– A kiedy było najbardziej krucho z forsą, okazało się, że
Amalia jest w ciąży – mówi Ambrosio. – Nieszczęścia chodzą parami, paniczu.
Ale on się nawet z tego ucieszył: braciszek dla Amality Hortensji, prawdziwy mały góralczyk. Tego wieczora przyszli do ich chaty Pantaleón i doña Lupe i do późnej nocy przesiedzieli nad piwem: no i co powiecie, Amalia w ciąży. Wszyscy byli weseli, a Amalii kręciło się w głowie i wygadywała głupstwa: tańczyła solo, śpiewała, mówiła najróżniejsze słówka. Następnego ranka nie miała na nic siły i wymiotowała, a Ambrosio ją zawstydził: po takiej kąpieli w piwie jak ta wczorajsza dziecko urodzi się od razu pijane, Amalio.
– Gdyby lekarz powiedział, że może umrzeć, to bym jej kazał tak zrobić, żeby poroniła – mówi Ambrosio. – Tam o to nietrudno, są takie staruchy, co umieją przyrządzać specjalne zioła. Ale nie, bardzo dobrze się czuła i dlatego wcaleśmy się nie martwili.
W tym pierwszym miesiącu ciąży, którejś soboty, Amalia pojechała razem z doña Lupe na cały dzień do Yarinacocha. Przez cały ranek siedziały w cieniu, pod drzewami, i patrzyły, jak ludzie kąpią się w jeziorze, a okrągłe oko słońca płonęło na czyściutkim niebie. W południe rozpakowały zapasy i zjadły obiad pod drzewem, i wtedy usłyszały rozmowę dwóch kobiet, które piły coś i wygadywały na Hilario Moralesa: tak, tak, on już jest taki, oszukuje, kradnie, gdyby była sprawiedliwość, to on by już dawno nie żył albo gnił za kratkami. Ot, gadanie, powiedziała doña Lupe, ale wieczorem Amalia opowiedziała wszystko Ambrosiowi.
– Ja o nim słyszałem jeszcze gorsze rzeczy, i to nie tylko tutaj, ale i w Tingo María – powiedział Ambrosio. – Jednego nie rozumiem: dlaczego nie umie tak wykręcić i oszukać, żeby nasz interes zaczął dawać zyski.
– Bo on właśnie tobą kręci, ciebie oszukuje, głupi – powiedziała Amalia.
– Coś mnie tknęło, jak to powiedziała – mówi Ambrosio. – Biedaczka miała nosa w tej sprawie, paniczu.
Od tego czasu za każdym razem jak wracał do Pucallpa, jeszcze nie zdążył się otrzepać z rudawego pyłu drogi, a już z niepokojem wypytywał Amalię: ile dużych? ile małych? Notowała wszystko w małym zeszyciku i co dzień przynosiła nowe wiadomości o różnych sztuczkach don Hilaria w Pucallpa i w Tingo María.
– Jak mu tak nie ufasz, to ci coś powiem – rzekł mu raz Pantaleón. – Niech ci zwróci forsę i zmontujemy razem jakiś interesik.
Od tamtej soboty w Yarinacocha Amalia znowu zaczęła zwracać uwagę na klientów zakładu pogrzebowego. Tym razem ciąża ani trochę się nie umywała do poprzedniej, ani nawet do pierwszej: nie miała mdłości, nie miała wymiotów, niemal nie miała pragnienia. Nie straciła sił, mogłaby jak za najlepszych czasów wszystko robić w domu. Pewnego ranka poszła z Ambrosiem do szpitala i musiała bardzo długo czekać w ogonku. Dla zabicia czasu liczyli sępy wygrzewające się na sąsiednich dachach, a kiedy przyszła jej kolej, Amalia już prawie spała. Lekarz zbadał ją bardzo szybko i powiedział ubieraj się, wszystko w porządku, i niech przyjdzie za jakie dwa miesiące. Amalia ubrała się i dopiero przy wyjściu sobie przypomniała:
– Panie doktorze, w szpitalu w Limie mi mówili, że przy następnym dziecku mogę umrzeć.
– No to trzeba było uważać – burknął doktor; ale widząc, że się przestraszyła, uśmiechnął się z przymusem. – Nie bój się, dbaj o siebie i nic ci nie będzie.
Niedługo potem minęło następne pół roku i Ambrosio, idąc do biura don Hilaria, zawołał ją z przebiegłym wyrazem twarzy: chodź no, coś ci powiem. A co? Powie mu, że nie chce już być jego wspólnikiem ani jego kierowcą, Amalio, że ma gdzieś jego „Górską Błyskawicę” i jego „Trumny dla niewinnych duszyczek”. Amalia patrzyła na niego zdumiona, a on: to miała być niespodzianka dla ciebie, Amalio. Przez cały ten czas robili z Pantaleónem różne plany i wymyślili coś wspaniałego. Napełnią sobie kieszenie, i to kosztem don Hilaria, Amalio, to najzabawniejsze ze wszystkiego. Właśnie była do sprzedania jakaś wysłużona furgonetka i Ambrosio razem z Pantaleónem wypróbowali ją i przejrzeli najdokładniej, jak mogli: nadaje się. Dawali im ją za osiemdziesiąt tysięcy, trzydzieści gotówką, a resztę w wekslach. Pantaleón wystara się o swoje odszkodowanie i poruszy niebo i ziemię, żeby zdobyć piętnaście tysięcy, i kupią wóz na spółkę i na spółkę będą jeździli, a że będą brali taniej, więc odbiorą pasażerów firmie „Morales”.
