Przylecieć do Moskwy w końcu 1989 to wjechać w świat zdominowany przez rozmnożone, nieokiełznane słowo. Po latach milczenia, knebla i cenzury tamy pękają i burzliwe, potężne, wszechobecne potoki słów zalewają wszystko. Inteligencja rosyjska jest znowu (albo raczej – po raz pierwszy) w swoim żywiole, a żywiołem tym jest nie kończąca się, niestrudzona, zażarta, szaleńcza dyskusja. Jakże oni to kochają, jakże jest im z tym dobrze! Gdzie tylko ktoś zapowie jakąś dyskusję, już ciągną tam nieprzeliczone tłumy. Przedmiotem dyskusji może być teraz wszystko, ale oczywiście tematem decydującym jest przeszłość. A co Lenin, a co Trocki, a co Bucharin. Równie ważni jak politycy są tu poeci. Czy Mandelsztam umarł w łagrze z głodu, czy wskutek epidemii? Kto jest winien samobójstwa Cwietajewej? Sprawy te roztrząsane są godzinami, do białego rana.
Najwięcej czasu spędza się jednak przed telewizorami, ponieważ dzień i noc trwa transmisja z obrad Rady Najwyższej. Kilka przyczyn złożyło się jednocześnie na wybuch tych pasji politycznych. Po pierwsze, politykę na szczytach władzy otaczała tu od wieków szczelna, niemal mistyczna tajemniczość. Władców, którzy decydowali o życiu lub śmierci ludzi, ludzie ci nie widzieli nigdy na oczy. A tu można ich teraz zobaczyć, jak złoszczą się, wymachują rękami, jak im się skrzywił krawat, jak dłubią w uchu. Po drugie, śledząc takie obrady wysokiego gremium Rosjanie mają po raz pierwszy poczucie uczestnictwa w czymś ważnym.
I wreszcie – pierestrojka zbiegła się z rozwojem telewizji w tym kraju. Telewizja nadała pierestrojce wymiar, jakiego nie miało dotąd żadne wydarzenie w historii Imperium.
(Jeszcze w Moskwie)
Ilekroć tamtędy przejeżdżam, nie mogę oderwać wzroku od tego miejsca. Wpatruję się z natężeniem, jakbym chciał coś zobaczyć, przez mgłę, przez czas, choć oczywiście niczego zobaczyć nie można.
Żeby tam dotrzeć, trzeba jadąc Leninskim Prospektem (gdzie mieszkam) w stronę centrum miasta, minąć Kamienny) Most i zaraz skręcić na prawo w dół, a potem znowu w prawo i wyjechać na ciągnący się wzdłuż rzeki bulwar zwany Nabiereżnaja. Tam właśnie, tuż za światłami, tuż za rozpiętym wysoko wiaduktem, znajduje się, ogrodzone płotem, to miejsce.
Zimą w powietrzu unoszą się tam kłęby białej pary. Para ta bije z wielkiego basenu, czynnego cały rok, ponieważ woda jest podgrzewana. Kiedy mrozy dochodzą do trzydziestu stopni poniżej zera, basen staje się rajem dla specjalnej kategorii ludzi, którzy znajdują najwyższą satysfakcję życiową w tym, że kąpią się na takim strasznym mrozie w odkrytym basenie. I nic? I żyją! Że są z tego naprawdę zadowoleni, widzimy po sposobie, w jaki wychodzą z wody i przechadzają się skrajem basenu: ich ruchy są energiczne, sylwetki – sprężyste, pierś wysunięta do przodu, głowa uniesiona do góry.
Jesień 1812 roku. Napoleon na czele swojej rozbitej i zdziesiątkowanej armii opuścił Moskwę i uchodzi z Rosji. Poniósł druzgocącą klęskę. Rosjanie rozwijają ofensywę, triumfują. Panujący wówczas car Aleksander I, żeby wyrazić wdzięczność Opatrzności, że „uratowała Rosję od grożącej jej zagłady", postanawia wybudować w Moskwie świątynię „pod wezwaniem tego, który zbawił Rosję" – pod wezwaniem Chrystusa Zbawiciela.
Świątynia ma być tak wielka, jak wielka jest wdzięczność cara dla Syna Bożego – ma być więc olbrzymia, gigantyczna.
