J. Ballard - Fabryka bezkresnych snów

Здесь есть возможность читать онлайн «J. Ballard - Fabryka bezkresnych snów» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Fabryka bezkresnych snów: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Fabryka bezkresnych snów»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Fabryka bezkresnych snów to najlepsza powieść Ballarda; jedna z niewielu naprawdę kultowych książek. To bajeczna przypowieść o znaczeniu i potrzebie marzeń, magii i fantazji w naszym życiu. Przygody Blakea – bohatera książki- mogą być tylko urojeniami chorej wyobraźni, ale też mogły zdarzyć się naprawdę. To nasze życie to przecież mieszanina snów, jawy, fantazji i rzeczywistości. Marzenia są piękne. Sny bywają okrutne. Fantazja jest potrzebna każdemu z nas.

Fabryka bezkresnych snów — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Fabryka bezkresnych snów», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Przeleżałem cały dzień w strzępach mojego skrzydlate-go nakrycia głowy, pośród żółknących wieńców u stóp po-mnika. Wypadłem z wózka na kamienne stopnie, a propor-ce mojej krwi owinęły się wokół obelisku, pieszcząc na-zwiska kobiet i mężczyzn z Shepperton, którzy zginęli w wojnach za swój kraj. Nie mogąc się ruszyć, czekałem na panią St. Cloud i ojca Wingate, żeby przyszli i opatrzyli mi ranę, ale ksiądz i matka Miriam opuścili mnie. Widziałem ich po drugiej stronie parku – ojciec Wingate pocieszał pa-nią St. Cloud, kiedy wyszli z zakrystii, gdzie leżała Miriam. Zrozumiałem, że postanowili jej nie grzebać, dopóki nie umrę raz jeszcze.

Tymczasem świat zewnętrzny zdawał się zapomnieć o Shepperton. Samochody sunęły autostradą w kierunku Lon-dynu, a kierowcy i pasażerowie chyba nie zdawali sobie sprawy z istnienia tego miasteczka, jak gdyby otaczający Shepperton mentalny parawan odbijał tylko ich przelotne myśli.

Wilgotnym popołudniem na usmolone dymem domy spadł słaby deszcz, którego krople skapywały z poczernia-łych pnączy i palm. Słyszałem, jak Stark włóczy się po uli-cach ze swoją strzelbą, zabijając te nieliczne ptaki, które ośmieliły się opuścić swoje kryjówki.

Mieszkańcy Shepperton skryli się w sypialniach, ale o zmierzchu pod pomnikiem zebrała się grupka kobiet, które zaczęły obrzucać mnie wyzwiskami. Były to matki dzieci, które wchłonąłem w siebie, matki tych dziewcząt i chłop-ców, których odległe dusze przebiegały mroczne galeryjki głębin mojego ciała i które utrzymywały mnie przy życiu. Kobiety przyniosły ze sobą śmieci w plastikowych torbach. Porozrywały swoje kombinezony lotnicze aż po pas, a po-tem obrzuciły mnie gradem odpadków i ciskały we mnie martwymi ptakami.

Choć mnie nienawidziły, cieszyłem się, że nauczyłem je latać. Dzięki mnie dowiedziały się, jak być kimś więcej niż sobą, jak przybrać postać ptaka, ryby albo ssaka, i dzięki mnie wkroczyły na krótko w świat, gdzie mogły zespolić się ze swoimi braćmi, przyjaciółmi, mężami i dziećmi. Leżałem u ich stóp, skrępowany skrzydlatym nakryciem głowy. Serpentyny mojego serca wzniosły się w zimnym powietrzu i trzepotały im w twarze, jak zagubione duchy synów i córek tych ludzi.

Wieczorem zobaczyłem lica trojga upośledzonych dzie-ci, które przyglądały mi się w wilgotnym świetle – wyglą-dały jak małe księżyce, które okrążają się w milczeniu. Kucnęły pośród martwych kwiatów i ar, żeby bawić się wstę-gami mojej krwi. Rachel pieściła je, mrugając w zachwycie niewidomymi oczami, i próbowała odczytać ich tajemni-cze kody niczym enigmatyczne wiadomości z innego wszechświata, zapisane na telegraficznej taśmie mojego serca. David wpatrywał się ponuro w umierającą dżunglę, kryjącą frontony sklepów, zaintrygowany ich bezcelową przemianą. Tymczasem Jamie naśladował mnie i przygar-niał do piersi mokre maki, wyciskając z nich palcami sok. Raz podczołgał się bliżej i położył mi przy głowie martwą wronę, ale wiedziałem, że nie chciał być okrutny. Po prostu stałem się kaleką, tak jak on.

Pod osłoną nocy dzieci ożywiły się i wciągnęły mnie z powrotem na wózek. Rachel waliła mnie pięściami w nogi, usiłując przywrócić je do życia.

Na mrocznych ulicach jarzył się blask ognisk, bijących pod niebo z górnych tarasów wielopoziomowego parkingu. Dzieci powiozły mnie spiesznie za opuszczoną klinikę i dalej, ku swojej tajemnej łące.

W szarym świetle zauważyłem biały kształt samolotu, który zbudowały mi nad grobem.

