Pozostali autorzy pism nowotestamentowych albo w ogóle nie wymieniają żadnej miejscowości z nazwy, albo piszą o Nazarecie jako miejscu, w którym mieszkali Józef z Marią, albo też wskazują na jeszcze inną miejscowość. Chodzi o Kafarnaum położone na brzegu Jeziora Genezaret. Ewangelista Marek pisze, że Jezus żył w Kafarnaum, że był stamtąd rodem. Tam też żyli Jego bliscy: matka i rodzeństwo. Nawet Mateusz opisując podróż łodzią do Kafarnaum pisze, że Jezus przybył do „swojego miasta". Sądzi jednak przy tym, że Jezus przeniósł się do Kafarnaum z Nazaretu, o czym nie wspomina żaden inny ewangelista. Kafarnaum, w przeciwieństwie do Betlejem i Nazaretu, było dość dużym miastem. Znajdowała się tam potężna synagoga, w której Jezus mógł nauczać, jak tego dowodzą ewangeliści. Istnienie Kafarnaum w czasach Jezusa jest historycznie udowodnione, czego nie możemy powiedzieć bezkrytycznie o Nazarecie. Wątpliwości co do Betlejem już przytoczyliśmy. Żadne źródła ani współczesne badania archeologiczne nie potwierdzają jednoznacznie, że Nazaret istniał już w czasach Jezusa. Dopiero po zburzeniu Drugiej Świątyni zamieszkali tu Żydzi, którzy opuścili Jerozolimę po 70 roku naszej ery. Za swoją siedzibę wybrał wtedy Nazaret kapłański ród Pisesa. Pierwszy kościół chrześcijański zbudowano tu dopiero za czasów Konstantyna. Został on zniszczony w czasie najazdu Arabów w 636 roku i odbudowany dopiero przez krzyżowców.
Nie bez podstaw możemy zakwestionować zarówno Betlejem, jak i Nazaret jako miejsce narodzin Jezusa. Pozostaje więc Kafarnaum. Lecz i tu pojawiają się wątpliwości. Kafarnaum, podobnie jak Nazaret, leży w Galilei, którą prorok Izajasz nazywa „krainą pogańską". Parafrazując niejako pewnego rybaka, któremu oświadczono, że objawił się Ten, o którym pisał Mojżesz w Prawie, a prorocy wątpią w to, zastanowił się głośno: Czyż może być coś dobrego z Nazaretu? – pytamy: Czy z Galilei może być coś dobrego, skoro kiedy w czasie Święta Namiotów w Jerozolimie niektórzy twierdzili, że Jezus jest Mesjaszem, inni z oburzeniem krzyczeli wśród ludu: „Czyż Mesjasz przyjdzie z Galilei?"; czyż Pismo nie mówi, że Mesjasz będzie pochodził z potomstwa Dawidowego i miasteczka Betlejem?" /J 7, 41-43/.
Dla Pawła, Marka i Jana jest całkiem oczywiste, że Jezus nie pochodził z centralnej prowincji Judea, a z północno-wschodniej prowincji Galilea. Działał także i nauczał niemal wyłącznie na terytorium Galilei, towarzyszący Mu uczniowie i zwolennicy też byli tylko Galilejczykami. Określenie „nazarejczyk", stosowane także w stosunku do Jezusa, nie miało nic wspólnego z miejscowością o tej nazwie. Zresztą poprawnie Jezus powinien być wtedy nazywany „Nazaretańczykiem", a nie „Nazarejczykiem". To ostatnie dotyczy bowiem pierwszych chrześcijan, którzy praktykują zwyczaj i doktrynę przepisaną przez żydowską Torę, a oprócz tego wierzą w Mesjasza
0 są przy tym zwolennikami wstrzemięźliwości. Właśnie oni nazywani byli wzorem starożytnym „nazarejczykami", z Nazaretem nie mieli jednak nic wspólnego.
Na pytanie, gdzie urodził się Jezus, nie znajdziemy nigdzie pełnej odpowiedzi. Trzeba je jednak zadawać. W świetle przytoczonych dowodów musi zastanawiać, dlaczego Benedykt XVI nazywa bohatera swojej książki Jezusem z Nazaretu?
Kłopot z datą Bożego Narodzenia
Któż jest w stanie wyobrazić sobie koniec roku bez świąt Bożego Narodzenia? Bez wigilii, bez prezentów, bez kolacji, podczas której, tylko w tym szczególnym momencie, stół przykryty jest sianem, kiedy domownicy częstują się opłatkiem składając życzenia, kiedy ze smakiem zajadają potrawy tylko raz w roku serwowane. Bez choinki, bez atmosfery kolęd, pasterki, czasu oczekiwania, a w wymiarze współczesnym bez wystawnych i pięknych dekoracji sklepów, zakupów, radości i wyczekiwaniu na gwiazdkę. Boże Narodzenie w tradycji Kościoła obchodzone jest na pamiątkę narodzenia Jezusa w Betlejem. Katolicy w ogromnej przewadze wierzą, że właśnie tej nocy, z 24 na 25 grudnia urodził się Jezus w biednej stajence w Betlejem, bo nie było dla niego miejsca w gospodzie. Wierzą, że uboga Maryja nie miała nawet czym okryć nowo narodzonego, siankiem więc go przykryła. Wierzą, że w tak podłym stanie urodził się Zbawiciel, który całego świata miał zostać Odkupicielem.