– Czyste mrzonki – mówi Ambrosio. – Dopiero na koniec mi to wpadło do głowy, a od tego właśnie trzeba było zacząć, jak tylko przyjechaliśmy do Pucallpa.
Z Huacachina przyjechali prosto do Limy, podwieźli ich samochodem znajomi, świeżo upieczeni małżonkowie. Pani Lucía wzdychając przywitała ich na progu pensjonatu i uścisnąwszy Annę otarła oczy fartuchem. W pokoiku Santiago postawiła bukiet kwiatów, uprała firanki i zmieniła pościel, kupiła też butelkę wina Oporto, żeby uczcić to szczęśliwe wydarzenie. Kiedy Anna się rozpakowywała, pani Lucía odwołała Santiago na bok i z tajemniczym uśmieszkiem wręczyła mu kopertę: przedwczoraj przyniosła to pana siostrzyczka. Pachnący dzielnicą Miraflores list od Teté, Zavalita: ty bandyto, dowiedzieliśmy się o twoim ślubie! gotyckie litery: i to od tych łobuzów z gazety! Wszyscy się na ciebie wściekają (nie myśl sobie, mądralo) i wszyscy koniecznie chcą poznać moją szwagierkę. Niech w te pędy przychodzą do domu, oni dzień i noc krążyli pod twoim oknem, bo okropnie chcą ją poznać. Ach ty wariacie, całuję cię, mądralo, Teté.
– Coś ty taki blady – zaśmiała się Anna. – No to co, że się dowiedzieli, czy mamy trzymać w tajemnicy nasz ślub?
– To nie o to chodzi – powiedział Santiago. – Tylko, a zresztą, masz rację, idiota ze mnie.
– Pewnie, że idiota – zaśmiała się znowu Anna. – Zadzwoń tam zaraz albo jak chcesz, to możemy do nich pojechać. Przecież nas nie zjedzą, kochanie.
– Tak, lepiej to mieć za sobą powiedział Santiago. – Powiem, że wpadniemy wieczorem.
Czując w całym ciele łaskotanie zbiegł do telefonu i ledwo powiedział: halo? usłyszał triumfalny okrzyk Teté: tatusiu, to mądrala! Aż jej zabrakło głosu, ty wariacie, aleś nam zrobił kawał! i jej zachwyt: naprawdę się ożeniłeś? jej ciekawość: z kim, ty wariacie? jej niecierpliwość, kiedy i jak, i gdzie, jej chichot, ale czemu nie pisnąłeś słówka, że masz dziewczynę, jej pytania: czy ją porwałeś, tę moją szwagierkę, czy wzięliście ślub po kryjomu, a może ona jest niepełnoletnia? No mów, no powiedz, jak słowo daję.
– Najpierw daj mi otworzyć usta – powiedział Santiago. – Nie mogę odpowiadać na wszystkie pytania naraz.
– Ma na imię Anna? – krzyczała znowu Teté. Jaka ona jest i skąd jest, jak się nazywa? czy ja ją znam? ile ma lat?
– Wiesz co, najlepiej sama ją wypytaj o wszystko – powiedział Santiago. – Będziecie wieczorem w domu?
– Dlaczego wieczorem, idioto – krzyknęła Teté. – Przychodźcie zaraz. Przecież my się skręcamy z ciekawości!
– Będziemy koło siódmej – powiedział Santiago. – Na kolację, okey. Ciao, Teté.
Stroiła się na tę wizytę bardziej niż na ślub, Zavalita. Poszła do fryzjera, poprosiła donę Lucie o pomoc przy odprasowaniu bluzki, przymierzyła wszystkie swoje sukienki i pantofle, bez końca przeglądając się w lustrze, a makijaż i manicure zajęły jej całą godzinę. Myśli: biedne niebożątko. Była bardzo pewna siebie, przebierała i wybierała swoje kreacje, śmiała się i wypytywała o don Fermina i o panią Zoile, o Chispasa i o Teté, ale pod wieczór, kiedy defilowała przed Santiago – jak ci się w tym ‘podobam, kochanie? a może włożyć tamto, kochanie? – była przesadnie gadatliwa, jej swoboda trąciła sztucznością, a w oczach pojawiły się iskierki niepokoju. W taksówce, którą jechali do Miraflores, siedziała milcząca i poważna, po jej ustach widać było, że się denerwuje.
Читать дальше