„…ponieważ Rosjanie modlili się tutaj na widok świętego miasta, jak pielgrzymi na widok Jeruzalem".
Tak, bo Moskwa była dla nich świętym miastem, stolicą świata, Trzecim Rzymem. Tę ostatnią ideę wysunął już w XVI wieku mędrzec i wizjoner pskowski – mnich Filoteusz. „Dwa Rzymy już upadły (Piotrowy i Bizancjum) – pisał w liście do ówczesnego księcia moskiewskiego Wasyla III. – Trzeci Rzym (Moskwa) stoi. Czwartego nie będzie" – zapewniał kategorycznie księcia. Moskwa: oto kres historii, koniec wędrówki ziemskiej rodzaju ludzkiego, brama otwarta do niebios.
Rosjanie potrafili wierzyć w takie rzeczy głęboko, z przekonaniem, fanatycznie.
Takiej Moskwy, jaką zobaczył Napoleon owego słonecznego wrześniowego popołudnia 1812 roku – już nie ma. Spalili ją Rosjanie następnego dnia, żeby zmusić Francuzów do odwrotu. Potem Moskwa paliła się kilkakrotnie. „Nasze miasta – pisze gdzieś Turgieniew – palą się co pięć lat". To zrozumiałe: budulcem Rosji było drewno. Drewno było tanie, wszędzie rósł las. Budynek z drewna można szybko postawić, a ponadto drewniana ściana dobrze trzyma ciepło. Za to jeżeli wybuchnie pożar – pali się wszystko, całe miasto. Tysiące i tysiące mieszczan rosyjskich znalazło śmierć w płomieniach.
Szansę ocalenia miały tylko te cerkwie i pałace arystokracji, które budowano z cegły i kamienia. Ale takie budownictwo było w Rosji rarytasem, luksusem. Otóż burzenie cerkwi przez bolszewików było nie tylko walką z religią, ale i niszczeniem jedynych śladów przeszłości, całej historii. Zostawała pustynia, czarna dziura.
Starą Moskwę, którą dziś można oglądać już tylko na rycinach Michaiła Pylajewa, próbował ostatecznie zniszczyć Stalin.
Wszelcy dyktatorzy, niezależnie od epoki i kraju, mają jedną wspólną cechę: wszystko wiedzą, na wszystkim się znają. „Myśli Juana Perona" („Doctrina.Peronista", Buenos Aires, 1948), „Myśli Przewodniczącego Mao" (Pekin, 1962), myśli Kadafiego i Ceausescu, Idi Amina i Alfredo Stroessnera – nie ma końca tym głębiom i mądrościom. Stalin znal się na historii, ekonomii, poezji i językoznawstwie. Jak się okazało, znał się również na architekturze. W 1934 roku – to znaczy między jedną straszliwą czystką a drugą, jeszcze potworniejszą – polecił stworzyć plan przebudowy Moskwy. Poświęcał mu, pisano z nabożeństwem, wiele czasu i uwagi. Nowa Moskwa miała podkreślać swoim wyglądem następujące cechy epoki: triumf, potęgę, monumentalność, mocarność, powagę, masywność, niezwyciężoność (według E. W. Sidorina, „Woprosy filosofii", 12/1988). Ostro przystąpiono do dzieła. Poszedł w ruch trotyl, kilofy i spychacze. Zaczęto burzyć całe dzielnice, wysadzać w powietrze cerkwie i pałace. Z pięknych mieszczańskich apartamentów wysiedlono dziesiątki tysięcy ludzi – do namiotów, do slumsów. Stara Moskwa znikła z powierzchni ziemi, na jej miejsce powstały ciężkie i monotonne, ale potężne gmaszyska – symbol nowej władzy. Na szczęście, jak to nieraz bywało w realnym socjalizmie, bałagan, lenistwo i brak narzędzi uchroniły część miasta przed ostateczną zagładą.
Jak powiadam, zachowało się trochę starych ulic, domków i kamieniczek, co prawda zapuszczonych, co prawda odrapanych i w liszajach, ale przecież są, przecież stoją. Przy odrobinie wysiłku można sobie wyobrazić, że było to miasto w miarę przytulne. Że można było przysiąść na ganeczku, odsapnąć na ławce pod drzewem, wejść do któregoś zajazdu, karczmy czy baru, żeby odetchnąć, rozgrzać się, wypić herbaty czy koniaku. Nic podobnego nie ma w dzisiejszej Moskwie! Od kilku godzin chodzimy z I. po mieście i nie mamy gdzie się podziać. Nieliczne restauracje albo zamknięte, albo stoją przed nimi starzy KGB-owcy, którzy tylko czekają, żeby złapać cię za kołnierz i rzucić na środek ulicy, pod pędzące samochody. W dodatku skarpetki w moich buciorach pozwijały się w ten sposób, że nie mogę iść dalej, muszę te skarpetki doprowadzić do porządku, ale gdzie usiąść, gdzie usiąść w Moskwie późną jesienią w deszcz i śnieg, kiedy się jest na ulicy, kiedy człowiek nie ma ni domu, ni hotelu (dom czy hotel są daleko) i jedynym miejscem, które mu zostaje, jest przymarznięta kałuża błota?
