– Ta decyzja powinna być jak najszybciej rozpatrzona ponownie – bełkoce bez przekonania, czuje, że kręci mu się w głowie, opiera się o biurko, widzi, jak ludzie kubłami wylewają wodę z domów, kapitan Pantoja. •- Służba Wizytantek jest w swoim szczytowym punkcie rozwoju, trzyletnia praca zaczyna właśnie teraz przynosić owoce, rozszerzymy ją na starszych podoficerów i oficerów.
– Już po niej, zdechła, i to raz na zawsze, dzięki Bogu – wstaje generał Scavino.
– Przedłożę szczegółowe opracowania, statystyki – nadal bełkoce kapitan Pantoja.
– To była dobra strona zabójstwa tej kurwy i skandalu na cmentarzu – oddaje się kontemplacji oświetlonego już słońcem, ale jeszcze ociekającego wodą miasta generał Scavmo. – Przez tę przeklętą Służbę Wizytantek omal nie przeniosłem się na tamten świat. Ale skończyło się, teraz będę mógł znowu spokojnie chodzić po ulicach Iquitos.
– Siatki organizacyjne, ankiety – nie wydaje z siebie głosu, nie porusza ustami, czuje, że w oczach wszystko mu się rozmazuje, kapitan Pantoja. – To nie może być nieodwołalna decyzja, jeszcze można ją cofnąć.
– Przewróć całą Amazonię do góry nogami, jeśli zajdzie potrzeba, ale złap mi tego mesjasza w dwadzieścia cztery godziny – jest podkręcany przez ministra, podkręca komendanta V Okręgu Tygrys Collazos. – Chcesz, żeby w Limie wyśmiewano się z ciebie? Co ty masz za oficerów, że byle wiedźmy odbijają im więźnia?
– A wam radzę złożyć prośbę o zwolnienie – widzi pojawiające się na rzece pierwsze motorówki, dym unoszący się z chałup na Padre Isla generał Scavino. – To moja przyjacielska rada. Z waszą karierą w wojsku już koniec, tym żarcikiem na cmentarzu popełniliście samobójstwo. Jeśli zostaniecie w Siłach Lądowych, to z tą krechą w karcie służby zgnijecie w stopniu kapitana. Eee, co wam jest, a to co? Płaczecie? Bądźcie mężczyzną, Pantoja.
– Bardzo mi przykro, panie generale – wyciera nos, nie może powstrzymać się od znowu napływających łez, ociera oczy kapitan Pantoja. – To nadmierne napięcie tych dni. Nie mogłem się powstrzymać, proszę wybaczyć mi tę chwilę słabości.
– Dziś jeszcze powinniście zamknąć lokal nad Itayą i przed południem oddać klucze Intendentu-rze – ręką daje znak, że spotkanie zakończone, widzi kapitana Pantoja stojącego na baczność generał Scavino. – Odlatujecie do Limy jutrzejszym samolotem. Faucett. Collazos i Victoria oczekują was w ministerstwie o szóstej po południu, będziecie spowiadać się ze swoich wyczynów. A jeśli nie straciliście resztek rozumu, to posłuchajcie mojej rady. Poproście o zwolnienie i poszukajcie sobie jakiejś pracy w cywilu.
– O tym nie ma mowy, panie generale, nigdy z własnej woli nie opuszczę szeregów Sił Lądowych – jeszcze nie może odzyskać głosu, wzroku, nie może dojść do siebie, jeszcze jest blady i zawstydzony kapitan Pantoja. – Już kiedyś mówiłem panu generałowi, że Siły Lądowe są dla mnie wszystkim.
– Jak chcecie – szybko i łaskawie podaje mu rękę, otwiera drzwi, zostaje w nich, by przypatrzyć się odchodzącemu, generał Scavino. – Przed wyjściem proszę sobie raz jeszcze wytrzeć nos i oczy. Cholera, nikt mi nie uwierzy, że widziałem, jak kapitan Sił Lądowych płacze, bo zamykają burdel. Możecie odmaszerować, Pantoja.
– Za pozwoleniem, panie kapitanie – wbiega do stanowiska dowodzenia, wywija młotkiem, śrubokrętem, staje na baczność, ma kombinezon poplamiony ziemią Sinforoso Caiguas. – Czy mam też zdjąć dużą mapę, tę od strzałek?
– Też, ale tej nie niszcz – otwiera biurko, wyciąga plik papierów, przerzuca je, drze, rzuca na podłogę, porządkuje kapitan Pantoja. – Oddamy ją do biura kartograficznego. Palomino, skończyłeś już z wykresami i schematami?
– Jezu, Boże miłosierny, padajcie na kolana, płaczcie, módlcie się – potrząsa włosami, pada krzyżem Sandra. – Umarł, zabili go, nie wiadomo. Naprawdę, naprawdę. Mówią, że Brat Francisco jest ukrzyżowany gdzieś w okolicy Indiana. Je-
zuuuu!
