J. Ballard - Fabryka bezkresnych snów

Здесь есть возможность читать онлайн «J. Ballard - Fabryka bezkresnych snów» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Fabryka bezkresnych snów: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Fabryka bezkresnych snów»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Fabryka bezkresnych snów to najlepsza powieść Ballarda; jedna z niewielu naprawdę kultowych książek. To bajeczna przypowieść o znaczeniu i potrzebie marzeń, magii i fantazji w naszym życiu. Przygody Blakea – bohatera książki- mogą być tylko urojeniami chorej wyobraźni, ale też mogły zdarzyć się naprawdę. To nasze życie to przecież mieszanina snów, jawy, fantazji i rzeczywistości. Marzenia są piękne. Sny bywają okrutne. Fantazja jest potrzebna każdemu z nas.

Fabryka bezkresnych snów — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Fabryka bezkresnych snów», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

37

ODDAJĘ SIĘ

Las znów pojaśniał. Pomiędzy posępnymi niedawno drzewami pobłyskiwały kolorowe kwiaty, a wśród liści su-nęło znajome światło, jak gdyby boski ogrodnik, nadzoru-jący ten przyćmiony raj, przybył nieoczekiwanie, spóźnio-ny na początek dnia, i włączył jego światła. W rzece sko-czyła ryba – srebrny ognik, który rozpalił dzień na nowo. U wylotu łąki klęczały w trawie dzieci. Widziałem ich małe uśmiechy wśród rozchwianych maków. Wyglądały na wyczerpane, ale zadowolone, jak gdyby zmęczyły je trudy przekazywania mi za pośrednictwem woli swoich sił, czyli cząsteczek zdeformowanych ciał – David zapewne próbo-wał przekazać mi stoicyzm, Jamie emocje, jakie budziło w nim wszystko, a Rachel ciekawość i spokój. Całe Shepperton zdawało się odpoczywać, jak po olbrzy-mim wysiłku. Mieszkańcy nie próbowali już niszczyć ro-ślinności i rozsiedli się w progach swoich domów, odrzu-ciwszy piły i siekiery. Obserwowali w milczeniu odradza-jący się las.

Czekało na mnie wszystko. Spojrzałem na swoją pierś, na zagojoną ranę – zniknęła nawet blizna. Czułem w piersi narządy, które przekazały mi tutejsze stworzenia. Nosiłem w sobie tysiące płuc, serc, wątrób, mózgów i genitaliów obojga płci, a stałem się tak płodny, że mogłem zaludnić nowy świat, w który miałem wkroczyć.

Nabrałem pewności, że jednak uda mi się uciec z Shep-perton.

Pokonałem parking pod kliniką. Na tarasie oddziału ge-riatrycznego siedzieli zgrzybiali i kalecy starcy. Dzieci szły za mną, z pospuszczanymi głowami, pojęły bowiem, że wkrótce je opuszczę. Zmarszczka pofałdowała masywne czoło Davida, gdy usiłował po męsku zadecydować o ich wspólnej przyszłości. Twarz Rachel zapadła się w sobie – dziewczynka zamknęła oczy, jak gdyby nie chciała ryzyko-wać odzyskania wzroku w chwili pożegnania. Tylko Jamie zachował pogodę ducha. Uniósł głowę i pohukiwał pod nie-bo, sondując je w nadziei, że ześle mu następnego lotnika. Starzec na tarasie uniósł rękę, pozdrawiając mnie po raz ostatni. Jakaś leciwa kobieta, wyniszczona białaczką, uśmiechnęła się ze swojej leżanki, dziękując mi za kwiaty w ogrodzie i barwne pióra ptaków.

Wróciłem do dzieci, ponieważ darzyłem je uczuciem. Przyklęknąwszy przed nimi wśród zaparkowanych aut, wzią-łem Jamiego za ręce. Odczekałem, aż ustały jego nerwowe pohukiwania, wtedy chłopiec wbił we mnie wzrok. Przez nasze zaciśnięte palce przelałem mu w ciało siłę i zwin-ność, jaką obdarzył moje nogi umierający jeleń. Oswobodziłem ręce chłopca. Spoglądając mu w oczy, zerwałem z jego nóg klamry ortopedyczne. Na widok swo-ich kolan Jamiemu zaparło dech w piersi – był zdumiony, że ma tak silne nogi. Śmiejąc się, kołysał się swawolnie, udając, że zaraz upadnie. Wydał ostatni okrzyk, dał spokój niebu i ruszył biegiem przez park, przeskakując klomby. Przez cały ten czas Rachel z uwagą nastawiała uszu, zwróciwszy oczy ku wzburzonej trawie, nie mogła jednak odczytać jej rozbieganych szyfrów. Przestraszona, cofnęła się przede mną, zdejmując dłoń z ramienia Davida, ale po-tem, w nagłym przypływie odwagi, podbiegła bliżej i obję-ła moje kolana. Trzymała mnie mocno w ramionach, chcąc przywrócić mi siłę, którą przelałem w Jamiego. Ująłem jej głowę w dłonie i wcisnąłem ją między swoje uda, dotykając martwych okien jej oczu. Wraz z niezawod-nym zmysłem kondorów, czubkami palców przekazywałem jej wzrok sokołów i orłów. Gałki oczne dziewczynki poru-szały się raptownie pod moimi palcami, jak gdyby raptow-nie śniła teraz wszystkie utracone obrazy dzieciństwa. Czu-łem, jak jej pobudzone nerwy wzrastają z mózgu niczym łodygi orchidei i rozkwitają delikatnymi płatkami źrenic. Rozdrażniona sobą, Rachel radośnie kiwała głową na boki, przytłoczona światłem wpadającym w mroczne komory jej czaszki.

