O Wokulskim chłopak ze szlaku napisze wypracowanie na sześć stron: jakim był. O Stępiku potrafi powiedzieć: lamus.
Nic więcej.
A spotykają się codziennie, rozmawiają, mogą stawiać sobie pytania, wyszukiwać odpowiedzi. Nie robią tego.
Po co?
– Bywam czasem w Warszawie – mówi – widzę na ulicach, na rogach, grupki wyczekujące czegoś, bo ja wiem czego? Albo widzę ich, jak wchodzą do tramwaju, do kina. Jest w ich postawie, w zachowaniu coś takiego, że się ich boję. Wolę ich ominąć, zdaje mi się, że kiedy powiem – przepraszam – nie będą rozumieli tego słowa. Te twarze nie potrafią wyrażać wzruszeń, te ręce nie znają czułych odruchów. Skąd wiem? Odnoszę takie wrażenie. Nie rozmawiałem przecież. Próbowałem wgryźć się w swoich. Nie potrafię. Pytali mnie, czy czytałem Joe Alexa. Otóż nie. Czytałem Reya, ale nigdy Joe Alexa. Triumfowali. No jasne, jak ktoś zna Reya, czy może zrozumieć obecne życie? Żeby wiedzieć, co jest teraz potrzebne i ważne, nie trzeba sobie zawracać głowy tym, co było kiedyś. Kiedyś – to znaczy dwa lata temu i dalej. Czy dobrze trafiam?
Bo ja wiem?
Wysłuchałem, co mi mówił. Palił zapałki, gapił się w ogień. Wykańczał ostatnie pudełko, kiedy wróciłem na jałowy szlak.
Spokojna głowa gapy.
W Warszawie na Ochocie mówią: gapy muszą wysiąść. Wiadomo, kim jest gapa. To dziwny człowiek. Żyje jałowo, ciągle się chmurzy, nie czuje pasji ryzyka, nęka go kompleks niemożności.
Stary „Pekin” na Grójeckiej ma swój dzień. Jego dwaj mieszkańcy – Wilczyński i Szeryk, młodzi inżynierowie z TOS-u – nabyli „Fiata”. Teraz sposobią się do kampingowego rejsu na Mazury. Pomijam tu kilka dodatkowych nazwisk. Bo samochód nie jest manną tylko dla właściciela. Z pojazdu korzysta zawsze tłumek znajomych. Nabytek „Fiata” podniósł więc w oczach opinii nie tylko pozycję dwóch inżynierów, ale także kręgu ich przyjaciół. Należy tam i Misiek Molak.
Oto bierze udział w małej zakrapiance z okazji tej szarej pchełki, która teraz drzemie w garażu, jeszcze nie dotarta. Rozmowa dotyczy opon, sałatek, taty z mamą i skrzynki biegów. Wielce ciekawa.
Misiek trąca mnie:
– Chodź. Spływamy. Na ulicy:
– Z nimi nie ma życia. To talmudyści zagrzebani w sanskrycie techniki. Świat się obraca w rytmie czterotaktu, poruszany silnikiem na ropę. Nie mogę już słuchać.
Tworzą się nowe elity – mówi później. Jeśli dawniej łączyły je dążenia twórcze, to teraz tym lepikiem jest zasada konsumpcji. Sycić się, jak najwięcej sycić się: iluzją, hazardem, pędem, bezwładem. Piekielnie atrakcyjne hobby. Wszystko, co przeszkadza tej zabawie, jest podejrzane. Oni nie są wcale tolerancyjni. Prawda – nie rzucają na przeciwnika klątw, ale za to jak go miażdżą nieubłaganą obojętnością!
Ten przeciwnik – to on. Precyzuje różnicę stanowisk, genealogię poróżnienia: kończyli jedną szkołę, grali w jednej trampkarskiej drużynie. Tworzyli komórkę rozgałęzionej w tej dzielnicy paki Kosiorów. Potem on poszedł na uniwersytet, oni – na politechnikę. Wynikły kwestie zaangażowania politycznego: działać, markować działanie czy nie wytykać nosa. Spory roku 56, a potem rozejście. Misiek uczy w szkole, oni pracują w przemyśle. Nie wszyscy część ma posady w administracji. To zresztą nie gra roli. Istotne są ewolucje. Jemu obsiadła głowę sfora uczniaków. Hałaśliwi, płytcy, plazmowaci. Parskają przy lekturze Wielkiej Improwizacji. Przypadkowo podsłuchuje rozmowę swoich uczennic: „Ty głupia, rób to na stojąco. Nie zajdziesz”. Życie wymaga nieustannej ofiary – przerywa wykład, bo widzi, że klasa rozwiązuje krzyżówkę.
Czuje, że się zgubił. Dlaczego? I w którym momencie? Zaczyna szukać odpowiedzi. Nie w ludziach: uważa, że są ślepi. Ufa książkom. Uprawia wielogodzinne lektury. Moli się w bibliotekach. Dużo tytułów i coraz więcej pytań. Ale te wyprawy pociągają, ta wędrówka po zmrokach pachnie przygodą. Co kryje się za zakrętem tej tezy? Jakie przepaści odsłoni ta stronica? Trzeba być ostrożnym: grunt jest grząski.
