Ale to jeszcze nie wszystko. Karłowate miały zupełnie inne podejście do podbojów terytorialnych. W odróżnieniu od rudych, które po miłosnym locie lądowały jak najdalej, by następnie łączyć miasta ścieżkami, tworząc rozległe imperium Federacji, karłowate posuwały się centymetr po centymetrze, zdobywając tereny wokół centralnego miasta.
Nawet ich małe rozmiary okazały się atutem. Potrzebowały niewielkiej ilości kalorii, by zachować bystry umysł i wysoką wydajność działania. Ich prędkość można było podziwiać podczas pewnej pamiętnej wielkiej ulewy.
Gdy rude były jeszcze na etapie ewakuowania, nie bez problemów, ostatnich jajeczek i stad mszyc z zatopionych korytarzy, karłowate zdążyły już zbudować nowe gniazdo we wgłębieniu kory wielkiej sosny, gdzie przetransportowały wszystkie swoje skarby…
Belo-kiu-kiuni poruszyła się, jakby chcąc odegnać niepokojące myśli. Złożyła właśnie dwa jajeczka-wojowniczki. W pobliżu nie ma nianiek, by się nimi zająć, a ona jest głodna. Zjada więc łakomie te pożywne proteiny.
Droczy się ze swoją mięsożerną rośliną. Zmartwienia biorą jednak górę. Jedynym sposobem na tę tajemną broń byłoby wynalezienie innej, jeszcze doskonalszej i straszliwszej.
Mrówki rudnice odkryły po kolei kwas mrówkowy, liść – tarczę, klejące pułapki. Wystarczy znaleźć coś innego. Broń, która zaskoczyłaby karłowate, jeszcze gorsza od niszczycielskiej gałęzi!
Królowa wychodzi ze swej loży, idzie na spotkanie z wojowniczkami. Sugeruje im, by w grupach zastanawiały się nad wynalezieniem broni przeciwko tajnej broni. Jej bodziec jest przyjęty pozytywnie przez Federację.
Tu i ówdzie tworzą się małe grupki złożone z trzech lub pięciu wojowniczek, czasami dołączają do nich robotnice. Przytykają czułki jedne do drugich, tworząc trójkąt lub pięciokąt – przeprowadzają setki Porozumień Absolutnych.
– Uwaga, zatrzymuję się! – ostrzegł Galin, chcąc uniknąć zderzenia z ciężarem ośmiu strażaków idących za nim.
– Ależ tu ciemno! Podajcie mi silniejszą latarkę.
Odwrócił się i ktoś podał mu dużą lampę. Strażacy mieli niepewne miny, chociaż ubrani byli w skórzane kurtki i kaski. Co mu strzeliło do głowy, żeby na tego typu wyprawę wkładać coś równie mało praktycznego jak marynarka.
Schodzili ostrożnie. Inspektor, pełniący rolę oka ekspedycji, starał się oświetlić każdy zakamarek, zanim zrobił krok do przodu. Szli w ten sposób wolniej, lecz bezpieczniej.
Snop światła latarki omiótł napis wyryty na ścianie, na wysokości wzroku.
Zastanów się.
Jeśliś czysty,
Chemiczne gody wyrządzą Ci szkodę. Nieszczęsny ten, kto zbyt długo zabawi, Niech powstrzyma się ten, kto zbyt płochy. Ars Magna
– Widzieliście to? – spytał jeden ze strażaków.
– To stary napis, i tyle… – uspokajał inspektor Galin.
– Trąci mi to jakimiś czarownicami…
– W każdym razie to diabelnie głębokie.
– Co? To zdanie?
– Nie, to miejsce. Wygląda na to, że schody ciągną się kilometrami.
Ruszyli dalej. Oceniali, że znajdują się jakieś 150 metrów pod poziomem miasta. A schody nadal biegły w dół zakręt za zakrętem. Jak spirala DNA. Niemal kręciło im się od tego w głowie. Głębiej, coraz głębiej.
– Można tak w nieskończoność – mruknął jeden ze strażaków. – Nie jesteśmy przygotowani do zabawy w speleologów.
– Myślałem, że trzeba po prostu wyciągnąć kogoś z piwnicy – rzekł inny, niosący nadmuchiwane nosze. – Żona czeka na mnie od ósmej z kolacją, pewnie jest zachwycona, dochodzi dziesiąta.
Galin starał się przywrócić porządek.
– Słuchajcie, chłopaki! Jesteśmy już bliżej dna niż powierzchni, więc jeszcze tylko mały wysiłek. Nie poddamy się przecież teraz.