– Tak, BlakeL.

Wyrwała mi się i spojrzała szeroko otwartymi oczami na łąkę, niebo i liście. Po chwili podniosła na mnie trzeźwy wzrok i przez krótką chwilę ujrzała we mnie swojego ko-chanka i ojca.

Jamie biegał między nami, zawracał wśród samochodów, a potem zaczął tańczyć wokół Davida, który ze stoickim spokojem tkwił w miejscu. Był szczęśliwy radością swoich towarzyszy, ale nie rozumiał, co się właściwie stało. Pojąwszy nareszcie, że wkrótce stąd odejdę, Rachel wzię-ła Davida za ręce i przyciągnęła go do mnie zdecydowa-nym ruchem. Przytrzymałem jego masywną głowę na mo-ich lędźwiach. Czułem bicie jego silnego serca, pełnego obaw, że jego rolę mógłby przejąć jakiś mózgowy uzurpa-tor. Przekazywałem mu płatki inteligencji przez spojenia kości jego czaszki, jak cienkie wiązki światła, które prze-szywały graciarnię mózgu chłopca. Jego umysł odpowia-dał, poruszał się po omacku wśród gasnących cieni, odbudowując zerwane przewody złącz. Na koniec podaro-wałem mu zrozumienie, dobry zmysł starych ryb i mądrych węży.

Głowa Davida rozbrzmiewała echem na moich kolanach jak szumiące planetarium astronomicznych snów. Ode-pchnął mnie, a potem uniósł wzrok z pełnym godności spo-kojem.

– Dziękuję ci, Blake… Czy teraz ja mogę ci pomóc? Odszedł grzecznie i zaczął przechadzać się bojaźliwie między zakurzonymi samochodami, jak gdyby zakłopota-ny obecnością czujnego i bystrego lokatora, który zajął miej-sce w jego głowie.

Byłem oszołomiony z wysiłku i zdawałem sobie spra-wę, że moje ciało musi zapłacić za trud, postanowiłem więc odejść. Do Shepperton w każdej chwili mogli przybyć pierw-si turyści, a za nimi policja w poszukiwaniu spadłej cessny. Odpoczywałem, wsparty o czerwony kabriolet Miriam St. Cloud, wspominając młodą lekarkę i pomoc, jakiej mi udzie-liła, kiedy pojawiłem się w miasteczku. W kurzu na drzwiach samochodu pozostawiła ślady palców – swoją ostatnią za-szyfrowaną wiadomość.

David czekał na mnie. Wzrok mi osłabł, ale widziałem jego jasne, niebieskie oczy, przyglądające się starcom na tarasie.

– Blake, zanim odejdziesz… – David przemawiał nie-mal dorosłym głosem. – Czy mógłbyś się z nimi pożegnać? Poszedłem za spokojnym i pełnym godności chłopcem na drugą stronę parkingu i dalej, na taras. Staruszkowie ma-chali do mnie z leżanek i wózków inwalidzkich, ucieszeni; że mogą siedzieć na słońcu. Patrząc na te umierające istoty, siedzące na progu własnej śmierci, miałem ochotę odwró-cić się, uciec i odlecieć stąd nad drzewami na zawsze. Wie-działem, że jeśli przekażę im siłę, którą obdarzyły mnie ptaki i rośliny, nigdy nie uda mi się wymknąć z Shepperton. Znów miałem tu pozostać, uwięziony.

David czekał na mnie i uśmiechnął się krzepiąco, kiedy zadrżałem. Widział, że gniewam się na starców, i mnie zo-stawiał decyzję, czy powinienem im pomóc. – Dziękuję ci jeszcze raz, Blake.

Wszedłem na wiodące na taras schody. Sunąłem między leciwymi pacjentami, ujmując ich starcze dłonie. Chorej na białaczkę staruszce, wyglądającej jak spopielały, uśmiech-nięty tłumoczek, oddałem swoją krew, dar jeleni i wiązów. Trzymałem jej maleńkie ręce, a krew wpływała w jej ciało przez węże moich przegubów. David rozpromienił się z zachwytu, kiedy staruszka odżyła na naszych oczach. Jej ciepłe palce ścisnęły mnie za łokieć.

– Poproszę pielęgniarkę, żeby przyniosła pani kosme-tyczkę, pani Sanders. – David rozdzielił nas i popchnął mnie do następnego pacjenta.

Zdemenciałemu starcowi oddałem drugą część mojego mózgu, którą dostałem od sokołów i orłów. Jego roztrzę-siona głowa uspokoiła się w moich rękach, a oczy chorego spoglądały na mnie jak oczy zaspanego szachisty, rozbły-skujące rankiem na widok zwycięskiego posunięcia. – Jeszcze choć kilku, Blake.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Fabryka bezkresnych snów»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Fabryka bezkresnych snów» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
James Ballard
libcat.ru: книга без обложки
James Ballard
libcat.ru: книга без обложки
James Ballard
James Ballard - La forêt de cristal
James Ballard
James Ballard - Le monde englouti
James Ballard
J. Ballard - Crash
J. Ballard
J. Ballard - Concrete island
J. Ballard
libcat.ru: книга без обложки
James Ballard
libcat.ru: книга без обложки
James Ballard
Karel Čapek - Fabryka Absolutu
Karel Čapek
J. Ballard - Hello America
J. Ballard
Отзывы о книге «Fabryka bezkresnych snów»

Обсуждение, отзывы о книге «Fabryka bezkresnych snów» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x