– Ale to nie tylko to – czerwieni się, wspomina zabawę, na której poznał Pochitę, lata narzeczeń-stwa, szpaler z szabli, który zrobili towarzysze z promocji w dniu jego ślubu, kapitan Pantoja. – Myślę o mojej żonie i córeczce. Już chyba dawno przyjechały z Chiclayo. Nie widziałem ich już masę czasu.
– Rzeczywiście, panie pułkowniku – błądzi po puszczy, dochodzi do Indiana, niemieje, wzywa swych dowódców porucznik Santana. – Nie żyje już od kilku dni i rozkłada się jak galareta. Widok taki, że każdemu włosy mogą stanąć na głowie. Czy mam pozwolić, żeby fanatycy wzięli go ze sobą? Mam go pogrzebać tutaj? O przeniesieniu go w inne miejsce nie ma mowy, wisi tak już dwa albo trzy dni, a od zaduchu porzygać się można.
– Czy mógłby mi pan dać jeszcze jeden autograf? – wyciąga do niego pamiętnik w skórzanej oprawie, wieczne pióro, uśmiecha się z podziwem panienka. – O mało co nie zapomniałam o mojej kuzynce Charo, też zbiera sławnych ludzi.
– Z przyjemnością, jeśli już dałem trzy, to mogę dać i czwarty – pisze z najlepszymi życzeniami dla Charo i podpisuje kapitan Pantoja. – Ale zapewniam panią, że pani się myli, nie jestem sławnym człowiekiem. Tylko piosenkarze dają autografy.
– Po tym wszystkim, co pan zrobił, ha ha, jest pan sławniejszy od każdego artysty – wyjmuje szminkę, przeglądając się w szkle na biurku, maluje sobie usta panienka. – Kto by przypuszczał, pan, taki poważny.
– Czy mogę skorzystać na chwilę z pani telefonu? – patrzy raz jeszcze na zegarek, podchodzi do okna, widzi latarnie, domy zamazane mgłą, przeczuwa wilgoć na ulicy kapitan Pantoja. – Chciałbym zadzwonić do pensjonatu.
– Proszę podać numer, połączę pana – naciska guzik, wykręca tarczę panienka. – Z kim pan chce mówić? Pani Leonor?
– To ja, mamusiu – bierze słuchawkę, mówi bardzo cicho, patrzy spod oka na panienkę kapitan Pantoja. – Nie, jeszcze mnie nie przyjęli. A Po-cha i mała już przyjechały? Jak się czuje maleńka?
– Czy to prawda, że żołnierze musieli sobie torować drogę do krzyża waląc na lewo i prawo? – rozwija działalność w Belen, w Nanay, otwiera własny lokal przy drodze do San Juan, ma mnóstwo klientów, prosperuje, oszczędza Cyculka. – Że siekierą zwalili krzyż na ziemię? Że rzucili Brata Francisco z krzyżem i z wszystkim do wody, żeby zjadły go piranie? No gadaj, Stugębek, przestań się modlić, co widziałeś?
– Halo? Panta? – moduluje głos jak kabaretowa piosenkarka, patrzy na uśmiechającą się radośnie teściową, na Gladys otoczoną zabawkami Focha. – Kochanie, jak się czujesz. Ojej, pani Leonor, jestem tak roztrzęsiona, że nawet nie wiem, co mu powiedzieć. Gladys jest tutaj przy mnie. Jest pyszna, Panta, zresztą zobaczysz ją. Mówię ci, z każdym dniem jest coraz bardziej do ciebie podobna, Panta.
– Jak się czujesz, Pochita, kochanie – serce mu wali, kocham ją. to moja żona, nigdy już się nie rozstaniemy, myśli Panta. – Jeden całus dla małej, a drugi dla ciebie, bardzo mocny. Okropnie chcę was zobaczyć. Nie mogłem być na lotnisku, wybacz.
– Już wiem, jesteś w ministerstwie, twoja mama mi wytłumaczyła – śpiewa, popłakuje, uśmiecha się do pani Leonor uśmiechem wspólniczki Pochita. – Nic nie szkodzi, że nie byłeś, głuptasie. Co ci powiedzieli, kochanie, co ci zrobią?
– Nie wiem, zobaczymy, jeszcze czekam jak w poczekalni – widzi cienie za szybami, znów staje się niecierpliwy, znów czuje strach Panta. – Jak tylko wyjdę, to od razu lecę. Muszę już kończyć, Focha, bo drzwi się otwierają.
– Proszę wejść, kapitanie Pantoja – nie podaje mu ręki, nie pozdrawia, odwraca się do niego plecami, rozkazuje pułkownik López López.
– Dobry wieczór, panie pułkowniku – wchodzi, zagryza wargi, trzaska obcasami, salutuje kapitan Pantoja. – Dobry wieczór, panie generale, dobry wieczór, panie generale.