Tymczasem pokonali zaledwie jedną dziesiątą drogi…
Po PA trwającym kilka godzin w temperaturze 15° grupa żółtych mrówek najemników przedstawia pomysł, który wszystkie inne centra nerwowe szybko uznają za najlepszy. Tak się składa, że Bel-o-kan ma liczną grupę najemników należących do dość osobliwego gatunku łupaczy ziaren. Mrówki te obdarzone są olbrzymich rozmiarów głową i długimi ostrymi żuwaczkami, którymi miażdżą najtwardsze ziarna. Nie sprawdzają się w walce, gdyż ich nóżki są za krótkie, a tułów za ciężki. Po co więc miałyby wlec się mozolnie na pole bitwy, skoro powodują tam więcej szkód niż pożytku? Rudnice postanowiły wykorzystać je do prac gospodarskich, na przykład do cięcia dużych gałązek.
Żółte mrówki wynalazły sposób na to, jak zmienić te wielkie niezdary w prawdziwych wojennych pogromców. Wystarczy, że sześć małych, żwawych robotnic weźmie jedną na grzbiet! W ten sposób łupacze, kierując się węchem, niesione na żywych nóżkach mogą natrzeć z dużą prędkością na przeciwnika i rozszarpać go na części długimi żuwaczkami.
Kilka obżartych cukrem wojowniczek robi próby w solarium. Sześć mrówek podnosi jednego łupacza i biegnie, starając się utrzymać równy krok. Wygląda na to, że działa świetnie.
W Bel-o-kan właśnie wynaleziono czołg.
Nigdy nie powrócili na powierzchnię. Następnego dnia gazety doniosły: „Fontainebleau – tajemnicze zniknięcie w piwnicy ośmiu strażaków i inspektora policji”.
O pierwszych promieniach słońca karłowate mrówki oblegające Zakazane Miasto La-chola-kan przymierzają się do rozpoczęcia bitwy. Rudnice, odcięte od świata, ukryte w pniaku, są wygłodniałe i wycieńczone. Długo już nie wytrwają. Walki zostają wznowione. Po długiej strzelaninie kwasem karłowate zdobywają kolejne skrzyżowanie. Wyżarte strzałami drewno wypluwa zwłoki oblężonych wojowniczek. Ostatnie ocalałe rude mrówki są u kresu sił. Karłowate wdzierają się coraz głębiej do Miasta. Partyzanci ukryci w zakamarkach sklepienia nie są już w stanie ich powstrzymać. Loża królewska musi być już blisko. Wewnątrz królowa zwalnia rytm bicia serca. Wszystko przepadło.
Nagle jednak oddziały karłowatych wysunięte najbardziej do przodu wyczuwają zapach alarmu. Coś dzieje się na zewnątrz. Zawracają.
Na Wzgórzu Maków, górującym nad miastem, dostrzec można pośród czerwonych kwiatów tysiące czarnych punkcików.
A więc Belokanijki ostatecznie zdecydowały się przyjść z odsieczą. Jeszcze tego pożałują. Karłowate wysyłają najemnych giermków-posłańców, aby ostrzegli Miasto Centralne. Wszyscy przekażą ten sam feromon:
Atakują! Przyślijcie posiłki od wschodu, by zaskoczyć je z obu stron. Przygotujcie tajną broń.
Pierwszy ciepły promyk, który przedarł się przez chmury, przyspieszył decyzję o przystąpieniu do ataku. Jest 8.03. Oddziały belokanijskie pokonują pędem stok, omijają źdźbła traw, przeskakują przez ziarna żwiru. Miliony wojowniczek biegną z rozwartymi szeroko żuwaczkami. Widok ten robi naprawdę duże wrażenie.
Ale karłowate wcale się nie boją. Przewidziały tę taktykę. Poprzedniego dnia wykopały dziury w ziemi w układzie ukośnej szachownicy. Ukryły się w nich, zakopane w piachu, wystawiając na powierzchnię jedynie żuwaczki.
To posunięcie karłowatych niweczy atak rudych. Na próżno walczą z przeciwnikami, którzy ukazują jedynie swoje mocne strony. Nie ma sposobu, by odciąć im nóżki czy wyrwać odwłok.
Teraz nadchodzi chwila, w której większość piechoty Shi-gae-pou, przyczajona nieopodal przy grupie borowików szatańskich, wyrusza z kontrofensywą, zaskakując rudnice od tyłu.
Belokanijek są miliony, Shigaepounijek zaś dziesiątki milionów. Na jedną rudą przypada co najmniej pięć karłowatych, nie mówiąc już o przyczajonych w małych norkach wojowniczkach, które przycinają wszystko, co nawinie im się na żuwaczki.
Читать дальше