– Nie rozumiem, jak panienka może chcieć teraz odjeżdżać, kiedy już się tu trochę zadomowiła i pan komandor zaczął ją lepiej poznawać? Nie przypuszczałem, że panienka będzie taka…
– Ależ ja tu wrócę, powiedziałam przecież!
– Pan komandor ma już osiemdziesiąt lat i nie będzie żył wiecznie. Jakby panienka się poczuła, gdyby przyjechała tu znowu, a on już by wąchał kwiatki od spodu?
– Och, Pettifer, nie mów tak!
– Dobrze panience mówić „Nie mów tak”. A co ja mogę innego zrobić?
– Muszę wracać, bo mam pracę.
– Dla mnie to egoizm.
– Jesteś niesprawiedliwy, Pettifer.
– Przez te wszystkie lata nie widział ani razu własnej córki. Teraz panienka się zjawia i po trzech dniach chce już znikać. Czy tak postępuje dobra wnuczka?
Nie odpowiedziałam, bo nie było o czym mówić. Nie cierpiałam czuć się winną ani być o coś oskarżaną. W milczeniu kończyliśmy zmywanie. Kiedy talerze były już czyste i Pettifer wycierał suszarkę mokrą ścierką, spróbowałam wyciągnąć rękę do zgody.
– Naprawdę bardzo mi przykro. Mało tego, że muszę wyjeżdżać, to jeszcze przez ciebie czuję się jak ostatnia świnia. I naprawdę jeszcze tu wrócę. Może w lecie on będzie w dobrej formie. Wtedy będzie ciepło i zawieziesz nas gdzieś samochodem…
Mój głos zawisł w próżni. Pettifer starannie powiesił ścierkę na krawędzi zlewu. Mruknął niechętnie:
– Pan komandor mówił, żebym dał panience klucz od pracowni. Nie wiem, co tam można znaleźć, chyba masę kurzu i pająków.
– Dziadek powiedział, że mogę tam pójść i wybrać sobie jakiś jego obraz.
Powoli wytarł swoje zniszczone, sękate ręce.
– Muszę znaleźć ten klucz. Dla bezpieczeństwa wolałem go dobrze schować, żeby nie dostał się w niepowołane ręce. W pracowni jest dużo wartościowych rzeczy.
– Mogę tam pójść kiedykolwiek. – Nie byłam w stanie znieść jego widocznej dezaprobaty. – Och, Pettifer, nie gniewaj się na mnie!
W końcu zmiękł.
– Wcale się nie gniewam. Może to ja jestem egoistą. Może to ja nie chciałbym, żeby panienka stąd wyjechała?
Nagle ujrzałam go w innym wcieleniu, nie jako tego niezastąpionego Pettifera, wokół którego kręcił się cały dom, lecz po prostu jako starego człowieka, prawie tak starego jak mój dziadek i chyba równie samotnego. Poczułam dławiący ucisk w gardle i przez moment myślałam, że wybuchnę płaczem, co zdarzyłoby się już po raz drugi w dniu dzisiejszym. Ale wtedy Pettifer wystąpił z ostrzeżeniem: „Tylko niech panienka nie wybierze sobie jakiejś gołej baby, bo to nieprzyzwoite”. To rozładowało napięcie i znowu przyjaźnie uśmiechaliśmy się do siebie.
Tego popołudnia pożyczyłam od Mollie samochód i pojechałam pięć mil na stację kolejową, gdzie kupiłam sobie bilet powrotny do Londynu i miejsce w wagonie sypialnym na nocny pociąg w sobotę. Gwałtowność wiatru nieco się zmniejszyła, lecz pogoda wciąż była sztormowa. Wszędzie widoczne były szkody spowodowane przez burzę; przygięte drzewa, potłuczone inspekty, połamane gałęzie i zrównane z ziemią nasadzenia wczesnych roślin cebulkowych.
Kiedy wróciłam do Boscarvy, zastałam Mollie w ogrodzie, ciepło opatuloną od wiatru (w taką pogodę nawet Mollie nie mogła wyglądać elegancko). Próbowała podwiązywać i ratować co wrażliwsze krzewy rosnące wokół domu. Kiedy dostrzegła samochód, zdecydowała, że na dziś dosyć. Toteż gdy odstawiłam wóz i szłam w kierunku domu, wyszła mi naprzeciw, ściągając rękawice i wpychając kosmyk włosów pod chustkę na głowie.
– Nie mogę już dłużej wytrzymać – oznajmiła. – Ten piekielny wiatr odbiera mi siły. Ale musiałam coś zrobić z tym ślicznym małym wawrzynkiem, bo porwałoby go na strzępy. A wszystkie kamelie są jak ugotowane, zrobiły się całkiem brązowe. Chodźmy do środka, napijemy się herbaty.