– Myśleliśmy, że muchy zabić nie umiecie, a okazaliście się skończonym łajdakiem, Pantoja – rusza głową za zasłoną dymu Tygrys Collazos. – Wiecie, dlaczego musieliście tyle czekać? Za chwilę wam wytłumaczymy. Wiecie, kto przed chwilą wyszedł tymi drzwiami? Proszę mu wytłumaczyć, pułkowniku.
– Minister Wojny i szef Sztabu Generalnego – rzuca błyskawice oczami pułkownik López López.
– Przewieźć zwłoki do Iquitos było niemożliwością, strasznie śmierdziały i Santana ze swoimi ludźmi mogli dostać takiego zakażenia, że nie daj Boże – podpisuje zatwierdzam na sprawozdaniu, jedzie do Iquitos motorówką, spotyka się z generałem Scavino, wracając do swego garnizonu kupuje prosiaka pułkownik Maximo Davila. – A oprócz tego ci szaleńcy chcieli iść za nim, pogrzeb mógłby być czymś niesamowitym. Myślę, że wrzucenie do rzeki było najrozsądniejszym wyjściem. Nie wiem, co pan generał o tym myśli?
– A teraz proszę zgadnąć, po co przyszli? – chrząka, rozpuszcza pastylkę w szklance wody, pije, wykrzywia się generał Victoria. – Przyszli nawrzucać Służbie za skandal w Iquitos.
– Zbesztać nas, jakbyśmy byli od kilku dni rekrutami, kapitanie, zmyć głowy nie licząc się z naszymi siwymi włosami – targa sobie wąsy, odpala papierosa od poprzedniego niedopałka Tygrys Collazos. – I to nie po raz pierwszy mamy zaszczyt przyjmować wizyty tych panów. Ile to już razy zjawili się tutaj, żeby wytargać nas za uszy, pułkowniku?
– Minister Wojny i szef Sztabu Generalnego po raz czwarty zaszczycili nas swoją wizytą – wyrzuca do kosza niedopałki z popielniczki pułkownik López López.
– I za każdym razem, gdy pojawiają się w tym pokoju, przynoszą nam w prezencie nowy plik gazet, kapitanie – dłubie w uszach, nosie niebieskawą chusteczką generał Victoria. – W których, a jakże, możemy wyczytać na swój temat same kwiatki, kapitanie.
– W tej chwili kapitan Pantoja jest jednym f z najpopularniejszych ludzi w Peru – bierze wy- i cinek, wskazuje nagłówek: Kapitan Sil Lądowych | Wychwala Prostytucję. Oddal Honory Wojskowe Loretańskiej Nierządnicy, Tygrys Collazos. – Jak myślicie, skąd pochodzi ten paszkwil? Z Tumbes, no i jak wam się widzi?
– To jest najpoczytniejsze przemówienie w całej historii tego kraju, nie ma wątpliwości – przewraca, przekłada, rozrzuca dzienniki na biurku generał Victoria. – Ludzie cytują całe ustępy z pamięci, dowcipkują na ten temat na ulicy. Nawet za granicą mówią o was.
– Nareszcie, nareszcie dwa koszmary Amazonii wykończone na amen – rozpina rozporek generał Scavino. – Pantoja przeniesiony, prorok zdechł, wizytantki starte w drobny pył, Arka w rozsypce. Będzie to znowu spokojna ziemia, jak za dobrych czasów. No a teraz, w nagrodę, nie żałuj pieszczot, Kindziulko.
– Żałuję bardzo, że tą inicjatywą przysporzyłem dowództwu tylu kłopotów – nie śmie się ruszyć, mrugnąć, odetchnąć, patrzy uparcie na portret Prezydenta Republiki Pantoja. – Nie miałem, broń Boże, takiego zamiaru. Źle oszacowałem wszystkie za i przeciw. Przyznają się do winy. Zaakceptuję każdą sankcję zastosowaną wobec mnie w wyniku tego poważnego błędu.
– Ba, tylko że tu tkwi wielki problem, bo nie ma kary odpowiedniej do kryminału, jakim raczyliście się popisać tam, w Iquitos – krzyżuje ręce na piersi Tygrys Collazos. – Tym skandalem wyrządziliście Siłom Lądowym tyle szkód, że nawet rozstrzeliwując was nie potrafilibyśmy się wam
odpłacić.
– Łamałem sobie nad tą sprawą głowę i łamałem, i jestem coraz głupszy, Pantoja – opiera twarz na dłoniach, patrzy na niego z zaskoczeniem, złośliwie, z zazdrością, podejrzliwie generał Victoria. – Bądźcie szczerzy, powiedzcie nam prawdę. Dlaczego popełniliście takie barbarzyństwo? Na mózg się wam rzuciło z żalu po śmierci waszej kochanki?
Читать дальше