– Sorry, Janku, że bez zapowiedzi… – wpadłam mu w słowo. – Ale ja w innej sprawie. Na sekundę.
– Małego drinka nie odmówisz? – odprężył się Janek, zdejmując mi płaszcz.
– Przy innej okazji – zapewniłam, dołączając szalik. Krzyś odebrał ode mnie rękawiczki i zażarcie próbował zarzucić je na wieszak. Przez całe moje dwudziestopięcioletnie życie nie widziałam wizytowych rękawiczek tyle razy na podłodze, ile w ciągu pierwszych dwóch minut pobytu tutaj.
Pokój, do którego zostałam wprowadzona, Janek umeblował elegancko, ale na tym kończyły się jego zalety. O głośnik domowego kina opierała się nieubrana choinka, pod stojakami na płyty stały rządkiem cztery szklanki z niedopitym mlekiem, na szklanym stole, ubabranym w tęczowe kolorki, rozłożone były plakatowe farby i trzy jajka. W tym jedno wzorzyście wymalowane.
– Robimy pisanki – wyjaśnił mi Janek. – Chwilowo, Krzy-sieńku, maluj sam, później ci pomogę. Najpierw ten różowy szlaczek, co mówiliśmy, a potem… Zobaczymy. Teraz porozmawiam z naszym gościem, zgoda?
Krzyś zgodził się, byle nie za długo. Po czym tak sumiennie zabrał się do pisanek, że na dzień dobry miał pomalowane ucho i grzywkę. Jajko pozostawało czyściuteńkie.
Patrzyłam na Janka lekko zdeprymowana.
– Nie chcę ci się wtrącać w wychowanie syna – szepnęłam -ale nie wydaje ci się… To chyba nie te święta?
– Wiem – odszepnął mi Janek. – Ale, Dominiko, matka przysłała go nakręconego przeciwko mnie, rozumiesz? Zanim go od niej zabrałem, wszystko z nim przerobiła. Żeby ze mną się nudził i nie chciał tu więcej przychodzić. Choinkę ubierał, łańcuchy kleił, sianko podkładał, Mikołaja widział, sernik piekł. Nawet klusek z orzechami i miodem próbował, chociaż to z Kujaw chyba, gdzie ona w życiu nie spędziła Bożego Narodzenia, bo nienawidzi ruszać się z domu. Wszystko mi ukradła. Więc ja ją załatwię następnymi świętami. Już mu kupiłem baranka z cukru, już nawet zjadł, jutro mu urządzę śmigus dyngus, a póki co malujemy jajka. Ciekawe, co ona zrobi, jak przyjdzie Wielkanoc?
Takiego Janka Machty nie znałam. Twardego bojownika o prawa ojca i dziecka.
– Taktyka ciekawa – przyznałam. – Może nawet skuteczna. Tylko że Krzyś będzie miał namieszane w głowie. Co do obyczajów. Nie uważasz?
– Niestety. – Janek smętnie rozłożył ręce. – Też się nad tym zastanawiałem. Miesiąc temu Roberta dała mi do korekty poradnik psychologiczny. „Powiedzmy to dziecku z humorem, kochanie, czyli rozwód bez kompleksów". Anglika światowej sławy. Profesora. On twierdzi, że dzieci po rozstaniu rodziców mają zaburzony obraz świata, ale żeby tego nie demonizować. Te z rodzin pełnych też mają zaburzony obraz, tylko inaczej. Tamte cierpią, że rodzice się męczyli, aż musieli się rozstać, i przypisują sobie winę. Te dzieci. Te drugie z kolei cierpią, że rodzice się męczą, ale się nie rozstają, i też te dzieci przypisują sobie winę, że się nie rozstają z ich powodu. W ogóle dzieci, które obcują z rodzicami, mają zaburzony obraz świata, niezależnie, czy rodzice są skonfliktowani, czy nie.
– To smutne, co mówisz – powiedziałam.
– Prawda? Tak musi być. Sam redagowałem.
– Psiakręc! – odezwał się od stołu Krzyś. – Jajka się zbiły.
– Wszystkie? – przestraszył się Janek.
– No. As dziwne.
– Psiakrew!
– Tes tak mówię – zgodził się Krzyś.
Stał przed nami cały w skorupkach i żółtkach, kręcąc głową. Z włosów białko ściekało mu długimi glutami. Wyglądał okropnie. Janek nie patrzył mu w oczy. Widocznie doznawał poczucia winy wobec wymówek Krzysia.
– Powiedziaem, ze ceba wpierw ugotować? Powiedziaem.
– Malowaliście surowe? – zapytałam z niedowierzaniem.
– Co za różnica? – żachnął się Janek. – Chciał dziesięć, Matejko! „Bitwę pod Grunwaldem" byś zmieścił na dziesięciu, synku. Nie mam takiego dużego garnka, Dominiko. A trzech nie opłaca się od razu gotować.
