J. Ballard - Fabryka bezkresnych snów

Здесь есть возможность читать онлайн «J. Ballard - Fabryka bezkresnych snów» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Fabryka bezkresnych snów: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Fabryka bezkresnych snów»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Fabryka bezkresnych snów to najlepsza powieść Ballarda; jedna z niewielu naprawdę kultowych książek. To bajeczna przypowieść o znaczeniu i potrzebie marzeń, magii i fantazji w naszym życiu. Przygody Blakea – bohatera książki- mogą być tylko urojeniami chorej wyobraźni, ale też mogły zdarzyć się naprawdę. To nasze życie to przecież mieszanina snów, jawy, fantazji i rzeczywistości. Marzenia są piękne. Sny bywają okrutne. Fantazja jest potrzebna każdemu z nas.

Fabryka bezkresnych snów — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Fabryka bezkresnych snów», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Dziesięć stóp dalej piasek lśnił srebrnym światłem ni-czym rozpuszczające się zwierciadło, ściekające do rzeki. Na płytkiej wodzie wśród edwardiańskich kolumn spoczy-wał jeden z wagoników diabelskiego koła. Nocna burza na-ruszyła pomost wesołego miasteczka, którego część zapa-dła się pod wodę, unosząc z sobą fragment karuzeli. Mię-dzy rozmaitymi odpadkami na wilgotnej plaży leżał mały, uskrzydlony konik.

Przypomniałem sobie swój sen i ciała oszalałych pta-ków, zderzających się z sobą nad wesołym miasteczkiem, kiedy rzucały się wokół mnie w wirującym powietrzu. Po pierwszym brzasku rzeka wypluła starego Pegaza na plażę, na którą przypłynąłem z samolotu. Podszedłem do konia, by wciągnąć go na brzeg. Świeża farba posrebrzyła mi dło-nie, pozostawiając plamisty ślad na piasku. Pelikany przyglądały mi się spośród klombów, kiedy wycierałem ręce o trawę, a od ich piór odbijało się jaskra-we światło. Wydawało się, że listowie wierzb i dekoracyj-nych jodeł odnowił jakiś psychodeliczny ogrodnik z zami-łowaniem do krzykliwych kolorów. Nad rozjarzonym traw-nikiem śmignęła sroka, błyszcząc piórami barwnymi, jak pióra ary.

Pobudzony tą feerią światła, wpatrywałem się w spla-mioną wodę. Nawałnica wzburzyła rzekę, a na płyciznę wy-płynęła grupa węgorzy. Ryby o cięższych ciałach poruszały się w głębszych wodach, bo być może zagnieździły się w zatopionym kadłubie cessny. Myślałem o pani St. Cloud, naszym dziwnym, gwałtownym stosunku seksualnym i ode-granych przez nas narodzinach dorosłego dziecka. W od-powiedzi na nerwowe rozdrażnienie porannym światłem niedzielnego poranka poczułem kolejny przypływ potencji seksualnej.

Gdy opuściłem ogród St. Cloudów i wszedłem do par-ku, ujrzałem daniela, wycierającego pysk o pień srebrnej brzozy. Tylko na poły figlarnie chciałem go chwycić za zad, odczuwając wobec tego bojaźliwego stworzenia taką samą napastliwość seksualną, jaką czułem nawet wobec drzew i ziemi pod stopami. Chciałem radować się światłem, kry-jącym drzemiące wciąż miasto, zalewać nasieniem milut-kie płoty i prześliczne ogródki, wtargnąć do sypialni, w któ-rych tutejsi księgowi i agenci ubezpieczeniowi wylegiwali się z niedzielnymi gazetami w rękach, i kopulować u stóp łóżek z ich pełnymi nocnej słodyczy żonami i córkami. Czy byłem nadal więźniem Shepperton?

