Rosamunde Pilcher - Czas burzy
Здесь есть возможность читать онлайн «Rosamunde Pilcher - Czas burzy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Czas burzy
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Czas burzy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Czas burzy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Czas burzy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Czas burzy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Naprawdę nie widzę powodu, żebyśmy jej miały tego zabraniać. W końcu ma siedemnaście lat, nie jest już dzieckiem. Na pewno potrafi dać sobie radę.
– W tym właśnie problem – podsumowała Mollie.
– Na tym zawsze polegały trudności z Andrea.
– Ale wszystko będzie w porządku. Wiedziałam na pewno, że nie będzie w porządku, ale nie chciałam rozwiewać złudzeń Mollie. Zresztą, czy to miało jakieś znaczenie? Jeśli Joss chciał spędzać wieczory, uprawiając miłość przy kominku z tą młodocianą nimfomanką, nie moja to sprawa. Warci byli siebie nawzajem. Można powiedzieć, że dobrali się w korcu maku. Kiedy wypiłyśmy herbatę, Mollie założyła schludny fartuszek i zabrała się do szykowania kolacji. Ja sprzątnęłam ze stołu filiżanki i spodeczki, po czym pozmywałam. Wtedy zjawił się Pettifer, dźwigając ogromny klucz, który wyglądał, jakby otwierano nim jakieś lochy.
– Wiedziałem, że schowałem go w bezpieczne miejsce. Znalazłem go na spodzie szuflady w biurku pana komandora – oświadczył.
– Ależ Pettifer, co to jest? – spytała Mollie.
– Klucz do pracowni, proszę pani.
– Na miłość boską, komu to potrzebne?
– Mnie – wtrąciłam się. – Grenville powiedział, że mogę tam pójść i wybrać sobie jakiś obraz, aby go zabrać do Londynu.
– Ależ dziecko, za co się bierzesz. Tam musi być ogromny bałagan, przez dziesięć lat nikt tam nie wchodził.
– Mnie to nie przeszkadza! – Wzięłam klucz, który wydał mi się ciężki jak ołów.
– Chcesz tam iść już teraz? Robi się ciemno i zimno.
– A czy tam nie ma światła?
– Jest, ale raczej ponure. Lepiej poczekaj do jutra rana.
Chciałam jednak iść tam już teraz.
– Nic mi się nie stanie. Założę płaszcz.
– W hallu na stole leży latarka. Weź ją z sobą, bo ścieżka w dół ogrodu jest stroma i śliska.
Zapięłam więc szczelnie swój skórzany płaszcz i uzbrojona w latarkę i klucz wyszłam z domu przez drzwi wychodzące na ogród. Wciąż wiał porywisty wiatr od morza, przynosząc ze sobą cienkie strugi zimnego deszczu, tak że miałam trudności z zamknięciem drzwi za sobą. W tak pochmurne popołudnie wcześnie zaczęło się ściemniać, ale było jeszcze wystarczająco jasno, aby ostrożnie zejść w dół bez pomocy latarki. Włączyłam ją dopiero przy drzwiach pracowni, aby móc znaleźć dziurkę od klucza.
Włożyłam klucz do zamka. Przekręcił się z oporami. Przydałoby się go nasmarować. Drzwi ze skrzypem otwarły się do wewnątrz. W środku zalatywało stęchlizną i wilgocią, co wskazywało na obecność pajęczyn i pleśni. Szybko namacałam wyłącznik i zapaliłam światło. Naga żarówka wisząca wysoko u sufitu wniosła trochę życia, ale natychmiast otoczyły mnie pełzające cienie, gdyż przeciąg poruszał długim kablem od żarówki w tę i z powrotem jak wahadłem.
Kiedy weszłam do środka i zamknęłam drzwi za sobą, cienie powoli się uspokoiły. Wokół mnie, w półmroku, majaczyły jakieś zakurzone kształty, ale po przeciwnej stronie pokoju znajdowała się stojąca lampa z powyginanym i popękanym abażurem. Dobrałam się zaraz do niej, znalazłam kontakt i włączyłam ją, przez co od razu wszystko zaczęło wyglądać na trochę mniej opuszczone.
Teraz było widać, że pracownia była dwupoziomowa. Na południowej stronie urządzono sypialnię na galerii, do której prowadziły schodki w kształcie okrętowego trapu.
Weszłam do połowy schodków, skąd zobaczyłam kanapę przykrytą pasiastą narzutą. Nad nią znajdowało się szczelnie zasłonięte okno. Z poduszki wysypywały się pióra, co zapewne było dziełem buszującej tu myszy. W rogu galerii leżały wysuszone zwłoki małego ptaszka. Na ten widok lekko mną wstrząsnęło, toteż zeszłam z powrotem do pracowni.
Wiatr tłukł w wielkie okno od strony północnej. Próbowałam uporać się ze skomplikowanym systemem sznurków służących do podnoszenia zasłon, ale nie dałam rady i okno pozostało zasłonięte.