Otóż gdy chodziłem tak uliczkami starej Moskwy, zdało mi się, że w pewnym momencie zaczynam rozumieć sens Rewolucji Październikowej – wielkiego wydarzenia XX wieku, które (wszyscy to wiemy) zmieniło bieg dziejów ludzkości. A mianowicie – partery tych ciągnących się kilometrami domków i kamieniczek były zbudowane – kiedyś, kiedyś – jako pomieszczenia na sklepy, na warsztaty rzemieślników, na restauracyjki i kawiarenki. Widać to po oknach wystawowych, po rodzaju schodów, skrzydlatych drzwi i przestronnych wnętrz. Tu biło serce starej, kupieckiej, ruchliwej i przedsiębiorczej Moskwy. Tłumy ludzi przewijały się tymi ulicami. Było kolorowo i gwarno, tłoczno, egzotycznie. Otóż idąc dziś przez te same, ale puste i martwe ulice odruchowo zaglądam do okien wystawowych. We wszystkich stoją biurka. Nie ma tu żadnych kontuarów i półek, żadnych artykułów kolonialnych ani materiałów bławatnych. Tylko bardziej lub mniej liche biurka. I to biurka gęsto ściśnięte, stłoczone, upchane kolanami, niemal ustawione piętrami, jak prycze w koszarach. Ileż za tym kryje się dyskusji, ile narad, ile rozmyślań na temat tak życiowo ważny, a mianowicie – gdzieżby tu jeszcze zmieściło się jedno biurko? A na tych biurkach (widać to przez okna wystawowe) – stosy ankiet, formularzy i kwestionariuszy. I to również widzi się wszędzie – szklanki do herbaty.
Chytrość przejawia się często w rzeczach najprostszych. Uliczki, po których teraz chodzę, potwierdzają tę prawdę; manewr, który dał bolszewikom zwycięstwo, polegał na wyrzuceniu i wywłaszczeniu kupców (ludzi niezależnych, kierujących się prawami rynku) i posadzeniu w ich sklepach urzędników – a więc pokornego i posłusznego narzędzia władzy. Człowieka za kontuarem zastąpił człowiek za biurkiem: rewolucja triumfowała.
Moskwa, nawet stara Moskwa, jest tak rozległa, że można było w nią wbudować mnóstwo domów, ulic, nawet całych osiedli, a nadal jest w niej przestronno i luźno. Właśnie ta przestronność jest jedną z uderzających cech miasta; jak w każdym ze światowych miast-gigantów wszędzie trzeba iść i iść albo jechać i jechać godzinami, metrem, autobusem, taksówką. Największy to kłopot dla tych, którzy mieszkają w nowych wielkich dzielnicach, jakimi obudowano centrum metropolii. Ale nikogo te problemy nie zrażają. Wszyscy chcą mieszkać w Moskwie, Moskwa to Mekka. Miasto liczy około dziesięciu milionów ludzi, a drugie dziesięć milionów przyjeżdża tu codziennie służbowo albo na zakupy. Pisarz moskiewski Władimir Sorokin nazywa swoich sąsiadów, swoich pobratymców, obywateli stolicy (zresztą w ogóle mieszkańców miast rosyjskich) – miejskim chłopstwem. Ludzie ci to socjologiczny fenomen. Kiedyś wyszli ze wsi, ale na wieś nie mogą powrócić – wieś już nie istnieje, została zniszczona, zastąpiły ją kołchozy. Ale przecież zachowała się wśród tych ludzi jakaś pamięć, jakieś nawyki i odruchy. Paradoksalnie, duch wsi rosyjskiej przetrwał nie na rozległych nadwołżańskich polach, ale w kilkunastopiętrowych wieżowcach nowych dzielnic Moskwy: Bielajewa, Miedwiedkowa, Golianowa. Wszędzie trudno tam trafić, a nocą, jeżeli ktoś nie zna dobrze miejsca, nie sposób tam trafić w ogóle. Mówi o tym jedna z czastuszek kierowców taksówek:
Zawiozę cię do tundry
nawet do Iwanowa
zawiozę cię gdzie zechcesz
byle nie do Golianowa (Miedwiedkowa, Boberowa itd.).
Читать дальше