Przez następną godzinę, kiedy ulice były jeszcze puste, zrobiłem obchód całego miasta. Idąc wzdłuż autostrady, na której udaremniono mi pierwszą próbę ucieczki, ruszyłem w stronę Londynu z miejsca, gdzie otwarte pola zaczynały ustępować szeregowi spokojnych jezior i zalanych wodą żwirowni, połączonych piaszczystymi groblami. Pozosta-wiwszy za sobą ostatnie domy na wschód od Shepperton, przelazłem przez żywopłot i porośniętym makami polem powędrowałem w kierunku najbliższego jeziora. W płytkich stawkach zauważyłem porzucony konwejer żwirowy i rdzewiejące skorupy dwóch samochodów. Kie-dy podszedłem bliżej, powietrze zakołysało się nagle wo-kół mnie, ale nie zważając na nic, parłem dalej. Pejzaż je-zior i grobli nagle odwrócił się groźnie. Błotnista ziemia zawróciła pode mną, a potem zaczęła uciekać ze wszyst-kich stron, podczas gdy odległa kępa pokrzyw, rosnąca na odkrywce, popędziła ku mnie, kłębiąc się wokół moich nóg, jak gdyby chciała mnie objąć.

Już bez namysłu porzuciłem wtedy, w tamtym miejscu, wszelkie próby ucieczki z Shepperton. Widocznie mój umysł nie był jeszcze gotów, żeby opuścić to nijakie, prowincjo-nalne miasteczko.

Wprawdzie byłem jego więźniem, mogłem jednak przy-najmniej przyznać sobie całkowitą swobodę i robić wszyst-ko, na co miałem ochotę.

Uspokoiłem się i wróciłem polami do miasta. Kiedy wchodziłem na ciche ulice, pierwsi mieszkańcy myli już samochody i przycinali żywopłoty. Grupka świeżo wyką-panych dzieciaków szła do szkółki niedzielnej. Dzieci mi-jały rozjaśnione ogrody, nie zdając sobie sprawy, że idę za nimi jak usidlony satyr w butach tenisowych, chcąc porwać ich drobne ciałka. Jednocześnie czułem dla nich jakąś dziw-ną tkliwość, jak gdybym znał je całe życie. One i ich rodzi-ce byli również więźniami tego miasteczka. Zapragnąłem, żeby nauczyły się latać, ukradły lekki samolot… Z ogrodu nieopodal wytwórni wzbił się w górę prosto-kątny latawiec z bambusa i papieru, na którym jakieś dziecko wymalowało głowę ptaka – dziobaty profil kondora. Śle-dząc drogą latawca wzdłuż linii horyzontu, zauważyłem dach mansardy, który widziałem we śnie. Ujrzałem te same, schodkowo położone dachówki, na których poślizgnęła się para rybołowów, i okienko mansardowe z dekoracyjną po-przeczną belką nadproża.

Za ogrodzeniem, okalającym wytwórnię filmową, stały na trawie przed płóciennymi hangarami stare samoloty, wśród nich trójpłatowe spady i fokkery, ogromny, strunowy dwupłatowiec z lat międzywojennych i kilka drewnianych makiet spitfire’ów. Nie było ich tutaj, gdy po raz pierwszy leciałem nad Shepperton, ale widziałem je na nocnej trawie we śnie.

Rozglądając się wokoło, zrozumiałem, że miejscowe domy również już widziałem. Niższe piętra nie wyglądały znajomo, ale bez żadnych wątpliwości rozpoznałem wszyst-kie dachy, kominy i antenę telewizyjną, na którą omal się nie nadziałem. Z bloku wyłonił się jakiś pięćdziesięcioletni mężczyzna z nastoletnią córką, przypatrując mi się bacz-nie, jak gdyby z obawą, że będę próbował coś od nich wy-żebrać. Przypomniałem sobie pasiastą markizę z płótna na najwyższym balkonie i parę kopulujących sokołów, które skłoniłem do lotu po nocnym niebie.

Byłem pewien, że córka mnie poznaje. Gdy do niej po-machałem, zaczęła mi się przyglądać niemal uporczywie. Jej ojciec wszedł na jezdnię i ostrzegawczym gestem naka-zał mi odejść.

Chcąc ich uspokoić, uniosłem obandażowane dłonie i zakrwawione knykcie.

– Powiedzcie. Czy wczoraj coś wam się śniło? Czy nie śniło się wam, że latacie?

