła z wyspy, wsiadając na jakiś przepływający tędy jacht, świadoma, iż wkrótce zjawią się na Saint-Esprit przedstawiciele władz francuskich, by przeprowadzić dochodzenie w sprawie śmierci dziecka. Nikt nie miał całkowitej pewności, że to lekarka zabiła Gubby’ego, ale wszyscy zachowywali się tak, jakby przez cały czas widzieli w jej rękach zakrwawioną poduszkę.
Neil zapamiętał, z jakim lekceważeniem potraktowała następnego dnia rano pozostałych członków zespołu, popijając w milczeniu herbatę i dochodząc do siebie po ataku gorączki. Kimo spoglądał na swoje spracowane, zaciśnięte w pięści dłonie, uparcie natrząsając w myślach znaczenie śmierci małego, po czym ruszył na cmentarz i zaczął z furią kopać grób. Saitowie wycofali się do laboratorium – tej oazy zdrowia, dokonując w ciszy trudnych do wyobrażenia kalkulacji w związku z zaistniałym wypadkiem i jego moralnym wydźwiękiem. Z kolei Monique ostentacyjnie oglądała zdjęcie ojca, nie kryjąc się z przypuszczeniami, że również on został zamordowany. Carline zaś sprawiał wrażenie najmniej poruszonego śmiercią dziecka, choć uśmiechał się w napięciu i spoglądał na Barbarę Rafferty z nabożnym lękiem. Za to Andersonowie postanowili działać. Zbulwersowani prawdopodobnym uduszeniem Gubby’ego, przygotowywali swój jednożaglowiec do podróży na Tahiti, skłonni wyruszyć wraz z pierwszym odpływem i złożyć zeznania w prefekturze policji natychmiast po przybyciu do Papeete. Wraz z Neilem i czwórką pogrążonych w żalu Niemców stanowili orszak żałobny, podążający za Kimem niosącym martwe dziecko w trumience zbitej z desek po skrzynce na zabawki.
Andersonowie, źli na siebie, że nie czuwali nad bezpieczeństwem Gubby’ego, spoglądali na Neila zasypującego grób czarnym piaskiem.
– Już dość o tym. – Major machnął ręką, zrezygnowany. – Nie będziemy o to zabiegali. Chłopak nie popłynie z nami.
Gdy wracali we trójkę z cmentarza, zostawiając Trudi i Inger pod opieką Wolfganga i Wernera, pani Anderson trzymała Neila za rękę. Po znalezieniu martwego dziecka wszyscy zapomnieli o zrujnowaniu szałasów hipisów i spaleniu „Parsifala”. Nawet Carline złożył Niemkom kondolencje, sprytnie przedstawiając teraz zniszczenie jachtu i śmierć Gubby’ego jako godne ubolewania skutki zbyt napiętych stosunków pomiędzy mieszkańcami wyspy. Ale pani Anderson dobrze wiedziała, że lekarka bezwzględnie realizuje swój plan.
– Neil, potrafisz się ustrzec? Uważaj na doktor Barbarę. Może powinieneś popłynąć z nami.
– Nic mi się nie stanie, pani Anderson. Doktor Barbara nie zrobi mi nic złego.
– Nie bądź taki pewny. Biedny Gubby. Wiem, jak za nim przepadałeś. To nie pierwsza jej ofiara i całkiem możliwe, że nie ostatnia.
– Pani Anderson… Nikt nie przyłapał doktor Barbary na duszeniu Gubby’ego. – Starając się osłabić podejrzenia grożące lekarce stryczkiem, patrzył na nią, jak szła ze spuszczoną głową do kliniki, zapewne nie myśląc teraz o Saint-Esprit, rezerwacie i krążących nad jej głową albatrosach. – Wszyscy robią z niej kozła ofiarnego, bo są zmęczeni i muszą kogoś oskarżyć. A wiedzieliśmy od początku, że w rezerwacie trzeba ciężko pracować.
– Ale nie wiedzieliśmy, że będzie się tu mordować ludzi. – Pani Anderson słuchała niesionych przez wiatr szlochów Trudi. – Najpierw został zabity ojciec Monique, a teraz Gubby. Jak myślisz, Neil, kto może być następny?
– Ojciec Monique nie został zabity. Miał wylew.
– Tego ostatniego jestem pewny. – Major sprawiał wrażenie zdumionego tym, że chłopiec broni lekarki, jakby widział w nim wspólnika zbrodni. – Duszenie się działa na mózg katastrofalnie. Doktor Barbara utrzymuje, że od wieczora nie widziała Didiera. Za to my widzieliśmy ją w pokoju dla chorych tuż po północy, gdy zakładała na łóżko Francuza moskitierę.
– A później o drugiej – dodała pani Anderson. – Jak sądzisz, Neil, co tam robiła? Chcielibyśmy to wiedzieć.
– Starała się mu pomóc zasnąć – oświadczył obojętnie.
– Właśnie to nas niepokoi. Problem w tym, o jaki sen jej chodziło?
Neil usiłował odeprzeć argumenty Andersonów, ale byli zdecydowani zawiadomić władze francuskie o swoich podejrzeniach. Spychał ich łódkę na fale, pogodzony z myślą, iż odpłyną z wyspy, gdy Carline w pośpiechu wszedł za nimi do oceanu, nie zważając, że woda sięga mu do ud, i chwycił za rumpel. Koszula Amerykanina wciąż cuchnęła ropą, która wyciekła z jego bomby zapalającej, ale po raz pierwszy gotów był działać na własną rękę. Neil doszedł do wniosku, że śmierć Gubby’ego wyjaśniła Carline wszelkie wątpliwości, podczas gdy pozostałych zbiła z tropu.
Читать дальше