Badania socjologiczne, przeprowadzone przed wieloma laty między innymi w Polsce, we Włoszech i w Niemczech dowodzą, że ponad 90 procent osób wierzy, że Boże Narodzenie jest prawdziwym dniem narodzenia Jezusa, i że nie byłoby w stanie zaakceptować innej daty dla tego święta. Podobne opinie na ten temat wyrażali zarówno katolicy, zwolennicy innych wyznań chrześcijańskich, ale także osoby deklarujące dystans do wiary i religii, wręcz ateizm. Badania te wyraźnie wskazują, jak głęboko w świadomości ludzkości zakorzeniło się to święto. Początkowo miało ono charakter wyłącznie religijny. Z wiekami przejęte zostało na całym świecie, także przez tych, którzy w Jezusa Chrystusa nie wierzą, a chrześcijaństwo traktują jako wyznanie obce, czasem wrogie. Co by się stało, gdyby nagle odebrano ludzkości to święto? Bo przecież nic nie wskazuje na to, że Jezus urodził się naprawdę 25 grudnia.
Kiedy Kościół uświadomił sobie, że nie jest w stanie przedstawić wiernym racjonalnych argumentów uzasadniających celebrację Bożego Narodzenia właśnie w grudniu, podjął próbę innego rozkładania akcentów dotyczących tego święta. Już nie było ono dniem Bożego Narodzenia, a świętem, które ma szerszy sens. W noc grudniową, najdłuższą w kalendarzu, kiedy czasu zaczyna narastać, kiedy słońce z każdym dniem mocniej i dłużej przekonuje nas, że wygrało walkę z ciemnością, przychodzi do nas Wybawca, nowe światło dla ogarniętych ciemnościami. Jezus, narodzony w taką noc, ma symbolizować zwycięstwo światła nad ciemnością, miłości nad złem, prawdy nad kłamstwem, ma być nadzieją dla wszystkich i dla każdego, ma być początkiem i końcem jednocześnie. Oto narodził się ten, który świat wybawi i odkupi swoją męką i ukrzyżowaniem grzechy ludzkości, a poprzez Zmartwychwstanie ofiaruje ludziom nowe życie. Dziś Kościół odważnie już głosi, że Boże Narodzenie, obchodzone w grudniu, nie jest rocznicą na wzór świeckich uroczystości urodzinowych. Twierdzi nawet, że podobne poglądy wypaczają istotę nauki i przesłania o Jezusie, stanowią dowód całkowitego niezrozumienia idei Boga narodzonego. Tradycja jednak zrobiła swoje. Siedemnaście stuleci nie da się zmienić w pokolenie. Boże Narodzenie jeszcze przez setki lat będzie dniem, w którym naprawdę narodził się Jezus.
Pisarze katoliccy dziwią się dociekiwaniom dla ustalenia jak największej liczby szczegółów dotyczących życia i działalności Jezusa. Przecież w owych czasach nie prowadzono akt stanu cywilnego – piszą! Ewangelie opisując narodziny Jezusa nie podają żadnej daty, ani miesięcznej, ani nawet rocznej. Skupiają się raczej – jak przekonują nas zwolennicy – na sensie przedstawianego wydarzenia, na tym, że Syn Boży przyszedł na świat. Zapytamy więc, dlaczego nie podając konkretnych dat, ewangeliści wzbogacają swoją opowieść umiejscowieniem jej w kontekście faktycznych wydarzeń i osób historycznych, nie zważając nawet na ich spójność i zgodność historyczną?
Od 1400 roku Kościół organizował, początkowo dość rzadko, a potem coraz częściej, wielkie obchody urodzin Jezusa jako początku chrześcijaństwa. Lata Święte – bo pod taką nazwą celebrowano kolejną rocznicę narodzin, stawały się okazją do wzbogacania kiesy Watykanu, poszczególnych kardynałów i biskupów, jak i najzwyklejszych księży. Organizowano pielgrzymki do Rzymu, handlowano odpustami i niezliczoną ilością relikwii świętych, nawet tych, którzy nigdy naprawdę nie istnieli. Ale jest to opowieść na inną książkę. Do perfekcji doprowadził wielką machinę celebracji urodzin Jezusa papież Jan Paweł II, ogłaszając Rok Święty na pamiątkę dwóch tysięcy lat chrześcijaństwa, licząc od narodzenia Zbawiciela i nie zważając przy tym na logiczny fakt, że jeżeli już doszukiwać się początku chrześcijaństwa, to nie od daty narodzin, a momentu Zmartwychwstania, bo dopiero wtedy wypełniło się Pismo.
Читать дальше