Jego przyjaciele stąpają w tym czasie po twardej glebie. Mają magiczną formułę: duże A. Duże A – to symbol amortyzatora. Więc w tym zamyka się program: żyć bez wstrząsów. Nie wystawiać ciała na zdradliwe przeciągi. Snuć szczelny kokon.
Już wiemy, że pracują. Na ogół są to zdolne typy.
Fachowcy zorientowani w nowinkach ze swej branży, przeczuwający jej wielkie perspektywy. Na boisku piłkarzy dzieli się na tych, co mają ciąg na bramkę, i tych, którzy plączą się po murawie. Oni mają właśnie ten instynktowny ciąg na bramkę. Misiek tylko się kręci. Tłum przegapia gapę i chłonie wzrokiem zagrania tych pierwszych, obserwuje ich akcję. Tu może być wynik! Ulubione powiedzenie Szeryka: „W sporcie liczy się tylko wynik. U nas też”. Misiek mówi, że czuje wtedy, jak oblewa się potem: na koncie ma same przegrane.
– Ty gapo – krzyczą mu w twarz – ty przeklęta gapo. Gdzie cię nosi? Przyłącz się: potrzebny nam kaligraf.
Bierze jakąś partaninę. Nawet mu się udaje. Potem to przestaje go bawić. Występuje ze spółki. Bo tam już jest spółka! Wspólne organizowanie projektów, podział pracy przy wykonywaniu umów, wzajemne usługi i świadczenia. Jest to autentyczny kolektyw, utrzymuje gapa – zgrany i prężny. Jeśli jest szansa zarobku, potrafią tyrać jak mnisi. Jeśli należy odłożyć – będą głodować bez wahania. Pokorni niewolnicy swoich pasji, zobojętniali na wszystko, czego nie mają bezpośrednio przed oczami. Ich umysły osiągają stan napięcia tylko ugodzone ostrogą namacalnej korzyści. Poza tymi okresami tkwią w zupełnym rozprężeniu. Jest ono tak puste, że osiągnąwszy moment bezwładu są zaledwie zdolni wymieniać błahe słowa, nigdy – istotne treści.
Nie znamy swoich języków – ubolewa Misiek.
A jednak pozostaje w kontakcie. Czy bawi go rola gapy? To, że uchodzi za skończonego patafiana? Nawet w jakiś sposób jest poważany. Nie podzielając zapałów tego stadka, może na nie pohukać, zadrwić z jego ciągot. Gapa nie rozpycha się łokciami. Krąży wokół czołówki jak wierny satelita, pozostaje w jej magnetycznym kręgu przyciągania, ale porusza się zawsze po zewnętrznym torze. Wie, że ci, których opasuje swoim lotem, coraz bardziej decydują.
– Dziwne, ale przyznaję, że to, co robią, jest dobre. Tworzą rzeczy, które ważą. Są cenni. Na ich pracę czekają ludzie. Bez tego, co dają światu, nikt już nie wyobraża sobie życia. Mają wyczucie konkretu, a co się jeszcze liczy, kiedy wszystko inne przecieka człowiekowi przez palce?
Tym samym gapa wydaje na siebie wyrok. Nosi jakieś piętno degradacji. Komu przydatne są jego rozterki? Gdzie jest audytorium, które wysłucha jego strapień? Ludzie – stwierdza – pogrążeni w odmęcie drobiazgowych kłopotów nie są w stanie przebić się na powierzchnię i zaczerpnąć oddechu. Unoszą ich prądy, wchłaniają wiry.
– Przesadzasz, gapa – spieram się. – A ta przesada cię zeżre. Zostanie z ciebie wiór.
Ale ja też przesadzam: gapa się uchowa. Miło jest spotkać takiego człowieka, choć to uciążliwy kompan. Ciągnie nas z miejsca w gęsty opar mędrkowania, zmuszając odrętwiały mózg do większej ruchliwości. Ale przynajmniej odświeżamy się po serii pustynnie jałowych pogaduszek, w których bezwiedny wysiłek jest nacelowany jak gdyby wyłącznie na to, aby wśród stu słów nie przemknęła się żadna myśl.
Jest to na pewno niemodny osobnik. Nie stosuje diety-cud, nie czyta powieści „Czar twoich kółek” w odcinkach, nie odkłada nawet na hulajnogę. Zadręczają go kwestie, o których istnieniu nic nie wie jego środowisko. Jest kimś za szybą: widać twarz, poruszenia, ale nie słychać jego głosu. Zostaje więc sam i samotność paraliżuje jego wolę. Gapa jest pełen energii, ale przechowywanej w stanie zamrożenia. Ma poczucie, że powinien coś zrobić, i nie wie co. Kiedy zdaje mu się, że wie – wyrasta pytanie: czy warto? Rezygnuje, macha ręką.
Читать дальше