– Ceba kupić nowe! – zarządził ochoczo Krzyś.
Janek spojrzał nieżyczliwie na zegarek. Potem w okno, za którym padał śnieg.
– Jest piętnasta trzy w Wigilię, synku. Gdzie ja ci teraz znajdę nowe?
– Skoda farb zmarnować bez jajek – ocenił ekonomicznie Krzyś. – Mozę mas w lodówce? Mama zawse ma w lodówce. Zobacymy?
– Ale ja jestem tata, Krzysieńku! Nie mama, nie babcia, nikt taki. I nic nie mam w lodówce. Umyjesz się, ubierzemy się, pójdziemy do restauracji. Zamówię ci w majonezie albo jajecznicę z szynką, skoro musisz – zaproponował pojednawczo Janek.
– Mogę zabrać moje farby do rustaruracji? Pomaluję jajecni-cę trochę.
Janek popatrzył na mnie bezradnie. Nie wtrącałam się. Ale gdybym miała coś do powiedzenia, odradzałabym. Krzyś plus farby w restauracji to mogła być kosztowna nabiałowa Wigilia.
– Zrobimy inaczej. – Janek wyczuł moją opinię szóstym zmysłem. – Możesz zostać z nim na dziesięć minut, Dominiko? Zostaniesz tu z panią, Krzysieńku, ja pojadę raz-dwa do restauracji i kupię jajka na twardo w skorupkach. Pomalujesz je w domu, zgoda?
– Farby tes kup, jakby się jajka znowu zepsuły. Jus jest mało farb.
– Te z restauracji się nie psują – zapewnił Janek, wciągając płaszcz na Arkę Noego.
Zanim wrócił, pomogłam Krzysiowi w kąpieli. Na finał zażyczył sobie ojcowego dezodorantu i wypsikał się od stóp do głów. Z trudem oddychałam. Kiedy uczesałam go gładko, zauważyłam, że jest podobny do Janka. Z czoła i podbródka. Tylko jednodniowego zarostu mu brakowało. A to nie było jedyne podobieństwo. W pokoju usiadł naprzeciw mnie, podparty rękami, zapatrzył się w moje oczy żarłocznym wzrokiem uwodziciela.
– Wies, skąd się biorą dzieci?
Sądziłam, że w dobie afer rozporkowych i molestowań seksualnych nic już nie zmusza dzieci do zadawania sakramentalnych pytań. Wystarczy, że po dobranocce nie odejdą przez parę minut od telewizora. A już bankowo zdawało mi się, że mam przed sobą wiele lat, zanim dziecko to pytanie zada mnie. Moje myśli fruwały w panice pomiędzy swojskim bocianem a światową waginą – i nigdzie nie chciały przysiąść.
– Niezbyt wiem – wyłgałam się. – Powinieneś zapytać tatę. On na pewno wie.
– Nie wie – zapewnił Krzyś. – Ale się nie psyznawa. Pytałem się. Udaje, ze wie i nie powiedział mi nic. Eeee tego, eeee tego, tak mówił, wychodził, sukał ksiąski jakiejś, skąd się biorą, ale nie znalazł.
– Jeszcze znajdzie – pocieszyłam go.
Krzyś filozoficznie zakołysał brodą opartą na dłoniach.
– Nikt nie wie, as dziwne. Mozę gdzie indziej wiedzą.
– Na przykład gdzie?
– W Swazędzu albo w Turosowie.
Coś podobnego! Trafiłam na fascynujący objaw dziedziczności, niestety, nie wiedziałam, z czym to się je. Genetyczne przekazywanie seksualizmu na tle cieków wodnych? Brzmi idiotycznie, ale fakty mówią za siebie. Gdybym nie była gimnazjalną polonistką, tylko specem od genów, do końca życia nie odpuściłabym tematu. Umarłabym we własnym pałacu na Florydzie, otoczona służbą i dziennikarzami. A tak musiałam zrezygnować ze sławy po trzech minutach, ponieważ Janek wrócił z gotowanymi jajkami.
Powiedziałam, że pójdę, a on zmartwił się, ale niezbyt szczerze. Więc zły adres. Nie uwierzyłabym, że Janek skrytobójczo odpala fajerwerki z mojego powodu. Do tego potrzebny jest inny poziom uczuć miłosnych. Aż tak mu na mnie nie zależało.
– Spotkamy się po świętach? – zapytał, podając mi płaszcz. – Sama wybierz miasto.
– W tym mieście jeszcze nie zbudowali hotelu, Janku -oświadczyłam i pocałowałam na do widzenia Krzysia, który znalazł mi rękawiczki na podłodze. – Musiałabym z tobą zostać na jedną noc albo na całe życie. Ani na jedno, ani na drugie nie jestem gotowa.
Читать дальше