Na środku pomieszczenia znajdowało się podium dla modeli. Na nim stało coś przykrytego płachtą, co okazało się ozdobnym, pozłacanym krzesłem. Myszy zajęły się już jego siedzeniem – wokół leżały porozrzucane strzępki czerwonego aksamitu, końskie włosie wymieszane z mysimi kupkami i masą kurzu.
Pod inną płachtą odkryłam stół roboczy Grenville’a. Były tam pędzle, tuby z farbami, palety, nożyki, butelki oleju lnianego i stosy czystych blejtramów, zabrudzonych wskutek upływu czasu. Była tam też mała kolekcja drobnych przedmiotów, które prawdopodobnie zbierał dla zabawy. A więc wypolerowany przez wodę morską kamyk, jakieś pół tuzina muszli i pęczek piór mewich, które przypuszczalnie przechowywał w praktycznym celu czyszczenia fajki. Leżały tam jeszcze poskręcane, wyblakłe zdjęcia, na których nie można było nikogo rozpoznać, błękitno-biała chińska puszka z ołówkami, buteleczki ze skamieniałym tuszem i kawałek laku…
Poczułam się jak wścibska osoba czytająca cudzy pamiętnik, toteż zakryłam to wszystko z powrotem płachtą i wróciłam do właściwego celu mojej wizyty. Była nim masa nie oprawionych płócien stojących wzdłuż ścian, każde stroną pomalowaną do wewnątrz. Kiedyś też były zasłonięte przed kurzem, ale płachty się z nich ześlizgnęły i leżały pozwijane na podłodze. Kiedy odłożyłam pierwszą kupkę, moje palce natrafiły na pajęczynę, a wielki i obrzydliwy pająk przemknął przez podłogę i znikł gdzieś w cieniu.
Trochę to potrwało. Musiało być około piątej lub szóstej, gdy powyciągałam wszystkie obrazy, odkurzyłam je i ustawiłam w rzędach, opierając o podwyższenie dla modeli. Skierowałam światło koślawej lampy tak, aby je oświetlało. Niektóre miały datę, lecz nie były poukładane w żadnym porządku chronologicznym. Natomiast co do większości nie mogłabym powiedzieć, kiedy ani gdzie zostały namalowane. Wiedziałam tylko, że odzwierciedlały przebieg całej kariery zawodowej Grenville’a, jak też wszystkie jego zainteresowania.
Były wśród nich pejzaże lądowe i morskie, wszystkie możliwe kaprysy oceanu, urocze wnętrza, kilka szkiców z Paryża, kilka wyglądających na wykonane we Włoszech. Można było na nich znaleźć łodzie i rybaków, sceny uliczne z Porthkerris i pewną liczbę nakreślonych węglem podobizn dwojga dzieci, w których rozpoznałam Rogera i Lizę. Nie było natomiast żadnych portretów.
Zaczęłam już wybierać, odstawiając na bok te obrazy, które wydawały mi się szczególnie interesujące. W momencie kiedy dotarłam do ostatniego stosiku, około pół tuzina stało już opartych o siedzenie uginającej się kanapy, a ja byłam zakurzona i zmarznięta, z brudnymi rękoma i pajęczynami przyczepionymi do ubrania. Z poczuciem prawie spełnionego obowiązku zabrałam się do sortowania ostatniej kupki płócien. Znalazłam w niej trzy rysunki piórkiem i widok portu z jachtami stojącymi na kotwicy. A potem…
Ostatnie płótno było zarazem największe. Musiałam użyć obu rąk i całej swojej siły, aby wyciągnąć je z ciemnego kąta i odwrócić stroną pomalowaną do światła. Trzymając obraz pionowo jedną ręką, stanęłam z tyłu,, a wtedy ukazała mi się twarz dziewczyny z ciemnymi, lekko skośnymi oczami, śmiejącymi się i pełnymi życia mimo patyny upływających lat. Ujrzałam czarne włosy, wystające kości policzkowe i zmysłowe usta, nie uśmiechnięte, lecz jakby drżące od powstrzymywanego uśmiechu. Dziewczyna miała na sobie powiewną, białą sukienkę, tę samą, co na portrecie wiszącym nad kominkiem w salonie Boscarvy.
To była Zofia.
Odkąd moja matka wymieniła jej imię, zafascynowała mnie ta postać. Złość z powodu niemożności dowiedzenia się, jak wyglądała, przerodziła się u mnie wręcz w obsesję. Ale teraz, kiedy znalazłam jej portret i mogłam spojrzeć jej w twarz, poczułam się jak Pandora. Otworzyłam puszkę, z której wydostały się tajemnice. Teraz nie było już sposobu, aby wepchnąć je tam z powrotem i zamknąć wieczko.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Czas burzy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Czas burzy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Czas burzy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.