– Tak, panie kapitanie, już je zdjąłem – zeskakuje ze stołka, po‹dnosi wypełnioną skrzynkę, idzie do samochodu stojącego przy bramie, oddaje swój ładunek, wraca marszobiegiem, stuka w podłogę Palomino Rioalto. – Jeszcze została ta góra fiszek, notatników, teczek. Co z tym zrobić?
– Zniszczyć, zniszczyć – wyłącza prąd, aparaturę, chowa ją w pokrowce, oddaje Chińczykowi Porfirio kapitan Pantoja. – Albo lepiej zanieście te śmiecie na dwór i rozpalcie porządne ognisko. Ale szybko, no już, żywo, żywo. Co jest, Ciuciuma-mo? Znowu płacz?
– Nie, panie Pantoja, już przyrzekłam panu, że nigdy więcej – ma na głowie chustkę w kwiatki i biały fartuch, robi paczuszki, składa prześcieradła, gromadzi poduszki w kufrze Ciuciumama. – Ale nawet sobie pan nie wyobraża, ile mnie to kosztuje.
– W parę sekund obraca się w popiół tyle godzin pracy, panie Pantoja – wyłania się z chaosu parawanów, pudełek i walizek, pokazuje płomienie, dym na dworze Ciupelek. – Kiedy pomyślę, ile pan zarwał nocy robiąc te schematy, te kartoteki.
– Ja też czuję taki żal, że nawet pan sobie nie wyoblaża, panie Pantoja – zarzuca sobie na plecy krzesło, zwój hamaków i pakiet afiszów Chińczyk Porfirio. – Byłem baldzo przywiązany do tego wszystkiego, jakby to był mój dom, słowo honolu.
– Nie należy zrażać się przeciwnościami losu – wyłącza lampę, pakuje książki, rozmontowuje regał, bierze tablicę Pantaleon Pantoja. – Takie jest życie. Pospieszmy się, pomóżcie mi wyciągnąć to wszystko, wyrzucić, co niepotrzebne. Muszę zdać magazyn Intenden turze przed południem. No dalej, weźcie to biurko.
– Nie, to nie żołnierze, to sami „bracia” – płacze, ściska się z Iris, bierze za rękę Kurczaka, patrzy na Sandrę Kindziulka – ci sami, co go uratowali. On ich o to prosił, rozkazał im: nie-pozwólcie, by mnie znowu złapali, ukrzyżujcie, ukrzyżujcie.
– Coś panu powiem, panie Pantoja – pochyla się, liczy laz dwa i hop, dźwiga Chińczyk Porfirio. – Zęby pan wiedział, jak mi tu było dobrze. Nigdy nie wytrzymałem z żadnym szefem dłużej niż miesiąc. A ile już jestem z panem? Trzy lata. I jeśli o mnie chodzi, to płoszę baldzo, całe życie.
– Dziękuję, Chińczyk, już wiem – bierze kubeł, zalewa strugami gipsu hasła, przysłowia, zalecenia na ścianie pan Pantoja. – Tak, dobrze, ostrożnie na schodkach. Tak, zrównajcie krok. Ja też przyzwyczaiłem się do tego wszystkiego, do was.
– Mówię panu, przez dłuższy czas moja noga nie stanie tutaj, panie Pantoja, pobeczałabym się – wkłada irygatory, nocniki, ręczniki, szlafroki, pantofle, majtki do kufra Ciuciumama. – Co za idioci, to nieprawdopodobne, zamykać taki interes w największym rozkwicie. A takie piękne mieliśmy plany.
– Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi, Ciu-ciumamo, co mamy zrobić – odczepia zasłony, zwija dywaniki, liczy skrzynie i paczki w samochodzie, odpędza ciekawskich, którzy gromadzą się przy wejściu do centrum logistycznego. – No, Ciupelek, starczy ci sił, żeby wyciągnąć archiwum? – A wszystkiemu jest winien Teofilo Moley i jego kumple, gdyby nie oni, to zostawiono by nas w spokoju – próbuje domknąć kufer, nie może, każe Ciupelkowi usiąść na wieku, zabezpiecza klub-kę Chińczyk Porfirio. – Niech ich cholela weźmie, to oni nas tak zlujnowali, plawda, panie Pantoja? – Po części tak – przewiązuje kufer sznurkiem, robi supły, wzmacnia Pantaleon Pantoja. – Ale wcześniej czy później to i tak by się skończyło. Mieliśmy zbyt silnych przeciwników wewnątrz Sił Lądowych. Widzę, Ciupelek, że już zdjęto ci bandaże, ruszasz ręką jak gdyby nigdy nic.
Читать дальше