Jednakże ponieważ car był zajęty podbojem Azerbejdżanu i Besarabii, a także z powodu bałaganu i może zwyczajnie zapomnienia, świątyni za jego życia nie postawiono. Dopiero następca i brat Aleksandra I – Mikołaj I, w piątym roku sprawowania swojej imperatorskiej władzy, a więc w 1830, podjął na nowo ideę zbudowania owej świątyni wdzięczności. W dwa lata później car zatwierdził projekt budowy, przedstawiony mu przez architekta Konstantina Tona. Przez sześć lat Mikołaj I zastanawiał się, gdzieby tę świątynię postawić. W końcu zdecydował się i wybrał to właśnie miejsce, w którym dziś specjalna kategoria ludzi, kąpiąc się w odkrytym basenie w czasie tęgich mrozów, daje dowody swojej dzielności i hartu. Miejsce to miało dwie zalety: leżało blisko Kremla, a po drugie – tuż obok płynęła rzeka, w której prawosławny Lud Boży mógł dokonywać swoich tradycyjnych, religijnych ablucji.
Wkrótce car powołał Komitet Budowy Świątyni Chrystusa Zbawiciela i prace ruszyły na wielką skalę.
Budowa trwała nieprzerwanie 45 lat.
Pieczę nad nią sprawował Mikołaj I, który jednak zmarł w 1855 roku, w tajemniczych okolicznościach. Dzieło ojca prowadził dalej jego syn – car Aleksander II, ten wszakże zginął w zamachu bombowym w marcu 1881. Na szczęście stałą i gorliwą troskę o stan budowy przejawiał również następny car, syn Aleksandra II – Aleksander III. Żaden z nich nie szczędził tej ambitnej (i zdawałoby się – wiekopomnej) sprawie czasu ni pieniędzy. Nie tylko Moskwa, nie tylko Rosja, ale i świat cały przyglądał się w zdumieniu i niemym podziwie tej budowie. Carowie przychodzili i odchodzili, stare pokolenia marły, a nowe zaludniały świat. Rosja coraz to rzucała się w odmęty kolejnych wojen i podbojów albo cierpiała z powodu powracających fal głodu i epidemii, a jednak nic nie mogło przerwać, a nawet opóźnić prac nad tym unikalnym i niebywałym dziełem.
Poświęcenie świątyni odbywa się w obecności cara Aleksandra III 26 maja 1883. Zebrani, choć zewnętrzna strona budowli, powstającej latami na ich oczach, była im przecież znana, teraz, po wejściu do wnętrza, wydają okrzyk uniesienia i zachwytu. Podane przez architektów cyfry podnoszą jeszcze ten nastrój niezwykłości i ekstazy.
Bo rzeczywiście. Świątynia Chrystusa Zbawiciela ma ponad 30 pięter. Jej ściany mają 3,2 metra szerokości – zbudowano je z 40 milionów cegieł. Ściany te – na zewnątrz i wewnątrz – pokrywają płyty z marmurów attajskich i podolskich oraz z fińskiego granitu. Płyty, na całej powierzchni świątyni, są przymocowane do cegieł za pomocą specjalnych ołowianych uchwytów. Święty przybytek wieńczy gigantyczna kopuła, pokryta miedzianą blachą, a waga tej blachy wynosi 176 ton. Na szczycie stoi trzypiętrowy krzyż. Kopułę otaczają 4 dzwonnice, w których wisi 14 dzwonów o łącznej wadze 65 ton. Główny dzwon waży 24 tony (największy polski dzwon – „Zygmunt" na Wawelu – waży 8 ton). Do wnętrza cerkwi prowadzi 12 wrót wykutych z brązu. Ich łączna waga wynosi 140 ton.
Najbardziej imponujące jest wnętrze. Oświetlają je świece umieszczone w trzech tysiącach świeczników. A ponadto ponieważ zwyczajem prawosławnym wierni wchodzą do cerkwi i zapalają swoje świece, a wiernych tych świątynia może każdorazowo pomieścić kilkanaście tysięcy – łuny biją z okien świątyni na wielką odległość.
Ale we wnętrzu – co jest we wnętrzu? Po wejściu widzimy przed sobą gigantyczny i olśniewający ikonostas, na który zużyto 422 kilogramy złota. Ikonostas odbija owo rozmigotane światło tysięcy łojowych świeczek, a jego intensywny i władczy blask wprowadza nas niepostrzeżenie w natchnione i pokorne skupienie.
Ściany, w ich części dolnej, pokrywa 177 płyt marmurowych, na których wyryto następujące dane:
– daty i miejsca bitew oręża rosyjskiego;
– nazwy walczących tam pułków i dywizji oraz nazwiska ich dowódców;
– liczby zabitych i rannych;
– kto i jakie otrzymał odznaczenia, w szczególności, komu przyznano Krzyż Świętego Jerzego.
Wyżej, ponad marmurowymi płytami, aż do szczytu kopuły powierzchnię ścian pokrywały obrazy, namalowane specjalną techniką na białych tynkach. Były tam portrety świętych, sceny z życia Chrystusa i apostołów, motywy biblijne. Autorzy tych dzieł to najsławniejsi malarze rosyjscy owej epoki – Bruni i Wiereszczagin, Kramskoj i Litowczenko, Siedow i Surikow.
Читать дальше