Ojciec odtrącił mnie barkiem i przywarł mocno do ra-mienia córki. Szli do kościoła i najwyraźniej nie spodzie-wali się mojej mesjanistycznej obecności tuż przed drzwia-mi domu. Gdy odchodzili pospiesznie, pod ciężkim zapa-chem wody kolońskiej mój nos wychwycił cierpką, znajo-mą woń, lgnącą do ich świeżo wykąpanych ciał. Minęły mnie dwa podstarzałe małżeństwa w towarzy-stwie dorosłych dzieci. Ruszyłem krok w krok z nimi i ku ich irytacji zacząłem pociągać nosem, choć szedłem blisko rynsztoka.

– A wy? Czy komuś z was śniło się, że lata? Uśmiechnąłem się do nich, jakby chcąc przeprosić za mój wymięty strój plebana i białe buty, poczułem jednak ten sam ostry zapach, odór ptaszarni.

Poszedłem za nimi do miasta, podążając tym powietrz-nym tropem. Nad pasażem handlowym krążyło kilkanaście wielkich ptaków z gatunku morskich mew, które burza przy-gnała w górę rzeki. Na dachu supermarketu przysiadł kruk, a na ozdobnej fontannie koło poczty trzepotały się dwie wilgi. Owego cichego, niedzielnego poranka bezładne pta-sie życie materializowało się wszędzie nad głowami zdąża-jących do kościoła ludzi. Przyciągnięte ich ostrym zapa-chem ptaki, sądzące błędnie, że mieszkańcy miasteczka należą do tych samych, co one, gatunków, wirowały po ca-łym pasażu. Ciężkie mewy dreptały niezdarnie po dekora-cyjnych kaflach, potrząsając skrzydłami pośród błyszczą-cych butów. Jakaś zmieszana kobieta śmiała się nerwowo na widok mewy, usiłującej przy siąść na jej kapeluszu, a pewien sztywno wyprostowany mężczyzna w myśliwskim stroju z brązowego tweedu groził laską krukowi, który upar-cie próbował usadowić się mu na ramieniu. Dzieci biegały ze śmiechem wśród wilg, wzbijających się w powietrze z ich dłoni. Płomienie ptasich piór migotały między odbior-nikami telewizyjnymi i zmywarkami, odbijając się w szy-bach wystaw sklepów z gospodarstwem domowym. Napastowani przez ptaki, minęliśmy pasaż, przeszliśmy przeraźliwie jaskrawo ulistniony park i dotarliśmy do ko-ścioła, położonego w pobliżu otwartego basenu. Dopiero tutaj ptaki odleciały, jak gdyby odstraszyła je olbrzymia licz-ba piór pokrywających dachy samochodów, zaparkowanych w okolicach cmentarza – piór wyrwanych jakby podczas jakiegoś oszałamiającego, powietrznego turnieju. Ku powszechnemu zdziwieniu wiernych kościół okazał się zamknięty – na drzwiach wisiał łańcuch i kłódka. Za-skoczeni parafianie stanęli wśród płyt nagrobnych z modli-tewnikami w dłoniach. Starzec uniósł laskę, wskazując wie-żę zegarową. Z tarczy odpadło kilka rzymskich cyfr, a wska-zówki znieruchomiały kilka minut po drugiej. Bruk wokół kościoła pokrywały pióra, jak gdyby na wieży rozprysnęła się ogromna poduszka.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Fabryka bezkresnych snów»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Fabryka bezkresnych snów» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
James Ballard
libcat.ru: книга без обложки
James Ballard
libcat.ru: книга без обложки
James Ballard
James Ballard - La forêt de cristal
James Ballard
James Ballard - Le monde englouti
James Ballard
J. Ballard - Crash
J. Ballard
J. Ballard - Concrete island
J. Ballard
libcat.ru: книга без обложки
James Ballard
libcat.ru: книга без обложки
James Ballard
Karel Čapek - Fabryka Absolutu
Karel Čapek
J. Ballard - Hello America
J. Ballard
Отзывы о книге «Fabryka bezkresnych snów»

Обсуждение, отзывы о книге «Fabryka bezkresnych snów» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x