Podczas gdy poszła się przebrać, postawiłam czajnik na gaz i ustawiłam filiżanki na tacy.
– Gdzie jest reszta? – spytałam, kiedy wróciła, jak zawsze nienagannie elegancka, z perłami na szyi i dobranymi do nich kolczykami.
– Grenville uciął sobie drzemkę, a Andrea jest na górze w swoim pokoju… – westchnęła. – Mogę powiedzieć, że ta dziewczyna jest szalenie trudna do prowadzenia. Żeby choć mogła zająć się czymś, zamiast tylko w ten męczący sposób snuć się po kątach! Obawiam się, że pobyt tutaj nic jej nie pomoże. Prawdę mówiąc, od początku tak mi się wydawało, ale moja biedna siostra była tak zrozpaczona… – Rozejrzała się po swojej komfortowo urządzonej kuchni. – Tu jest tak przytulnie. Zjedzmy tutaj podwieczorek! W salonie jest straszny przeciąg, kiedy wieje wiatr od morza, ciężko jest już od wpół do piątej zaciągać zasłony.
Mollie miała rację, w kuchni było znacznie przytulniej. Znalazła serwetę i nakryła do podwieczorku, stawiając na stole ciastka, herbatniki, cukierniczkę i dzbanuszek do mleka. Najwidoczniej nawet przy podwieczorku w kuchni dbała o szczegóły. Wyciągnęła jeszcze dwa fotele na kółkach i już sięgała po czajniczek, gdy w drzwiach stanęła Andrea.
– Andrea, kochanie, przyszłaś w samą porę. Dziś jemy podwieczorek w kuchni. Napijesz się herbaty?
– Przepraszam, ale nie mam czasu.
Ta niespodziewanie uprzejma odpowiedź wyostrzyła uwagę Mollie.
– Wychodzisz gdzieś? – spytała.
– Tak – odpowiedziała Andrea. – Idę do kina.
Spojrzałyśmy na nią ze zdumieniem, bowiem zdarzyła się rzecz niemożliwa: Andrea nagle postanowiła popracować trochę nad swoim wyglądem! Umyła włosy i związała je z tyłu. Znalazła czystą bluzkę, a nawet, co stwierdziłam z zachwytem, założyła pod nią stanik. Jak zawsze, nosiła na szyi swój celtycki krzyż na rzemyku, ale czarne dżinsy miała odprasowane, a niezgrabne buty wyczyszczone. Przez ramię przewiesiła płaszcz od deszczu i skórzaną torebkę z frędzlami. Nigdy jeszcze nie widziałam jej tak dobrze wyglądającej. Najważniejsze jednak było, że wyraz jej twarzy nie był nadąsany ani nieżyczliwy, lecz… poważny. Czy w ogóle było możliwe, aby Andrea wyglądała skromnie i poważnie?
– Czy ciocia nie ma nic przeciwko temu? – kontynuowała Andrea.
– Ależ skąd. Na jaki film się wybierasz?
– W kinie „Plaża” grają „Marię królową Szkocji”.
– Idziesz tam sama?
– Nie, z Jossem. Zadzwonił, kiedy ciocia pracowała w ogrodzie. Potem zaprasza mnie na kolację.
– No dobrze – słabym głosem wyszeptała Mollie. Ponieważ czuła, że oczekuje się od niej bardziej wyczerpującego komentarza, dokończyła: – A jak chcesz się tam dostać?
– Na dół zejdę piechotą, a z powrotem liczę na to, że Joss mnie odwiezie.
– Masz jakieś pieniądze?
– Mam pięćdziesiąt pensów. To wystarczy.
– No to… – Mollie skapitulowała ostatecznie – baw się dobrze!
– Dziękuję! – Obdarzyła nas obie uśmiechem.
– Do widzenia!
Drzwi zakołysały się za nią.
– Do widzenia! – odkrzyknęła Mollie i spojrzała na mnie. – Coś nadzwyczajnego! – skomentowała.
Skupiłam się nad swoją filiżanką herbaty.
– Co jest takie nadzwyczajne? – spytałam z pozorną obojętnością.
– Andrea i… Joss? To znaczy, on zawsze był dla niej miły, ale żeby… umawiać się z nią?
– Nie ma w tym nic dziwnego. Kiedy się umyje i zada sobie trud, żeby się uśmiechnąć, jest całkiem sympatyczna. A do Jossa pewnie uśmiecha się przez cały czas.
– Myślisz, że dobrze zrobiłam, pozwalając jej iść? Jestem w końcu za nią odpowiedzialna…
Читать дальше