34

MGIEŁKA MUCH

Tak więc dzieci zabrały mnie, żebym zamieszkał w gro-bie. Siedziałem jak strach na wróble w wypełnionej kwia-tami mogile, wyściełanej martwymi ptakami, otoczony szczątkami mojego nakrycia głowy, trzymającego się wciąż na ramionach i paskach pod moją brodą. Po obu stronach grobu leżały skryte w ciemności kawałki skrzydeł cessny, które wraz z fragmentami jej przedniej szyby i ogona two-rzyły prymitywny kadłub. Nawet jedno śmigło zostało wy-rwane z dna koryta rzeki i wywleczone na łąkę. Spoczywa-ło teraz na trawie u moich stóp niczym pogięty i zardzewia-ły miecz.

W cienistej altanie siedziały dzieci, przypominające ułomne cherubiny w ogrodzie przy kostnicy. Nad Shepper-ton osiadły niemal dotykalne wyziewy. Drzewa skrył bal-dachim mroku, jak gdyby nad umierającą dżunglą rozcią-gnął się całun szarości. Światło nie spływało już ze wszyst-kich liści. Ptaki milczały, schowane wśród więdnących or-chidei i magnolii, których płatki przybrały w śmierci rów-nie woskowe oblicze, jak policzki Miriam St. Cloud. W górze łopotały poszarpane żagle ciemnych skrzydeł. Na przyćmionym niebie zbierały się sępy. Lądowały na pożółkłej trawie, by karmić się padliną wymordowanych ptaków. Na leżącym przede mną śmigle przysiadł mały sęp płowy, zaciskając szpony wokół obosiecznego miecza. Wszędzie dokoła pojawiała się makabryczna roślinność, a w trawie buszowały dziwne drapieżniki. Węże wspinały się na brzegi strumyka. Plaga pająków rozsnuwała na drzewach ropne sieci, osłaniając martwe kwiaty srebrnymi całunami, a zbite w aureolę białe muchy żerowały nad grobem. Kiedy łąkę wypełnił świt, ujrzałem dzierzbę, która atakowała ostat-nie kolibry, wbijając je na ciernie kolczastych krzewów. Shepperton stało się obmierzłe, ponieważ zatruła je pły-nące ze mnie rozpacz. Zaraz po brzasku powróciły dzieci. W nadziei, że przywróci mnie do życia, Jamie po raz pierw-szy przyniósł mi żywego ptaka – był to zmaltretowany ru-dzik, którego chłopiec puścił wolno w trawie. Dzieci były nazbyt wystraszone, żeby do mnie podejść, przykucnęły więc w rojącej się od wszy trawie. Jamie pohukiwał żałośnie sam do siebie, kryjąc głowę w ramionach przed krążącymi w górze sępami, które czekały, by pożreć moje ciało, choć z niego właśnie powstały. David zakrył dłońmi oczy Rachel, obawiając się, że nawet ślepota nie uchroni dziewczynki przed widokiem tych wszystkich okropności. Po bladych ulicach błąkało się kilka osób, przebranych nadal w stroje lotników. Miasteczko pilotów umierało przeze mnie, a ja z kolei umierałem przez nich.

A jednak wciąż jeszcze żyłem.

Na środku parku sępy szarpały zwłoki padłych jeleni. Stadko ciemnych padlinożerców obsiadło dystrybutory na stacji benzynowej, a ich przywódca pożerał martwego psa. Szary wiatr poruszał tysiącami zmiażdżonych kwiatów, podczas gdy ludzie cofali się przed ptakami, obserwując je w odrętwieniu z progów swoich domów. Uzbrojeni w noże i ogrodowe widły, wpatrywali się uważnie w głąb parku, gdzie trawę kryły ciała zdychających jeleni. Wśród wycień-czonego stada stał na chwiejnych nogach pojedynczy sa-miec.

Czekałem, aż przyjedzie policja, która mnie uratuje, bo chciałem się już przyznać, że ukradłem cessnę. Ale świat utracił zainteresowanie Shepperton, jak gdyby ktoś rozsta-wił niewidzialne parawany wokół miasteczka. Odjechały ostatnie radiowozy, a załogi telewizyjnych wozów transmi-syjnych pakowały sprzęt.

Tego popołudnia nie przyleciały żadne helikoptery. Od strony uschłych wiązów dobiegły mnie podniesione głosy. To grupa myśliwych ze Starkiem na czele wracała z wyprawy nad rzekę, ciągnąc przez martwe klomby skrwa-wione ciało morświna. Między krzakami potarganych ro-dodendronów ujrzałem podekscytowaną twarz i rozczochra-ne włosy Starka. Był splamiony krwią. Powiesił zwierzę na haku przed sklepem rzeźniczym nieopodal pomnika ofiar wojny. Kiedy z bocznych uliczek nadbiegły wygłodniałe gospodynie domowe, Stark wszedł na blaszaną baryłkę i zaczął wycinać steki z mięsa morświna.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Fabryka bezkresnych snów»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Fabryka bezkresnych snów» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
James Ballard
libcat.ru: книга без обложки
James Ballard
libcat.ru: книга без обложки
James Ballard
James Ballard - La forêt de cristal
James Ballard
James Ballard - Le monde englouti
James Ballard
J. Ballard - Crash
J. Ballard
J. Ballard - Concrete island
J. Ballard
libcat.ru: книга без обложки
James Ballard
libcat.ru: книга без обложки
James Ballard
Karel Čapek - Fabryka Absolutu
Karel Čapek
J. Ballard - Hello America
J. Ballard
Отзывы о книге «Fabryka bezkresnych snów»

Обсуждение, отзывы о книге «Fabryka bezkresnych snów» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x